CXXXI Charles

Dotarło do niego, że przez własną głupotę niemal doprowadził do tragedii. Zasłaniał się tym, że robił to wszystko dla Elizabeth, a tak naprawdę robił to dla siebie. W całym swoim egoizmie wykazał się karygodną krótkowzrocznością i umknęły mu wszystkie konsekwencje jego czynów. Powinien był mieć na uwadze to, do czego zdolny był jego ojciec.
              
Porzucenie pracy, poślubienie Elizabeth, zmiana nazwiska, wywleczenie na wierzch sprawy śmierci matki… To wszystko sprawiło, że Benjamin Wright nie wytrzymał i wyładował całą złość na Elizabeth, która stała się bezpośrednim sprawcą zmian w osobowości Charlesa.
              
Benjamin Wright był potworem, który powinien był być ujęty już lata temu. Po incydencie Charles ostatecznie stwierdził, że nie chce się z nim identyfikować. Obiecał sobie być bardziej ostrożnym, bowiem przez jego błędy cierpiało jego otoczenie.
              
Niemal otarli się o tragedię, Charles nie potrafił znaleźć odpowiednich słów, by przeprosić Elizabeth. Czuł się winny i nic nie mogło zmyć z niego tego brudnego uczucia.
- On nadal ją kocha – powiedział Charles, siląc się na spokój.
- Dlatego stara ci się pomóc, mój drogi Charlesie – odparła Elizabeth. – Postaraj się tego nie zniszczyć pochopnymi decyzjami.
              
Elizabeth dała mu do zrozumienia, by nie porywał się na samotną krucjatę. Miał przed sobą przyszłość, której nie należało budować popełniając te same błędy. Podziwiał ją za to, że zrezygnowała z własnej zemsty na rzecz jego własnej. Postanowił, że tego nie schrzani.

- Lekarz powiedział, że się wyliżesz z tego.
- Jak moja śledziona?
- Jakoś ją poskładali. Mam nadzieję, że jeszcze ci się przyda.
- Ja mam nadzieję, że nie zaszyli mi czegoś niespodziewanego w środku.
- Tego się najbardziej obawiasz? – zaśmiał się Charles. – Jakie jest w ogóle prawdopodobieństwo, że coś takiego będzie miało miejsce?
- Niezerowe, Charles.
- To jeszcze o niczym nie świadczy.
- Statystyki potrafią być okrutne.
              
Żona Charlesa miała spędzić w szpitalu jeszcze kilka dni. Jeszcze przez kilka dni miała cieszyć się spokojem w bezpiecznym miejscu. Charles nie zamierzał spotykać się ze swoim ojcem, żeby nie zrobić czegoś głupiego, gdy puszczą mu nerwy. Pragnął również unikać za wszelką cenę konfrontacji z Michelem. Tak naprawdę poza odwiedzinami u Elizabeth nie miał nic lepszego do roboty. Snuł się po pokojach w swoim domu, próbując ułożyć sobie pewne rzeczy w głowie.
              
Elizabeth złożyła zeznania na policji, lecz Charles obawiał się, że z braku świadków śledztwo utknie w martwym punkcie. Ku jego zdziwieniu znalazła się osoba, która tamtego dnia widziała samochód doktora pod domem Charlesa. Ktoś inny słyszał jego oskarżające krzyki. Kim byli ci ludzie?
              
Charles zawsze sądził, że sąsiedzi albo bardzo szanowali jego ojca, albo zwyczajnie się go bali, więc nigdy się nie odważyli go o cokolwiek oskarżyć. Milczeli, gdy jego matce działa się krzywda. Milczeli, gdy policja wyjaśniała sprawę. Dlaczego teraz postanowili zabrać głos? Czy to dlatego, że Charles jako pierwszy postawił się doktorowi i zaczął żyć własnym życiem? A może zrobili to przez sympatię do Elizabeth? Niezależnie od och motywów, był im wdzięczny. W końcu coś zaczęło się zmieniać.
              
Gdy Elizabeth wróciła do domu, starali się zachowywać, jakby nic wielkiego się nie stało. Elizabeth nie chciała robić z siebie ofiary, nie chciała rozdrapywać całkiem świeżych ran. Niektóre rzeczy trzeba było z niej wyciągać, bowiem niechętnie mówiła o swoich uczuciach. Najważniejsze było to, że załamała się kompletnie tym doświadczeniem. Z początku była przybita, ale gdy akcja zaczynała nabierać tempa, pochłonęły ją zupełnie inne kwestie.
              
Zaczęła przygotowywać się mentalnie do nadchodzącej operacji, która miała zaważyć na dalszej przyszłości. Robiła to, czytając książki i jeszcze więcej książek, jakby wiedza miała ochronić ją przed skutkami ubocznymi terapii. Powtarzała, że niewiedza wzbudza strach w prostych ludziach. Ona zamierzała zmierzyć się z teoriami, by później praktyka tak jej nie przerażała.
              
Niespodziewanie wieści dotarły aż za ocean i skłoniły Blackwoodów do złożenia wizyty w Cambridge. Randy był tym średnio uradowany, nie był zbytnio przygotowany na spotkanie swego brata z żoną. Charles zauważył, że z ich trójki Charles-Elizabeth-Randy, każde z nich nieszczególnie kochało kogoś ze swojej rodziny. Charles odciął się od swego ojca, rodzice porzucili Elizabeth na rzecz Michaela, Randy znienawidził swego brata ze względu na Elizabeth. I tylko Michael wychodził na tym zwycięsko.
              
Czy odwiedziny rodziców sprawią, że Elizabeth poczuje się lepiej? Może przyjechali po to, by po latach przeprosić ją za swoje zachowanie? Charlesowi nie zależało na tym, by ich wszystkich razem pogodzić. Gdyby to on był ofiarą życiowej niesprawiedliwości, pragnąłby się od niej odciąć, zamiast znów wchodzić z nią w interakcje. Nie mógł jednak nijak przewidzieć reakcji Elizabeth, choć powinien znać ją jak nikt inny.
              
Elizabeth poszła w ślady Randy’ego i wyraziła dezaprobatę dla odwiedzin rodziców. Uznała, że nie ma im nic do powiedzenia. Uparcie odmawiała spotkania, zasłaniając się złym samopoczuciem. Charles wierzył jej, nie miał zresztą powodów, by jej nie ufać. Przeszła ostatnio tak wiele… najważniejsze było jej samopoczucie psychiczne, musiała sama chcieć tego spotkania. Nie była już małym dzieckiem, które trzeba było siłą wyciągać z domu. Była tylko dorosłą kobietą, którą trzeba było siłą wyciągać z domu. Tylko teraz nie istniała dostatecznie wielka siła, która zdołałaby ją wypchnąć w objęcia przeszłości.


Komentarze

Popularne posty