CXXV Charles
Rzeczywistość uderzyła z opóźnionym zapłonem. Razem z
Elizabeth mogli się cieszyć kilkoma spokojnymi dniami, które upłynęły im na
stopniowym transferze dóbr Elizabeth do jej nowego domu. Randy rozpaczał, jakby
już nigdy się nie mieli zobaczyć, a przecież mieszkali w tej samej dzielnicy,
wystarczyło przejść kilka przecznic i zapukać do drzwi. Jack został
pozostawiony u Randy’ego, na razie na próbę. Gdyby źle mu się powodziło, miał
trafić do państwa Darcy. Elizabeth wolała, żeby pies został z jej wujem,
przynajmniej nie będzie się czuł samotny.
W międzyczasie Charles odbył pierwszą konsultację ze
swym mentorem, co znacząco podniosło go na duchu. Spokój nie mógł jednak trwać
wiecznie, a pierwszym Jeźdźcem Apokalipsy niespodziewanie okazała się być
Harriett.
Był już późny wieczór, po zjedzonej kolacji raczył się
z żoną lampką wina, gdy usłyszał nieśmiałe pukanie do drzwi. Nigdy nie miał
dzwonka i zawsze po sposobie pukania identyfikował gości. Tym razem miał
znaczny problem z rozpoznaniem, założył zatem, że był to ktoś, kogo nie znał.
Na progu stała jednak Harriett zawinięta w szary płaszcz. Przedstawiała się
doprawdy nieciekawie, włosy miała w nieładzie, a na policzkach ślady łez. W
pierwszym odruchu, odruchu, który kazał mu bronić Elizabeth, chciał ją
przegonić. Współczucie jednak wzięło górę. Zaprosił ją do środka.
Elizabeth zmrużyła oczy w geście dezaprobaty.
Podniosła się i podeszła do Harriett, by pomóc jej zdjąć płaszcz. Harriett
odtrąciła jej rękę, mrucząc coś, co mogło przypominać: „Nie dotykaj mnie”.
Elizabeth poczerwieniała na twarzy, lecz zachowała wszelkie komentarze dla
siebie. Być może byłoby mu łatwiej wyrzucić Harriett za drzwi, gdyby Elizabeth
jednak zaoponowała. Nadal jednak uważała, że nie znajdowała się w swoim domu i
nie mogła się w nim rządzić.
Charles powiesił płaszcz Harriett i zaprosił ją do
salonu. Elizabeth przyniosła dziewczynie szklankę wody. Harriett nie tknęła
jej, uważając Elizabeth za kogoś gorszego od siebie. Dość pokrętny sposób
myślenia zważywszy całokształt osoby Harriett.
Zapuściła się nieco od czasu powrotu do Cambridge.
Charles chciał jej współczuć z powodu porzucenia przez narzeczonego, chciał jej
współczuć konieczności powrotu do domu rodziców, chciał jej współczuć życiowych
perypetii. Współczuł by jej, gdyby to, jak się zachowywała. Traktowała
Elizabeth jak zwyczajny plebs, starając się ponownie zjednać sobie sympatię
Charlesa, a jednocześnie nie mogła zadecydować jednoznacznie o swoich
uczuciach. Pozbawiona kręgosłupa moralnego puszczała się na prawo i lewo,
mydląc oczy Charlesowi, który znał ją aż za dobrze. Teraz zgrywała ofiarę.
- Chyba powinnaś już iść – zasugerowała Harriett,
uporczywie wpatrując się w Elizabeth.
- Słucham? – Elizabeth zamrugała, sądząc, że się
przesłyszała.
- Muszę porozmawiać z Charlesem o czymś ważnym. To
dość… osobiste.
- Nie mam przed Elizabeth tajemnic – warknął Charles,
piorunując wzrokiem Harriett.
- W porządku. – Elizabeth wzruszyła ramionami. –
Zaparzyć wam herbatki?
Charles dostrzegł na twarzy Elizabeth złośliwy
uśmiech. Skinęła głową i zniknęła w kuchni. Po chwili usłyszeli szum gotującej
się wody. Harriett przysunęła się do Charlesa.
- Co ona tu robi? – szepnęła konspiracyjnie, kładąc
dłoń na jego kolanie. – Rozumiem, że się nad nią zlitowałeś, ale żeby ją
zapraszać do siebie? Jeszcze zrobisz jej nadzieję na coś więcej…
- To o czym chciałaś ze mną porozmawiać? – przerwał
jej obcesowo. Wewnętrznie miał mieszane uczucia. Złość na jej bezczelność
mieszała się z głośnym śmiechem z powodu jej nieświadomości.
- Charles, musisz mi pomóc… Pomożesz mi, prawda?
- Mam ci znaleźć pracę, mieszkanie i nowego
narzeczonego? – sarknął Charles, błagając w myślach, by Elizabeth już wróciła z
kuchni. Każda chwila sam na sam z Harriett była bardzo niezręczna.
- Boże, Charlie, nie o to chodzi… - Charles zjeżył się
jeszcze bardziej. – Nie muszę szukać nowego narzeczonego, skoro mam ciebie.
Specjalnie dla mnie odnowiłeś dom, jest piękny. – W oczach Harriett pojawiły
się łzy. Charles wzdrygnął się, nie wiedząc, co ma właściwie odpowiedzieć. –
Przygotowałeś pewnie pokoik dla dziecka, z myślą o… nas.
Harriett ujęła twarz Charlesa w obie dłonie i
powiedziała z przejęciem:
- Charlie, będziesz ojcem…
- Rany, Charles, nie sądziłam, że dysponujesz
hektokotylusem – powiedziała Elizabeth, stając w świetle salonu z tacą, na
której stały trzy filiżanki z parującą herbatą.
- Przepraszam, że niby czym? – Charles spojrzał
beznadziejnie na swoją żonę.
- Hektokotylusem – powtórzyła Elizabeth z
rozbawieniem. – Przekształconym ramieniem samca ośmiornicy służącym do
kopulacji. U niektórych gatunków to ramię się odrywa i podpływa do samicy,
przez co może się odbyć zaplemnienie.
Ustawiła tacę na stoliku przed Charlesem i Harriett,
która poczerwieniała na twarzy.
- Skąd pomysł, że to Charles jest ojcem? Charles chyba
nie przypomina sobie żadnego… epizodu. Prawda, Charles?
Charles przełknął głośno ślinę. Nie spodziewał się
takiego obrotu spraw.
- Po pijaku można nie pamiętać niektórych rzeczy –
zauważyła Harriett. – Spotkaliśmy się kilka razy.
- Zawsze towarzyszył nam Michael – powiedział szybko
Charles na swoją obronę.
- Charles odprowadzał mnie zawsze do domu. Zapraszałam
go do siebie.
- Ale skoro towarzyszył wam zawsze Michael, mogłaś
pomylić facetów – rzekła Elizabeth. – W końcu po pijaku można nie pamiętać
niektórych rzeczy.
- Nie pomyliłabym Charlesa z nikim innym – odparła
hardo Harriett.
- Skoro jesteś tego taka pewna…
Uwadze Elizabeth nie uszło to, jak Harriett dotykała
własnego brzucha. Wydawało się jej, że nosiła w łonie największy skarb, za
pomocą którego odzyska Charlesa.
- Rozumiem, że zrobiłaś test ciążowy i zostało to
biologicznie potwierdzone, a nie jest to po prostu jakieś urojenie twojej
ślicznej główki? – prychnęła Elizabeth, po czym uniosła filiżankę do ust. Nie
zamierzała usiąść, zamierzała stać nad Harriett niczym kat.
Hariett wyciągnęła z torebki swój test ciążowy. Był to
niezbity dowód na to, że była w ciąży. Nijak nie ustalało to jednak ojcostwa.
Charles musiał przyznać przed samym sobą, że miał kilka czarnych dziur.
Pojawiały się one po krótkich epizodach z Elizabeth, gdy myślał, że już nigdy
nie przekona jej do siebie. Dopadała go czarna rozpacz. Mimo że Michael nie
znał jej genezy, pragnął jakoś mu ulżyć. Jego strategia polegała na wyciąganiu
Charlesa na piwo. Miał go wypić tak dużo, aż zapomni o swoich troskach i stanie
się na powrót wesoły. Dziwnym zbiegiem okoliczności zawsze napotykali Harriett.
Zawsze się do niego przyklejała, lecz on nie chciał od niej niczego więcej.
Czyżby raz, ten jeden raz, mu się nie udało?
Przetarł twarz z dłońmi, próbując jakoś się z tego
wyplątać. Elizabeth musiała być na niego zła, dowiedziawszy się, że spotykał
się z Harriett. Sam był na siebie zły, bowiem nie trzymał się swoich
postanowień. Nie wiedział, jak długo Harriett była w ciąży, nie wiedział zatem,
kiedy mogło dojść do zbliżenia.
- Jak długo o tym wiesz? – spytał roztrzęsionym
głosem.
- Od kilki dni czułam się nieswojo – odparła Harriett.
- Możesz określi jakieś ramy czasowe, w których mogło
dojść do zapłodnienia? – rzuciła Elizabeth pozornie obojętnie. Tylko ona
potrafiła wplatać terminy czysto biologiczne z taką niefrasobliwością. Była to
jej strategia na ostudzenie zapału gorliwych mówców.
- Ciężko to stwierdzić…
- Chcesz mi wmówić, że w ostatnim miesiącu nie
pamiętasz, kiedy spiłaś się do nieprzytomności z Charlesem tak, że
wylądowaliście razem w łóżku i spłodziliście dzieciaka?
- Nic ci do tego, co i kiedy robię z Charliem! –
obruszyła się Harriett, zaciskając dłonie w pięści. Charles spiął się, gotów w
każdej chwili interweniować, gdyby doszło do rękoczynów.
- Sama przyznaj, że ostatnio nie było żadnej okazji do
spotkania, bowiem Charles był wiecznie zajęty, zawsze miał dla ciebie wymówkę,
by nie musieć przebywać… z tym. – Elizabeth machnęła ręką, omiatając
całokształt zmarnowanej Harriett.
- Świetna przemowa, Brzydulo! – odcięła się ta. – Zdajesz
się wiedzieć zaskakująco dużo o Charliem!
- Fakt, że nie wiesz, kto zrobił ci dzieciaka, niezbyt
dobrze o tobie świadczy, Harriett – rzekła Elizabeth z politowaniem. – Wiem
natomiast bardzo dobrze, z kim sypia Charles, bowiem sypia ze mną. Chyba że o
czymś nie wiem?
Charles zrobił minę zbitego pieska.
- Cóż, Charles nie jest kretynem, choć czasem sprawia
takie wrażenie. Już dawno się połapał, że ty i Michael macie wiele wspólnego.
Dlaczego nie polecisz do niego i nie sprzedasz mu tej samej opowieści? On na
pewno pamięta wasze wspólne epizody.
Harriett gwałtownie pobladła.
- Michael nie będzie chciał tego dziecka – załkała.
- Trzeba było o tym pomyśleć, zanim wpakowałaś mu się
do łóżka – odparła sucho Elizabeth. – Cała ta sprawa przestała mnie bawić, tam
są drzwi.
Dziewczyna zachłysnęła się własną śliną. Spojrzała na
Charlesa, poszukując u niego pomocy i współczucia. Charles tylko wzruszył
ramionami.
- Słyszałaś moją żonę… - rzucił.
- ŻONĘ?! – Harriett zerwała się z miejsca. – Ty… ty…
To niemożliwe!
Elizabeth uchyliła się przed torebką Harriett, która
wybiegła z płaczem osoby pokonanej. Już nie mogła odzyskać Charlesa, należał
teraz do kogoś innego. Jej plan, by go złapać metodą: „na dzieciaka” nie
wypalił i teraz musiała wypić sama piwa, którego nawarzyła. Charles pobiegł za
nią. Jak na ciężarną i zmęczoną życiem kobietę poruszała się zaskakująco
szybko. Nie omieszkała zmasakrować kwiatów w doniczkach, które stały przy
drzwiach wejściowych.
Gdy wrócił do salonu, zastał Elizabeth w fotelu z
twarzą ukrytą w dłoniach. Przestraszył się, że cała sprawa ją rozstroiła, lecz
poradziła sobie z tym lepiej, niż sądził. Na szczęście nie płakała.
- To był bardzo rozrywkowy wieczór – mruknęła, po czym
ziewnęła przeciągle. – Przyznaj się, że lekko się spociłeś.
- Bardziej niż lekko – przyznał Charles szczerze. –
Jesteś na mnie zła?
- Tylko troszkę, przez ciebie mało nie oberwałam
torebką w twarz.
- Ale nie jesteś zła, że ją tu w ogóle wpuściłem?
- Charles, jesteś dobrym człowiekiem. Chciałeś jej
pomóc. Ja też chciałam, lecz Harriett nie znosi Brzydkiej Betty. A po tym, co
tu odstawiła… Nie sądziłam, że jest aż tak głupia.
- A ja nie sądziłem, że potrafisz być taka wredna.
Elizabeth wyszczerzyła się paskudnie, po czym jak
gdyby nigdy nic popiła go herbatą.
- Jestem taki głupi… - westchnął Charles, siadając
obok niej.
- Ty jesteś głupi, a ja brzydka – zażartowała
Elizabeth, gładząc go po policzku. – Cudownie się uzupełniamy.
Komentarze
Prześlij komentarz