CXXVI Michael
Doczekał się w końcu powrotu Charlesa. Wedle zapewnień
Benjamina, Charles udał się na krótki urlop do Porthtowan. Michael zamierzał
złożyć mu wizytę, by dowiedzieć się, czy coś się zmieniło, jeśli chodziło o
zdrowie psychiczne młodego Wrighta. Próbował się z nim skontaktować, lecz ten
skutecznie go unikał. Niestety nie mógł uniknąć bezpośredniej konfrontacji.
Plany jak zwykle pokrzyżowała mu Harriett, zjawiając
się późnym wieczorem na progu jego domu. Płakała, na szczęście najgorsze już
miała za sobą. Z Harriett była bowiem niezła histeryczka, a wszystko to robiła
tylko po to, by ściągnąć na siebie uwagę innych. W drodze do Michaela wyryczałą
wszystkie swoje żale i teraz była spokojna. Przynajmniej pozornie.
- Harriett, coś się stało? – spytał uprzejmie,
przepuszczając ją w drzwiach.
- Nawet nie wiem, od czego zacząć – wychrypiała Harriett.
– Z tej Elizabeth jest niezła szuja…
- Och, to ciekawe…
Michael spodziewał się raczej narzekania na Charlesa,
nijak nie spodziewał się w tym równaniu Elizabeth.
- Rozumiem, że widziałaś się z Charlesem? –
zaryzykował stwierdzenie.
- Och, tak, oczywiście. Rzecz jasna Elizabeth też
musiała tam być. Wiedziałeś, że są małżeństwem?
- Co proszę? Przecież Elizabeth nie przyjęła
„oświadczyn” Charlesa!
- Zrobili nas na szaro…
Michael do końca wierzył, że to wszystko było tylko
grą, że w którymś momencie Charles zaśmieje się głośno i powie, że tylko
żartował. Niestety Charles grał na poważnie, znalazłszy sobie godną partnerkę.
Michael zaaprobowałby każdego, ale nie Elizabeth. Nadal nie mógł się do niej
przekonać, choć musiał przyznać, że zaczęła oddziaływać na niego nieco inaczej.
Michael podejrzewał, że Charles pojechał do Porthtowan
po to, by w spokoju poślubić Elizabeth. To tłumaczyłoby nieobecność Marge w
restauracji oraz dom Randy’ego zamknięty na trzy spusty.
- Po co właściwie poszłaś do Charlesa? – spytał
Michael, starając się pohamować irytację.
- Musiałam z nim pilnie porozmawiać – odparła Harriett
z odrazą. – Oczywiście ona tam była. Chyba planowali to od dawna, bowiem
Charles odnowił dom. Całkiem ładnie teraz wygląda.
- No dobrze, ale o czym chciałaś z nim porozmawiać?
- Jestem w ciąży.
- Och…
- Tylko na tyle cię stać?
- Mam skakać pod sufit i ci gratulować? Co ma z tym
wspólnego Charles? Myślałaś, że przygarnie cię pod swój dach, gdy mu powiesz,
że to jego dziecko?
Mina Harriett dobitnie świadczyła o tym, że właśnie
tak myślała. Udowodniła tym samym, że jest głupsza niż wyglądała. Kiedyś
Michael uważał ją za sprytnego liska, obecnie była nieporadną bułą o
inteligencji nadgnitego pomidora.
- Charles dał się nabrać?
- Dałby się urobić, gdyby nie Elizabeth. Potraktowała
mnie okropnie…
- Potraktowała cię jak ty ją. Wielokrotnie – zauważył
Michael.
- Bronisz jej? – obruszyła się Harriett.
- A nie mam racji?
- Wyrzuciła mnie z domu!
- Skoro jest żoną Charlesa, jego dom jest teraz
również jej domem. Miała do tego prawo.
Harriett wymierzyła Michaelowi policzek, który była
dla niego zaledwie muśnięciem. Dość często dochodziło do rękoczynów, gdy
traciła logiczne argumenty. Ileż to razy Charles oberwał za byle co… A niby to
Elizabeth zachowywała się nieracjonalnie.
- Harriett, powiedz mi, ale tak szczerze, czyje to
dziecko?
Dziewczyna nie odpowiedziała od razu. Nieprzyzwoicie
długie wahanie świadczyło o tym, że sama Harriett nie była tego pewna.
Potrafiła się uczepić czegoś i już tego nie puszczać. Kiedyś tak przyczepiła
się do Charlesa. I choć była z nim emocjonalnie związana, sprawy rozładowania
napięcia seksualnego traktowała zupełnie inaczej. Te miały inną etykietę, a
poboczne przygody nie miały dla niej większego znaczenia. Rzecz jasna, gdyby to
Charles zechciał spróbować czegoś innego, spotkałoby się to z dezaprobatą, ale
Harriett wolno było wszystko. Charles był ślepym głupcem, który wierzył w
ideały, choć nie dostrzegał ich w swojej dziewczynie, gdy chodzili razem w
liceum. Nie wiedział zatem o przygodach Harriett, a Michael również postanowił
milczeć. Dobrze było tak, jak było.
Po powrocie do Cambridge Harriett podjęła trud
odtworzenia dawnych relacji z Charlesem, lecz powrót Elizabeth zaburzył dawny
ład, zniszczył fundamenty, niemożliwe było zatem odtworzenie dawnej budowli.
Zobaczywszy Elizabeth ponownie po tylu latach, Charles stał się zupełnie innym
człowiekiem. Tak naprawdę był inny od dawna, po prostu dobrze się z tym
ukrywał.
- Czy to ważne? – powiedziała w końcu Harriett. –
Charles byłby idealnym ojcem. Dobrze o tym wiesz.
- Ale nie zamierza nim być – odparł Michael.
- Jak w ogóle doszło do tego, że Charles poślubił
Elizabeth? To wszystko stało się zbyt szybko… Coś tu jest nie tak.
Charles po prostu od bardzo dawna kochał Elizabeth,
ona jego również, po prostu spotkali się we właściwym miejscu o właściwym
czasie i to wystarczyło.
- Nie przejmuj się, Harriett – pocieszył ją Michael. –
To nie potrwa długo.
- Wróżysz im szybki rozwód?
- Wróżę raczej szybką śmierć Elizabeth.
Harriett wciągnęła głośno powietrze. Nawet ona nie
życzyła Elizabeth aż tak źle.
- Nieszczęśliwie się złożyło, że Elizabeth jest chora.
Ma raka. Prawdopodobnie nie pożyje zbyt długo.
- To dlatego wróciła?
- A kto ją tam wie?
- To urocze, że postanowiła wrócić do rodzinnego miasta,
by po raz ostatni zobaczyć się z bliskimi – sarknęła Harriett. W duchu pewnie
cieszyła się, że Charles niedługo może zostać wdowcem.
Michael zasępił się na chwilę. Czy Martin i Violet
powinni wiedzieć, jak miały się sprawy? Czy ucieszy ich to, że Elizabeth wyszła
za mąż? A może nadal będzie im wszystko jedno, skoro uważali ją niemal za obcą
osobę? Mimo wszystko postanowił powiadomić Blackwoodów o stanie Elizabeth,
nawet jeśli mieliby mieć to gdzieś.
Komentarze
Prześlij komentarz