CXXVIII MIchael
Michael nie miał żadnego sensownego planu na tę
wizytę. Postanowił wpaść i porozmawiać, być może normalna rozmowa z Charlesem
będzie możliwa. W końcu Michael nie był tak durny jak Harriett, która próbowała
złapać na dzieciaka mężczyznę, z którym nie spała.
Od początku towarzyszyło mu nieprzyjemne
uczucie, jakby miał doświadczyć czegoś nieprzyjemnego. Był odporny na
nieracjonalne ataki Elizabeth, gorzej, gdyby miała zachowywać się rozsądnie i
normalnie, jak na cywilizowanego człowieka przystało.
Chciał się przekonać, czy wszystkie zarzuty
odnośnie Charlesa i Elizabeth były prawdziwe, a jeśli były – pragnął im życzyć
szczęścia na nowej drodze życia. Wybrał się na niespieszny spacer, by poukładać
sobie pewne rzeczy w głowie. Doszedł do wniosku, że zupełnie mu się
poprzewracało. W którymś momencie wytracił całą swoją nienawiść do Elizabeth.
Nienawiść, której genezy nigdy nie wyjaśnił. Tylko na początku musiał walczyć o
atencję jej rodziców, cała reszta poszła jak z płatka. Wystarczyło muśnięcie
skrzydeł motyla, by wywołać prawdziwy huragan. Nagle wszyscy się od niej
odwrócili, pozostał jej jedynie Randy i jego banda uczelnianych pryków.
Na jakiś czas się uspokoiło, choć niektóre
rzeczy nadal pozostawały niespokojne jak choćby duch Charlesa. Nijak nie udało
się go odwieść od Elizabeth i skończyło się na szybkim i potajemnym ślubie.
Michael miał niejasne wrażenie, że mieli ze sobą dobry kontakt jeszcze zanim
Elizabeth powróciła do Cambridge. Czuł się w tym wszystkim potwornie oszukany,
Harriett zapewne też.
Dotarł do domu Charlesa i dostrzegł krzywo
zaparkowany samochód na chodniku. Na skrzynce na listy widniała świeża
tabliczka z napisem: „Darcy”. Z domu wyszedł Benjamin Wright z obojętnym
wyrazem na twarzy. Zdawał się nie widzieć Michaela. Splunął na chodnik, wsiadł
do samochodu, po czym odjechał z piskiem opon. Michael widział go w takim
stanie tylko raz i nie wróżyło to niczego dobrego.
Zapukał do drzwi wejściowych, lecz nie usłyszał
odpowiedzi. Czyżby doktor był w odwiedzinach u duchów? Na podjeździe nie było
samochodu Charlesa. Jeszcze nie wiedział, jak wykorzysta tą informację.
Wszedł cicho do środka. W salonie leżały
porozrzucane papiery. Rozpoznał je, sam przekazał je doktorowi. Charlesa nie
było, a co z Elizabeth? Znalazł ją w kuchni skuloną w kącie pod szafą. Wokół
panowała przedziwna cisza, aż dzwoniło Michaelowi w uszach. Podszedł ostrożnie
do Elizabeth, bojąc się, co tak naprawdę zastanie.
Delikatnie przekręcił ją na plecy i zamarł z
przerażenia. Twarz Elizabeth była cała zakrwawiona. Miała pękniętą wargę, a jej
policzki zaczęły już puchnąć, przybrawszy siną barwę. Michael poczuł się, jakby
znów trafił do starego koszmaru.
- Elizabeth… - sapnął ciężko, jednak nie
doczekał się reakcji. Ciężko było stwierdzić, czy w ogóle oddychała. Nieuważnie
ubrudził się krwią. Potrząsnął Elizabeth. Nadal nic. Sięgnął po papierowy
ręcznik, by otrzeć nieco jej oblicze, by zaczęła choć trochę siebie
przypominać.
Nagle ktoś chwycił go od tyłu. Dwóch silnych
mężczyzn odciągnęło go od ciała Elizabeth, przybiło do podłogi i wygięło ręce.
Poczuł na skórze chłodny pocałunek metalowych kajdanek.
- Zapewniam panów, że doszło do fatalnego
nieporozumienia – powiedział drżącym głosem, nie odrywając wzroku od Elizabeth.
Jeden z oficerów pochylił się nad dziewczyną i
sprawdził, czy ma puls.
- Puls słabo wyczuwalny – rzucił tylko do
mikrofonu policyjnego nadajnika.
Michael został wywleczony z domu i
bezceremonialnie wepchnięty do radiowozu. W międzyczasie przyjechała karetka i
pół dzielnicy rozświetliły niebieskie migające światła. Randy przybiegł jakby
niesiony wiatrem. Akurat wynosili Elizabeth na noszach.
- Niestety nie może pan z nią jechać – burknął
sanitariusz, starając się jak najlepiej wykonać swoją pracę. – Proszę
zawiadomić kogoś z jej rodziny.
- Ja jestem z jej rodziny! – zawołał
rozpaczliwie Randy. – Jestem jej stryjem!
- Chodziło mi raczej o rodziców… męża…
Randy odsunął się na bezpieczną odległość.
Dostrzegł Michaela siedzącego w radiowozie. Przez chwilę sprawiał wrażenie,
jakby chciał do niego podbiec, wywlec go ze środka i zrobić to, co przytrafiło
się Elizabeth. Po chwili pochłonięty był jednak rozmową przez telefon.
Michael oklapł. Wpakował się w niezłe bagno, z
którego nie będzie mu łatwo się wydostać. Miał jednak znajomości, ponadto
wiedział, czyja tak naprawdę była to sprawka. Bolało go jednak, że będzie
musiał narazić doktora na kłopoty. Musiał zrobić wszystko by się samemu z tego
wyplątać.
Nie pomylił się odnośnie swoich znajomości,
natknął się na dawnego kumpla ze szkoły średniej, który uwierzył w jego
wyjaśnienia, że po prostu znalazł się przy Elizabeth, gdy było już po
wszystkim. Michael złożył wyjaśnienia, po czym spokojnie opuścił komisariat.
Udał się do szpitala, by sprawdzić, jak się miała Elizabeth.
Pokierowano go bardzo niechętnie na chirurgię,
gdzie od dwóch godzin walczono o życie Elizabeth. Randy stał pod ścianą obok
dyżurki pielęgniarek. Skrzyżował ręce na piersi i przymknął oczy. Był oazą
spokoju. Michael bał się zakłócić jego spokój, nie chciał doprowadzić do sceny
na szpitalnym korytarzu. Widok Michael na wolności, po tym jak znajdował się
skuty w radiowozie, mógł skutecznie podnieść ciśnienie Randalla.
Późnym wieczorem na tym oddziale panowała
grobowa cisza. Michael wlepił wzrok w drzwi prowadzące do zamkniętego oddziału
operacyjnego. Za tymi tajemniczymi wrotami znajdowały się sale, w których
ratowano ludzkie życie. W jednej z tych sal leżała Elizabeth i rozpaczliwie
walczyła o swoje.
Po trzech kwadransach pojawił się Charles. Był
cały przemoczony, a na jego twarzy widniała dziwna zaciętość. Zmroził
spojrzeniem Michaela, po czym stanął bez słowa obok Randy’ego. Minęły kolejne
dwa kwadranse, po czym z korytarza wyłonił się lekarz o zmęczonej twarzy. Nie
wyłuskał się jeszcze do końca z operacyjnego fartucha.
- Charles Darcy? – rzucił szybko. Charles
natychmiast się ożywił. Spojrzał niepewnie na Randy’ego, a ten skinął głową.
Charles zniknął w czeluściach korytarza, a
Michael poczuł dziwną pustkę. Charles był „Charlesem Darcy”. Teraz zrozumiał
gniew doktora Wrighta. Jednak nie powinien reagować tak impulsywnie. Nie
powinien popełniać tego samego błędu drugi raz. Benjamin niestety nie uczył się
na swoich błędach.
Ku zdumieniu Michaela, Charles poprosił go do
sali pooperacyjnej.
- Mam nadzieję, że jesteś z siebie dumny –
powiedział cicho.
Elizabeth leżała w dużym łóżku podpięta do
aparatury medycznej. Wyglądało to wszystko tak kosmicznie i przerażająco…
Zostali jednak wygonieni na korytarz przez pielęgniarkę, która mówiła coś o
wypoczywaniu i regeneracji.
Charles zniknął z Randym, zapewne by dopełnić
formalności. Michael pozostał sam na szpitalnym korytarzu, nie wiedząc, co ze
sobą zrobić. Jeszcze nigdy nie był tak zagubiony. Chciał porozmawiać z
Charlesem, wytłumaczyć się, przekonać go, że nie brał w tym udziału. Chciał,
żeby ktoś go wysłuchał, nie potrafił długo tłumić w sobie nieprzyjemnych myśli.
Nie wiedział, jak lekarze oceniali stan
Elizabeth. Czy był bardzo ciężki? Czy wyjdzie z tego? Jak rozległe były
obrażenia? I czy w tym całym zamieszaniu ktokolwiek poinformował lekarzy o
guzie mózgu? Kiedy Elizabeth się ocknie? I czy w ogóle się ocknie?
Z wyrazu twarzy Charlesa nie zdołał niczego
wywnioskować. On tylko posłał mu chłodne spojrzenie, po czym odszedł z Randym.
Jego milczenie raniło mocniej niż tysiąc oskarżeń.
Komentarze
Prześlij komentarz