VII Randy

Gdy postanowił zejść na dół, zastał Elizabeth w kuchni. Piżamę miała mokrą prawdopodobnie od soku. Pusta szklanka stała przed nią. Trzymała na kolanach Jacka i głaskała go metodycznie, co najwidoczniej podobało się psu, który jednocześnie starał się jakoś udobruchać swoją panią, która raz za razem pociągała nosem.
- Na litość boską, Elizabeth, nie smarkaj mi się tutaj – powiedział ze współczuciem, podając jej chusteczkę. Skrzywił się, gdy dmuchała brutalnie, jakby chciała wszystko wydmuchać z siebie.
               
Zrobił herbatę, ale nawet jej nie tknęła.
- Co powiedział?
- Co takiego? – Była nieobecna i z trudem przyszedł jej powrót do rzeczywistości.
- Co powiedział Charles, gdy cię zobaczył?
- Ja… O matko. Miałam nadzieję, że lepiej sobie z tym poradzę…
- Co zrobiłaś?
- Przestraszyłam się go i zatrzasnęłam mu drzwi przed nosem. Pewnie z wrażenia wypadł mu ten tost z gęby.
- Nie ma co, miłe powitanie.
- Momentalnie straciłam nad sobą kontrolę, przestałam myśleć racjonalnie.
- Byłaś w szoku. Nic się chyba nie stało.
- Widziałam go wczoraj u Marge i nie poznałam go…
- Całe szczęście. Boję się pomyśleć, co byś odstawiła, gdybyś tam go rozpoznała.
- On też mnie nie rozpoznał.
- Zmieniłaś się nie do poznania, to zrozumiałe.
               
Powoli dochodziła do siebie, nawet tknęła herbatę, ale jej nie posłodziła.
- Wydaje mi się, że Charles miał nadzieję, że o wszystkim zapomniałam – stwierdziła po dłuższym milczeniu, podczas którego popijała gorzką herbatę i drapała Jacka za uchem.
- Jak to: zapomniała? O czymś takim się nie zapomina.
- Sądził zapewne, że powiem coś w stylu: „Och, Charles, jak miło cię widzieć”.
               
Randy prychnął. Było głupotą oczekiwać miłego powitania, nawet po latach. Niektóre rzeczy pozostają głęboko w pamięci, zwłaszcza gdy utrwalają się w niej przez długie lata. Randy darzył sympatią Charlesa, wiedział o nim trochę więcej niż Elizabeth, dlatego dał mu jeszcze jedną szansę. Nie mógł jednak oczekiwać, że i ona da się przekonać. Mógł jej powiedzieć wszystko, co wyznał mu Charles, ale ona zapewnie nie będzie chciała go słuchać. Poza tym była to tajemnica, obiecał, że nikomu nie powie. Musieli to sobie wyjaśnić sami.
               
Jak spróbować przekonać ją do kogoś, kogo boi się, odkąd pamięta? Kto pchnął ją do radykalnych posunięć? Pamiętał, jak znalazł ją kiedyś w łazience. Miała wtedy chyba piętnaście lat, w tym wieku dziewczęta stają się wyjątkowo emocjonalne, a Elizabeth przeżywała wszystko o wiele bardziej. Normalnie nie wszedłby do łazienki, gdy ktoś jej używał. Zaniepokoiło go jednak, że siedziała w niej tak długo. Elizabeth bywała bardzo konkretna w niektórych sprawach, a jedną z nich było mycie. Nie lubiła moczyć tyłka w wannie godzinami z maseczką na twarzy i odżywką na włosach. Tego dnia zajęło jej to jednak o wiele dłużej. Wparował więc bez pardonu i znalazł ją w wannie całą we krwi. Na podłodze leżała żyletka.
               
Zdarza się, że w okresie dojrzewania osoby niestabilne emocjonalnie okaleczają się, by zwrócić na siebie uwagę innych. Elizabeth miała jednak jak najbardziej poważne zamiary. Wykonała cięcie umiejętnie, wzdłuż naczynia krwionośnego, a nie w poprzek. Wtedy ledwie udało się ją uratować.

- O czym tak rozmyślasz? – spytała Elizabeth. Wrócił do rzeczywistości.
- O tym, co zrobiłaś, mając piętnaście lat.
- Zrobiłam wtedy wiele rzeczy. Głupich.
- A najgłupszą z nich była próba samobójcza.
- Może lepiej by było, gdyby była udana. Rodzice i tak obrócili to na moją niekorzyść. Twierdzili, że chciałam wpędzić Michaela w poczucie winy. Nigdy mi się to nie udało. Zastanawiające jest to, że nikt nigdy się nie zainteresował moim losem. Wiesz, nauczyciele, opieka społeczna.
- Nigdy nie przyznaliby mi praw do opieki nad tobą – wyznał Randy. – Uznasz to za okrutne, ale gdyby odebrali cię twoim rodzicom, straciłbym cię na zawsze.
- Wcale by się tak nie stało – mruknęła Elizabeth z powątpiewaniem.
- A chciałabyś się o tym przekonać?
- Właściwie to wcale nie chciałabym tego sprawdzać.
               
***

Jack usłyszał coś na zewnątrz i wybiegł do innego pokoju, głośno szczekając. Randy wiedział, że przed Elizabeth jeszcze długa droga. Tych kilka lat nieobecności w Anglii miało ją uspokoić. W końcu nikt jej nie dręczył, nie musiała się obawiać, że spotka jednego ze swych dręczycieli, gdy akurat będzie wybierała banany w sklepie spożywczym. Miała pójść swoją drogą, robić to, o czym zawsze marzyła, bez żadnych ograniczeń. Randy właściwie nie spodziewał się, że wróci. Opisywała w mailach, że jest jej dobrze, w jakimś stopniu. W rozmowach telefonicznych czy mailowych nie owijała w bawełnę. Pisała, że nadal nie czuje się zbyt pewnie. Zawsze jednak pewniej niż kiedykolwiek w Anglii. Nie spodziewał się, że wróci, bo zbyt wiele było przeciwko, aniżeli za. Właściwie wszystko było przeciwko, za był tylko Randy i to, co się z nim wiązało. Dlatego zdziwił się, gdy jakiś rok temu przebąknęła o powrocie. I nie miała na myśli krótkich wakacji w Anglii.

- Co zrobisz, gdy znów spotkasz Charlesa? – spytał Randy.
- Nie mam zielonego pojęcia – odparła Elizabeth zgodnie z prawdą. – Na pewno się do niego nie odezwę.
- Nie widzisz, że popadasz w pewien paradoks? – Przekonanie Elizabeth do Charlesa będzie graniczyło z cudem. – Wróciłaś, by poukładać pewne sprawy, ale nie chcesz ich układać.
- Sądzisz, że rozmowa wszystko zmieni? – obruszyła się dziewczyna. – Wydaje ci się, że porozmawiam z Charlesem, on mnie przeprosi i będziemy żyć, jakby nic się nie stało?
- To już byłoby coś. Jemu naprawdę jest przykro.
- Ale przez te wszystkie lata jakoś nie pofatygował się, by mnie o tym poinformować! Nie było przecież tak trudno do mnie dotrzeć, skoro stałeś się jego kumplem!
- Elizabeth, to nie jest takie łatwe…
- Och, biedny Charles! Nie mógł się zdobyć na głupie przeprosiny za to, że zrujnował komuś życie!
- A zrujnował ci je? Czy byłabyś tym, kim jesteś? Nie pochwalam tego, co robił razem z Michaelem, ale dzięki temu uciekałaś do książek i do nauki.
- Więc mam mu jeszcze dziękować?
               
Randy nie dał się wyprowadzić z równowagi. Zawsze gdy Elizabeth popadała w histerię, Randy był tym, który ją uspokajał. Nieważne jak bardzo nieracjonalne czasem bywały jej obawy.
Zaczęła stukać ze zniecierpliwieniem palcami o blat stołu. Randy wiedział, że zaczęła patrzeć na sprawę z innej strony. Nieprzyjemności ze strony Michaela i Charlesa popchnęły młodą Elizabeth w objęcia literatury i nauki. Gdy miała umysł pochłonięty jakąś książką czy logiczną zagadką prosto z kuchni Dana Hendersona, nie rozmyślała wtedy o swojej niedoli, o siniakach i licznych upokorzeniach.
               
Mimo wszystko wyrosła na silną dziewczynę, która dopięła swego. Randy cieszył się, że w jakimś stopniu się do tego przyczynił.
- Mówisz, że Charles się zmienił – powiedziała powoli. Nie oznaczało to jeszcze, że jest gotowa to zaakceptować. – Co z Michaelem?
- Z nim to inna bajka, niestety.
- Nadal się kumplują?
- Nie tak, jak dawniej.
- I twierdzisz, że to ja popadam w paradoks. Charles twierdzi, że jest mu przykro, ale nadal się przyjaźni z tym, który go do tego popychał. Twój argument jest chyba nieważny, Randy.
               
Wydęła śmiesznie usta na potwierdzenie swoich słów. Każde z nich miało swoje racje. Czyje okażą się silniejsze?

***

Hulk na piżamie Elizabeth zdołał wyschnąć, gdy znów zabrzmiał dzwonek u drzwi.
- Chcesz, żebym sprawdził, czy to nie tymczasem Charles? – spytał Randy, podnosząc się z krzesła.
- Na pewno pojechał już do pracy – odparła dziewczyna. – Po tym teatrze chyba prędko nie wróci. No chyba że po swojego tosta.
               
Randy uśmiechnął się z zadowoleniem. Elizabeth znów myślała racjonalnie.
- Poza tym to chyba moje paczki ze Stanów – rzuciła i pobiegła do drzwi.
Kurier wypakowywał z samochodu kartony i stękał przy tym, jakby były wypchane kartoflami. Elizabeth gołą stopą zepchnęła nadjedzonego tosta Charlesa z wycieraczki, który szybko stał się obiektem zainteresowania pewnego gołębia. Pomocnik kuriera podszedł do niej z kwitem do podpisu. Był drobnej budowy, więc najprawdopodobniej nie mógł nosić ciężarów. Wszystko spadło na biednego człowieka z twarzą zaczerwienioną od wysiłku. Elizabeth bała się pomyśleć, jakby zareagowali, gdyby się dowiedzieli, że trafili pod zły adres. Poznała jednak swoje kartony, a ponadto adres się zgadzał.

- Pani Elizabeth Swallowtail? – spytał pomocnik, podając kwit i długopis. – Co takiego pani zamówiła? Ziemniaki?
- Prawie – odparła z uśmiechem, podpisując kwit.
Randy ofiarował się, że pomoże jej wnieść kartony na górę. Elizabeth stwierdziła, że może mu coś się jeszcze stać, co należało rozumieć, że jest już za stary na dźwiganie takich ciężarów. Przez resztę przedpołudnia obserwował z salonu, jak dziewczyna biega w tę i z powrotem z naręczem książek, papierów, ubrań lub innych dupereli. Jack biegał razem z nią, jakby grali razem w jakąś grę. Po kilkunastu kursach sapali identycznie, ale nie zamierzali przerwać.

Miał zamiar się troszkę wynudzić, ale odkąd wróciła Elizabeth, nie dało się nudzić. Miał zamiar poczytać jakąś książkę, ale rozpraszał go tupot stóp na schodach i szczekanie Jacka. Elizabeth przyniosła mu niewielką gablotkę z motylem, która dostała od niego jeszcze przed wyjazdem z Anglii. Był to jedyny prezent związany z przyrodą, jaki jej podarował. Zwykle dawał jej książki – w końcu na nich znał się najlepiej.
- Powieś to gdzieś na widoku – poleciła mu. – Tylko się nie zabij.
               
***

Randy bywał czasami straszną sierotą. Niby był mężczyzną, więc powinien znać się na męskich zadaniach w obrębie gospodarstwa domowego, jednak nie można było oczekiwać zbyt wiele od doktora historii literatury. Książki owszem, półka na książki – znacznie gorzej. Niemniej w końcowym rozrachunku – będąc gościem od zadań męskich jak i żeńskich przez wiele lat – radził sobie lepiej niż przeciętny facet. Nie gotował źle, jego jedzenie było nawet dobre i zjadliwe. Potrafił robić pranie, trochę szyć, był bardzo porządny, jeśli chodziło o utrzymanie porządku, a jego ogródek nie wyglądał jak dżungla czy ugór. Miał powody do dumy. Aż przychodził moment, że trzeba było wbić głupi gwóźdź w ścianę i zapominał, że należy uważać na palce.

Wpadła akurat wtedy, gdy trzymał palec w ustach.
- Wystarczy tylko wbić gwóźdź w ścianę – powiedziała ze śmiechem. – Nie trzeba mieć tytułu doktora, by zrobić coś takiego. Patrz.
               
Przyłożyła gwóźdź do ściany, stuknęła młotkiem dwa razy i powiesiła gablotkę.
- Zauważ, że też masz tytuł doktora. – Elizabeth wzruszyła ramionami.
- Ale jesteś starszy, a ponadto jesteś facetem, powinno ci to przychodzić z łatwością. Mam nadzieję, że z obiadem poradzisz sobie lepiej.
- Miałem nadzieję zjeść u Marge…
- Po ostatniej imprezie chyba ma cię trochę dość. Poza tym przychodzisz tam w każdy piątek.
- Nie widzę w tym nic złego…
- Nie zaszczycisz mnie obiadem z okazji mojego powrotu?
               
Wymiękł. Za to że wróciła, był gotów nosić ją w lektyce i gotować codziennie. Miał tylko nadzieję, że nie nadużyje jego oddania.
- Jak już będziesz gotów ze wszystkim, zadzwoń do mnie.
- Wychodzisz?
- Po przerzucaniu staroci muszę odetchnąć świeżym powietrzem.


Komentarze

Popularne posty