CXXVII Elizabeth

W pewnym sensie było jej żal Harriett. Wiele wskazywało na to, że pod tą grubą warstwą perfidii i fałszu kryło się prawdziwe uczucie. Elizabeth dobrze wiedziała, jak to jest kochać kogoś, kto nie odwzajemnia tego uczucia. Każde spojrzenie było jak wołanie w pustym pokoju bez klamek. Gdyby jeszcze Harriett wyzbyła się wszystkich tych cech, które brudziły jej charakter, Charles mógłby się nad nią ulitować. Niestety miał już dość gier i najzwyczajniej w świecie postawił na prostolinijność. A że od dawna kochał Elizabeth, było już inną parą kaloszy.
              
Elizabeth nie wiedziała, czy Harriett zamierzała usunąć ciążę, lecz w jej sytuacji wydawało się to być najrozsądniejszym rozwiązaniem. Mieszkała u rodziców, chyba nie miała pracy, a ojciec pozostawał nieznany, nie mogła zatem liczyć na jego wsparcie. Nie posiadała wystarczających środków, by samotnie wychować to dziecko. Była nieporadna życiowo, bowiem wszystko zawsze ktoś robił za nią. Wieść o ciąży była solidnym ciosem od rzeczywistości.
              
Przez kilka dni Charles chodził jak w transie, nie mogąc do końca przetrawić wieści, które przekazała mu Harriett. Nie mógł zrozumieć jej płytkiej intrygi i tego, że chciała zniszczyć jego związek. W zasadzie stracił resztki nadziei, że Harriett się opamięta. W końcu dotarło do niego, że miał ważniejsze rzeczy na głowie i wrócił dawny Charles uśmiechający się za każdym razem, gdy spoglądał na swoją żonę.
              
Charles pojechał w końcu do Londynu, choć długo odkładał tą decyzję. Najzwyczajniej w świecie bał się spotkania z Henrym w celach czysto biznesowych. Jak przystało na dobrą żonę spakowała mu kanapki na drogę i okrasiła kilkoma pocałunkami jego gładziutko wygolone policzki.

- Czyżby Henry również miał obiekcje co do twojego twarzowego owłosienia? – spytała, poprawiając mu krawat.
- Widywał mnie w gorszym stanie – odparł Charles. – Dotarłem nawet do stadium kloszarda. Nie chciałabyś tego oglądać.
- Dlaczego zatem się ogoliłeś?
- Żebym nie wydał ci się nudny i monotonny. Wiesz, jak to jest… Oglądanie tego samego codziennie…
              
Elizabeth roześmiała się serdecznie. Charles potrafił być taki rozczulający, jednocześnie starał się jak mógł, by stworzyć pozory normalności w ich związku.
- Mam nadzieję wrócić do ciebie z pomyślnymi wieściami – rzekł Charles na odchodnym.
- Wystarczy mi, że wrócisz – stwierdziła Elizabeth z rozbrajającą szczerością. Charles jeszcze dobrze nie wyjechał z Cambridge, a ona już za nim tęskniła.
              
Rozległ się dźwięk dzwonka do drzwi. Elizabeth uniosła brwi. Czyżby Charles czegoś zapomniał? Portfela, spodni, pocałunku na do widzenia? Ku jej zaskoczeniu zastała przed swoimi drzwiami jego ojca, Benjamina Wrighta. Serce zabiło jej szybciej ze strachu. Powinna go wpuszczać do środka? Otworzyła drzwi, a doktor bez słowa wpakował się do domu. Musiała znów sobie przypomnieć, że teraz był to również jej dom i w każdej chwili mogła wyprosić z niego doktora.
              
Benjamin dziarskim krokiem obszedł cały parter. Zniknął na chwilę w kuchni, by po chwili rozglądać się ciekawsko po salonie. Dostrzegł diametralną zmianę w kolorach i wyposażeniu, ale zachował komentarze dla siebie.

- Charlesa nie ma? – powiedział w końcu ponurym głosem. Brak samochodu na podjeździe powinien już dawno uświadomić mu ten prosty fakt. Doktor pod pachą ściskał papierową teczkę. – To chyba twoje. – Wcisnął jej teczkę, która wydała się Elizabeth dziwnie znajoma. Dopiero gdy zacisnęła na niej dłonie, rozpoznała swoją własność.
- Skąd ją masz? – odparła, zanim zdołała się powstrzymać. Doktor spojrzał na nią z góry z pogardą, zaciskając usta w wąską kreskę. Nie powinna była mówić do niego na „ty”.
- A jak myślisz?
              
Wysnuła hipotezę, że Michael ukradł ją Charlesowi pod jego nieobecność i jak na dobrego pieska przystało, zaniósł w zębach do doktora.
- To wszystko to prawda? – wycedził doktor. – Lepiej, żeby to była prawda, bo jeśli to jakiś żart…
              
Między nimi zawisła niema groźba. Elizabeth zamarła w niemym oczekiwaniu na kolejny krok pana Wrighta. Starała się nie pokazywać po sobie strachu, nie chciała mu dawać powodów do triumfu.

- Dlaczego właściwie tu jesteś? Charles wynajął cię jako sprzątaczkę? – zadrwił doktor. Elizabeth już wiedziała, że nie był sobą. Było coś nienaturalnego w jego spojrzeniu, coś dzikiego…
- Mieszkam tu – odparła powoli, ściskając w dłoniach teczkę z dokumentacją medyczną. Raczej kiepska była z niej tarcza.
- Znudziło ci się mieszkanie u Randalla?
- Nie wypada mi już mieszkać u stryja.
- Dlaczego na skrzynce widnieje nazwisko „Darcy”?
              
Doktor Wright nienawidził tego nazwiska. Skrzywił się lekko, gdy je wypowiedział.
- Odpowiedź jest dość prosta – rzuciła Elizabeth hardo. – Wystarczy wysilić nieco mózg.
- Nie baw się ze mną w kotka i myszkę…
- Charles może ci wszystko ładnie wytłumaczyć, gdy wróci.
- Nie mam na to czasu…
- Nigdy nie byłeś zbyt cierpliwy, prawda?
- Dokąd udał się Charles? Chcę z nim pomówić.
- Wątpię, by miał na to ochotę…
- Nie możesz tego wiedzieć.
- Znam go lepiej od ciebie.
              
Doktor Wright poruszył się lekko, Elizabeth natomiast zadrżała.
- Babcia Darcy przeniosła się do Cambridge, by uprzykrzać mi życie swoim widokiem? – spytał.
- Babcia Darcy nie ma na razie powodów, by ruszać się z Kornwalii.
- Zatem jest jeszcze jakaś pani Darcy?
- Owszem, żona Charlesa Darcy’ego.
              
Krew odpłynęła z twarzy Benjamina Wrighta, gdy dotarł do niego sens słów Elizabeth. Dostrzegł na jej palcu obrączkę, dodał dwa do trzech, a wynik go przeraził.
- Czy ten Charles już zupełnie oszalał? – westchnął Benjamin, spoglądając w dal. Była to tylko zmyłka, zaraz bowiem na Elizabeth spadł cios, który powalił Elizabeth na ziemię.
              
Dokumenty z teczki rozsypały się po podłodze. Ból dotarł do niej z dużym opóźnieniem, po policzku rozlało się dziwne ciepło. Nie do końca zrozumiała, co właśnie się wydarzyło.

- Ostrzegałem go – powiedział Benjamin. – Nie posłuchał mnie. Ale wiesz? Kocham swojego syna.
- Okazujesz mu w dość dziwny sposób – odcięła się Elizabeth. I to był błąd. Doktor złapał ją za włosy tuż przy samej głowie i mocno szarpnął. W jej oczach zatańczyły łzy.
- Nie tobie to oceniać. Przez ciebie Charles zmienił się nie do poznania. Jestem ciekaw, jak tego dokonałaś.
- Na pewno nie dosypywałam mu prochów do picia, gdy nikt nie patrzył.
              
Jęknęła, gdy jej głowa spotkała się z twardą posadzką. Na własnej skórze doświadczała codziennej rutyny Mary Wright.
- Znam twój mroczny sekrecik… - sapnęła, próbując złapać oddech. Przerażony Benjamin puścił jej włosy. – Znalazłam dowód na to, że to ty… To ty zmieniłeś matkę Charlesa w bezwolne zombie…
              
Doktor zasępił się na chwilę. Elizabeth spięła się, gotowa w każdej chwili rzucić się do ucieczki.
- A ja się zastanawiałem, dlaczego policja postanowiła znów zadać kilka pytań odnośnie śmierci mojej żony. Bardzo nieładnie z twojej strony.
              
W rzeczach należących do matki Charlesa, które ten uratował przed niszczycielskim płomieniem ojca, Elizabeth znalazła bardzo wymowny list, który rzucił całkiem nowe światło na starą sprawę. Jednak to nie ona sprawiła, że policja odnowiła śledztwo w sprawie śmierci Mary Wright. Kto zatem za tym stał?
              
Doktor poruszył się niespokojnie, w odruchu obronnym Elizabeth chlasnęła go po twarzy. Ćwiczyła to wielokrotnie na Michaelu, choć z marnym skutkiem. Był zwinniejszy, poza tym potrafił przewidzieć jej reakcje. Doktor wydał się być zaskoczony tym atakiem. Elizabeth rzuciła się do ucieczki, lecz on zdołał chwycić ją za nogę i ponownie powalić na podłogę.
              
Zaczęła wierzgać na oślep, dopóki się nie oswobodziła. Połykając łzy, pognała do łazienki i zamknęła drzwi na skobel. Drżącymi dłońmi wybrała numer, w połowie zapominając, do kogo tak naprawdę dzwoniła. Drzwi nie wytrzymały zbyt długo pod naporem Benjamina. Wparował do środka z chłodną wściekłością i wywlókł ją, choć zapierała się rękami i nogami.
              
Mary Wright musiała przez to przechodzić wiele razy. Zapewne zaczynało się od przemocy werbalnej. Zresztą chodziło o to, by zbyt wiele nie wyciekło na zewnątrz. Nikt nie mógł się dowiedzieć, co wyprawia w domu nieskazitelny doktor Wright. Gdyby tylko Mary nie bała się o tym mówić, gdyby nie ukrywała sińców pod grubą warstwą makijażu… Łatwo było mówić, gdy doktor nie przerabiał cię na kotlety mielone.
              
Elizabeth poczuła się, jakby była pijana. Ból w najróżniejszych częściach ciała mógł sygnalizować poważne problemy. Niestety nie miała czasu dłużej nad tym rozmyślać, bowiem pochłonęła ją nieskończona ciemność.

Komentarze

Popularne posty