CXXII Elizabeth
Nie rozmyśliłaś się jeszcze? – spytał Drake,
dołączając do Elizabeth przechadzającej się brzegiem morza.
- Nie zamierzam – odparła, unosząc brwi.
- Cóż, wyrwałaś taką dobrą partię, to będziesz się jej
trzymała rękami i nogami, co? – zażartował młody Henderson.
- Tego orangutana nazywasz dobrą partią? Jestem
zdziwiona, że ty nikogo nie przywiozłeś ze sobą.
- Jest jeszcze za wcześnie.
- Na co niby jest za wcześnie? – zdumiała się
Elizabeth. Z tonu Drake’a wywnioskowała, że nie można go było uważać za do
końca wolną partię, choć ten wolał nie uważać się za jakąkolwiek „partię”.
- Na jakiekolwiek zobowiązania, Liz – westchnął
Henderson. – Znamy się krótko i choć już zdążyłem ją polubić… Mówi się, że na
ślub zabiera się kogoś naprawdę ważnego, z kim nie boimy się pokazać u rodziny.
Elizabeth zamyśliła się na chwilę. Na ślubie Stephena
była razem z Charlesem, choć wtedy obydwoje jeszcze nie wiedzieli o wzajemnych
afektach, a Elizabeth powstrzymywała się przed tym, by nie zabić Charlesa za
jego bezczelność. Niemniej tamten pamiętny taniec do dziś pozostawał dla niej
czymś magicznym.
- Niemniej ktoś jednak istnieje, nie wymyśliłeś jej
sobie? – wolała się upewnić.
- Oczywiście, że nie! Choć wuj raczej nie byłby
zadowolony…
- Co miałby mieć przeciwko?
- Cóż, jest śliczna, ma czekoladową skórę, mahoniowe
włosy, ładny uśmiech.
- A nazywa się Zoe? – strzeliła w ciemno, lecz po
minie Drake’a wnioskowała, że trafiła w sedno. – Cóż, przynajmniej nie musisz
jej już przedstawiać ani mnie, ani Charlesowi.
- Wiem, że na tym świecie może być całe mnóstwo
dziewczyn o tej charakterystyce, ale ta przyjechała z…
- Francji, tak to zdecydowanie ta Zoe. Chyba nie jest
ich aż tak dużo w Cambridge, nie sądzisz?
- Skąd…?
Elizabeth spojrzała na Drake’a z politowaniem. Już
było jej żal tego uciskanego przez despotycznego wuja mężczyzny, który nie
wiedział najważniejszego odnośnie swojej sympatii.
- Drake, obawiam się, że masz przechlapane. Zoe nie
powiedziała ci, z kim wcześniej się spotykała?
- Elizabeth, jest jeszcze za wcześnie na takie
pytania! – obruszył się młody Henderson.
- Ale już myślisz o niej poważnie, zatem muszę cię
poinformować, że Zoe wcześniej spotykała się z doktorem Benjaminem Wrightem.
Drake jęknął żałośnie.
- Nabijasz się ze mnie, prawda? – spytał, choć dobrze
znał odpowiedź. – Kompletnie nie mam szczęścia do dziewczyn. Moja poprzednia
rzuciła mnie bez słowa. Jeszcze poprzednia stwierdziła, że jednak woli kobiety,
a ta, z którą się spotykałem, zanim jeszcze wróciłaś, była kompletną świruską.
Pewnego pięknego dnia zawinęła ją policja i tyle ją widziałem.
- Są jednak dobre strony tej sprawy – powiedziała
Elizabeth, chcąc nieco pocieszyć przyjaciela. – Przynajmniej ją już znamy z
Charlesem i nie musimy się bawić w ten cały cyrk z zapoznawaniem i tak dalej.
- Będzie to dobrą stroną, jeśli doktorek mnie nie
rozjedzie „przypadkiem”.
- Od kiedy jesteś takim mięczakiem? Doktorek będzie
moim teściem. Choć nie jest to takie pewne, bo wspominał chyba coś o
wydziedziczeniu.
- Rany, nie chciałbym mieć takiej rodziny…
- Babcia Darcy jakoś to równoważy.
- A ten typek Dashwood?
- Zdaje się, że Charles traktuje go nieco jak ojca.
- Skoro jego własny jest do bani… Macie tyle
wspólnego!
Obydwoje roześmiali się głośno.
- Nie żałujesz czasem, że wyjechałaś? – spytał
niespodziewanie Drake, kierując Elizabeth ponownie na drogę refleksji.
- Udusiłabym się w Cambridge, Drake – przyznała
szczerze. – Nie wiem, czy rodzice pozwoliliby mi pójść na studia. A nawet gdyby
mi się to udało, prawdopodobnie pragnęliby mnie zniechęcić, bo przecież Michael
był ich oczkiem w głowie. Nie zrobiłabym doktoratu i nie robiłabym tego, co
kocham. Całkiem możliwe, że musiałabym pracować na kasie w supermarkecie.
- Albo u Marge. Zlitowałaby się nad tobą. Mogłaś być
dla mnie konkurencją, wybiłem się tylko dzięki temu, że ciebie nie było –
zauważył Drake z przekąsem. – Niemniej, brakowało nam ciebie.
- Nigdy nie wiesz, co masz, dopóki tego nie stracisz.
Elizabeth zebrała kilka kamieni i zaczęła wrzucać je
do wody. Wyobraziła sobie, że są to wszystkie rzeczy, które kiedykolwiek
chciała wygarnąć Michaelowi, doktorowi Wrightowi, swoim rodzicom, nauczycielom,
którzy nigdy jej nie wierzyli. Nie zmieni już ich przekonań, lecz zagra im
wszystkim na nosie, pokazując, że jednak wyszła na ludzi, choć wszyscy jej
mówili, że nic z niej nie będzie.
- Boisz się, że doktorek cię rozjedzie, a co zrobi mi?
– mruknęła pod nosem, gdy skończyły się jej kamienie. – Zniszczyłam dzieło jego
życia, idealnego klona.
- Nie zapominaj o Michaelu.
- Jego obawiam się najbardziej. Nieraz od niego
oberwałam, a teraz jesteśmy dorośli i dysponuje o wiele szerszym wachlarzem
zagrywek.
- Wie, gdzie mieszka Charles. Może powinniście się
przeprowadzić? – zasugerował Drake.
- Charles dopiero co odnowił dom, poza tym obecnie
jest bez pracy.
- Czekają was ciężkie czasy.
- W rzeczy samej. Dzięki za zdołowanie mnie, Drake.
- Zawsze do usług.
Komentarze
Prześlij komentarz