CLXXVII Sophie


Przybyła do pracy wcześniej, niż nakazywał rozsądek. Nie mogła spać, a siedzenie w czterech ścianach doprowadzało ją do szaleństwa. Nie mogąc znaleźć pomysłu na siebie w domu, przychodziła do szpitala, gdzie również nie znajdowała na siebie pomysłu.
              
Ku swemu zaskoczeniu zastała na oddziale Jonathana, który wyglądał jak upiór. Miał na sobie wygnieciony fartuch zarzucony na granatowy uniform. W dłoni trzymał kubek kawy, która ani trochę mu nie pomagała.

- Jest pani wcześnie – stwierdził Cavendish, powstrzymując ziewnięcie. Sophie przypomniała sobie, że nie mogła liczyć na żadne poufałości ze strony ordynatora. Mieli jedynie chwilę słabości i szczerości.
- To samo można powiedzieć o panu – odparła Sophie. – Operował pan?
- To był tylko wybity bark. – Cavendish machnął dłonią.
- Nie wrócił pan do domu na noc?
- W zasadzie nie opłacało mi się.
- Chyba nie będzie pan pełnił dyżuru w takim stanie?
- Będę, a co? – Jonathan zmarszczył brwi.
- Widział się pan w lustrze? Cokolwiek widzi pan jeszcze na oczy?
- Hej, tylko bez takich! – Odtrącił jej dłoń, gdy pomachała mu przed twarzą. Musiała się upewnić, czy w ogóle miał świadomość otaczającej go rzeczywistości. – Pójdę sobie do domu, skoro mnie pani wyrzuca.
- Wcale pana nie wyrzucam.
- Zastąpi mnie pani.
- Nikt mnie nie…
- Dobra, zastąpi mnie Elssler.
              
Sophie zaskoczył fakt, że Jonathan był gotów powierzyć jej przywództwo, lecz szczerze wątpiła, czy ktokolwiek uzna jej autorytet. Wystarczyła chwila zwątpienia, by szanowny ordynator obciążył obowiązkami kogoś innego.
              
Dlaczego wybity bark był tak ważny, by Cavendish zarywał noc? Żeby musiał osobiście operować? Przecież taka kwestia mogła poczekać do rana, pacjent mógł zostać przetransportowany na ortopedię, a tam Mark albo Holland by się nim zajęli. Najwidoczniej Jonathan czuł potrzebę osobistego nadzoru.
              
Z ciężkim sercem rozstawał się ze swoim własnym oddziałem, by pokierować grupą obcych mu ludzi. Musiał zmierzyć się z trudniejszymi, a przede wszystkim bardziej zróżnicowanymi przypadkami. Tak naprawdę powinien porządkować papierki, przyjmowanie pacjentów powinien zostawić zespołowi. Sprawdzał dokumentację po godzinach, zupełnie jakby nie miał do czego wracać, jakby w domu nikt na niego nie czekał.

- Rany, miałem wyjść i zaraz wrócić, a będę następnego dnia – westchnął Jonathan. – Nora nie będzie z tego faktu zadowolona…
- Może zdąży jej pan podać śniadanie do łóżka – zasugerowała Sophie. Kolejna teoria się nie sprawdziła. Jonathan miał bowiem jakąś Norę.
- W łóżku się nie je, ona dobrze o tym wie. – Cavendish zawiesił na chwilę wzrok na twarzy Sophie, jakby chciał coś powiedzieć. Koniec końców uśmiechnął się do siebie i ziewnął przeciągle. – Pójdę już.
- Czy nasz ordynator właśnie poszedł do domu? – spytał Lars, gdy Jonathan odszedł. – Przyszedł i poszedł? Dobrze rozumiem?
- Wcale nie rozumiesz – rzuciła Sophie z rozbawieniem. – Zastępujesz go dzisiaj.
              
Bez Cavendisha na oddziale życie toczyło się dawnym tokiem. Pielęgniarki były jednak mniej zestresowane, bowiem nie było doktora, który zawsze chciał czegoś „na wczoraj”. Pozostali lekarze nie obawiali się, że zaraz wpadnie ordynator i zrobi szybki test wiedzy. Nieobecność Atkinsa, który wypoczywał po nocnym dyżurze, również działała odprężająco.
              
Amy i Claire chichotały ilekroć się spotkały. Ranjit opowiedział im wyjątkowo zabawną anegdotkę dotyczącą jednego z pacjentów. Całe szczęście został już dawno wypisany. Melissa nie mogła znieść tego, że Cavendish promował Elsslera jako swojego zastępcę. Lars starał się utrzymać oddział, gdy stracili ordynatora miał już w tym doświadczenie. Być może Thompson liczyła na małą reorganizację. Sophie natomiast cieszyła się, że nikt o nic jej nie pytał. Przez jeden dzień była jakby niewidzialna. Gdy nie dostrzegał jej Cavendish, nie dostrzegał jej też nikt inny.
              
Znajdowała sobie liczne problemy zastępcze. Zastanawiała się, co się stanie, gdy rodzina Willa w końcu ją namierzy. Zaczną nachodzić ją w szpitalu? Wyślą do niej kulturalnie prawnika czy sami będą ją gnębić? Co powie na to wszystko Cavendish? Potrafił być niezłym dupkiem, więc mógłby wykorzystać tę cechę, by przegonić dręczycieli. Złapała się na tym, że po części pragnęła, by doszło do konfrontacji między nimi, a Jonathanem. To mogło być ciekawe przedstawienie.
              
Ranjit chodził roześmiany od ucha do ucha i sypał żartami z rękawa. Mógł sobie na to pozwolić pod nieobecność ordynatora. Jedynie siostra Bradshaw wyglądała na niepocieszoną.

- Em, tęsknisz za naszym uroczym ordynatorem? – zagadnęła ją Sophie, gdy przyniosła kilka kart do uzupełnienia.
- Owszem, przyzwyczaiłam się do jego gburowatości – odparła Emma, nie odrywając wzroku od komputera. – Doktor Elssler jest stanowczo za miły.
- Wszystko w porządku?
- Nie do końca, ale nie musisz się tym przejmować.
- Chcesz o tym porozmawiać?
- Jesteś kochana! – Emma poklepała Sophie po dłoni. – Pójdziemy po pracy na piwo? Znam fajne miejsce.
              
Niestety, gdy Sophie bardzo na coś liczyła, wszystko działało przeciwko niej. Najpierw Emma poinformowała ją, że ma jeszcze jedną ważną sprawę do załatwienia, więc uzgodniły, że spotkają się na miejscu. Gdy Sophie już dotarła, Emma napisała smsa, że jednak nie dotrze. Sophie znalazła się zatem sama w pubie, w którym była po raz pierwszy. W nowych miejscach czuła się niepewnie. Otuchy nie dodawał jej fakt, że z pubie zgromadziło się wielu mężczyzn, by oglądać mecz. Takie historie rzadko kiedy miały spokojne zakończenie, gdy w grę wchodził alkohol.
              
Zamierzała się spokojnie wycofać, lecz wokół baru powstało zamieszanie, w rezultacie Sophie została ściśnięta ze wszystkich stron i nie mogła się ruszyć.
- Hej, panowie, zróbcie miejsce dla kobiety w ciąży! – zawołał ktoś za Sophie. W konsekwencji tłum naparł na nią jeszcze bardziej i przycisnął do kontuaru. – Nie do końca to miałem na myśli…
              
Ktoś chwycił Sophie w pasie i pociągnął, zanim zdołała zaprotestować.
- To nie jest dobre miejsce na spotkania – rzekł Mark Wilkinson, uśmiechając się szeroko. Sophie dostrzegła, że sprawił sobie ligatury w szarym kolorze. – Babski wieczór podczas meczu?
- W zasadzie nici wyszły z mojego babskiego wieczoru – stęknęła Sophie.
- Zatem zapraszam na nasze posiedzenie – zaproponował Mark. Miał w sobie tyle uroku, że nie potrafiła mu odmówić, choć dobrze wiedziała, że z Markiem związany jest Jonathan. Musiał się pojawić.
              
Mark przedstawił Sophie Barta Hollanda, który wyglądał, jakby nie do końca wiedział, gdzie się znajduje. Jonathana jak na razie nie było.
- To do niego niepodobne – stwierdził Mark. – On nigdy się nie spóźnia.
- Miał nockę w szpitalu, więc pewnie rozregulował mu się nieco zegar – odparła Sophie, sadowiąc się na kanapie obok Barta.
- Od kiedy to nasz szanowny doktor Cavendish bierze nocne zmiany? – zdumiał się Holland.
- Opowie ci sam, gdy przyjdzie – mruknął Wilkinson. – Miał szczególnego pacjenta.
- No, a jak do nas nie dotrze?
- Umówiliśmy się. Jeśli nie chce przyjść do nas, my przyjdziemy do niego.
- Wolałbym, gołąbeczku, żebyś oszczędził mi takich atrakcji – sarknął Jonathan, wyłoniwszy się z tłumu. – Nie mamy już po dwadzieścia lat.
- Tak, tak, starość nie radość… Nora nie chciała wypuścić cię z domu?
- Obraziła się na mnie, więc wszystko jej jedno. – Cavendish wzruszył ramionami. – Musiałem się zastanowić kilka razy, czy chcę was dzisiaj widzieć.
- A to niby dlaczego? – obruszył się Bart.
- Bo wiem, jak to wszystko się skończy. Nie mówiliście mi, że mamy nowego członka zespołu.
              
Chłodne spojrzenie Cavendisha spoczęło na Sophie, która poczuła, że siedzenie pali się jej pod tyłkiem.
- Jeśli moja obecność jest niepożądana… - zaczęła Sophie.
- Nie, nie, zostań – rzucił Jonathan, machnąwszy ręką.
- To znów jesteśmy na „ty”?
- Jesteśmy wszakże poza pracą, chyba że tutaj też mam się zwracać do ciebie „czcigodna doktor Miles”.
              
Sophie parsknęła śmiechem. Usadowili się wszyscy wygodnie, Jonathan na krześle naprzeciw Sophie, jakby nie chciał jej spuszczać z oka, po czym kelnerka przyniosła dla wszystkich piwo.

- Co to miało być za babskie spotkanie? – zagadnął Mark. – To, z którego nic nie wyszło?
- Och, tylko Emma chciała ze mną o czymś porozmawiać – odparła Sophie, czując, że nie powinna się bardzo odsłaniać przed przyjaciółmi Cavendisha i samym Jonathanem.
- Zaprzyjaźniłaś się z naszą siostrą Bradshaw, co?
- Waszą?
- Przez jakiś czas była nasza, ale wyemigrowała za Jonathanem.
              
Cavendish zmrużył oczy.
- Oczywiście, że się dogadały – powiedział. – Wiedźmy trzymają się razem.
- Zawsze jesteś taki mądry? – odcięła się Sophie.
- Nie byłbym ordynatorem, gdybym nie był taki mądry.
- Dziś cię nie było i oddział funkcjonował normalnie. Najwidoczniej nie jesteś niezastąpiony.
- Oddział funkcjonowałby perfekcyjnie, gdybym ja tam był.
- Jeśli codzienność z twoim udziałem uważasz za perfekcję…

- Słowo daję, zaraz się pobiją – szepnął Mark do Barta z podnieceniem. Ku jego rozczarowaniu obydwoje wybuchli śmiechem, jakby byli tylko dwójką przekomarzających się przyjaciół.
- Lepiej powiedz, co zatrzymało cię na noc w szpitalu. Sama widziałam, jak wychodzisz do domu.
- Zapomniałem czegoś…
- Od kiedy ty czegoś zapominasz? – zdumiał się Mark.
- Wiesz, te karteczki, które sobie przyklejasz, by o czymś nie zapomnieć, tylko człowieka rozleniwiają. Przez taką jedną karteczkę właśnie zapomniałem zabrać czegoś z gabinetu.
- To dość krzywe tłumaczenie – zauważył Bart.
- Dobra, dobra, tak naprawdę chciałem przyłapać Atkinsa na obijaniu się na nocnym dyżurze. I udało mi się. Bezczelnie uciął sobie drzemkę!

- No, niewyobrażalne! – zarechotał Mark. Opiekuńczo podsuwał Sophie kufel z piwem, żeby za nimi nadążała. Gotowali się do następnej kolejki. – Powiedz im, kogo jeszcze spotkałeś wieczorem na oddziale.
- Mark, czy mi się wydaje, czy ta kwestia niezdrowo cię podnieca? – zakpił Jonathan. – Nie musisz robić wokół tego chłopaka tyle zamieszania. To tylko pacjent.
- Ale jaki pacjent!
- Sądzisz, że wystawi mi pięć gwiazdek na fanpejdżu naszego szpitala? Chyba raczej nie…
- Straszny z niego skromniś – westchnął Mark. – Jonathanowi trafił się nikt inny jak sam James Dashwood.

Komentarze

Popularne posty