III Charles

Niedzielne popołudnie rozpoczęło się dla Charlesa Wrighta całkiem leniwie. Miał takie szczęście, że mieszkał sam i nie czyhał na niego nikt ze śniadaniem. Codziennie wstawał rano, natomiast w niedziele pozwalał sobie na odrobinę rozpusty. Wstawał około dziesiątej, czasem nawet później – w niedziele nigdy donikąd mu się nie spieszyło. Schodził do kuchni jeszcze w piżamie i wstawiał wodę na herbatę, wrzucał  dwa tosty do tostera i wyciągał marmoladę pomarańczową z lodówki.

Ta niedziela miała w sobie coś wyjątkowego. Cała kuchnia rozjaśniona była późnowiosennymi promieniami słońca. Zrobił herbatę, ale bez mleka. On nigdy takiej nie pijał w przeciwieństwie do jego ojca. Posmarował tosty grubą warstwą marmolady i przeniósł się do salonu, który również był przyjemnie rozjaśniony. Postawił to wszystko na stoliku obok pudełka z niewysłanymi listami. Obok niego leżały puste koperty i papier listowy, a także jego ulubione pióro. Wczoraj siedział właśnie tutaj i pisał kolejny list. W ciągu przeszło siedmiu lat napisał ich już dziesiątki – wszystkie zaadresowane do jednej osoby. Gromadził je wszystkie w pudle, by żaden z nich się nie zapodział. Każdy inny człowiek już dawno by je spalił w kominku.

Ale nie Charles. Co jakiś czas pisał list, w którym wyjaśniał i przepraszał, ale nigdy nie zebrał się na odwagę, by wysłać jakikolwiek. Każdy inny człowiek po prostu wysłałby kartkę. Dla Charlesa byłaby to rażąca nieuprzejmość. Nie mógł tak po prostu wysłać kartki. Stos listów zatem rósł, niektóre nawet miały naklejony na kopercie znaczek.

***

Zabrał się do śniadania, starając się nie zwracać zbytniej uwagi na pudełko z listami. Całe szczęście na stole była jeszcze wczorajsza gazeta. Skończył na jakimś nudny artykułem, który tak go znużył, że poszedł spać. Na następnej stronie znajdował się artykuł jego ojca, Benjamina Wrighta. Przełknął ciężko tosta. Bardzo nie chciał go czytać, ale jutro ojciec na pewno spyta, co o nim sądzi. Na pewno się zorientuje, że nie czytał.

Przebrnął jakoś przez artykuł i zaczął się zastanawiać, dlaczego właściwie poszedł na psychologię. Jego ojciec pracował jako terapeuta tu, w Cambridge, i bardzo chciał, żeby jego jedyny syn poszedł w jego ślady i kiedyś przejął jego gabinet. Tylko dlaczego Charlesowi nigdy nie przyszło do głowy pomyśleć o czymś innym? Los z niego zakpił. Chciał uwolnić się od zaborczego ojca, owszem mieszkał sam, ale nadal pracował z ojcem. Najwidoczniej nadal nie miał w sobie tyle siły, by mu się postawić. Jego ojciec rozszerzał swoją działalność i bardzo chętnie przyjął pod swoje skrzydła syna.

***

Doktor, bo dorobił się nawet tytułu naukowego, Benjamin Wright był bardzo pracowitym człowiekiem. Na tyle pracowitym, że rozmaite koncepcje testował na swojej rodzinie. Chcąc, nie chcąc Charles już za młodu liznął tego psychologicznego biadolenia. Był karmiony tym przy każdym obiedzie, po każdej wywiadówce i przy różnych mniej ważnych okazjach. Chcąc spełnić oczekiwania ojca, poszedł na psychologię i wtedy zaczął trochę lepiej rozumieć postępowanie niektórych ludzi, ale nie swojego ojca. Jego cudowne metody wychowawcze bazowały na truciu dupy, pseudointelektualnych rozmowach o różnych nieistniejących sytuacjach oraz na środkach pomocniczych w postaci gazety, pasa, a czasem nawet patelni.

Charles wyrósł na silnego i milczącego mężczyznę. Nie pokazywał po sobie uczuć, bo nie chciał wyjść na mięczaka. Dziewczyny uważały, że było w nim coś tajemniczego, i podobało im się to. Na studiach o jego względy zabiegało wiele dziewczyn. Nie miał nic przeciwko, potrzebował trochę czułości. Jednakże nie bawił się w związki. Kobiety prędzej czy później chciały od niego prawdy, by na tym fundamencie budować poważny związek. Charles nie potrafił im dać prawdy, była dla niego zbyt bolesna. Gdy robiło się zbyt poważnie, gdy zobowiązania narastały, porzucał dziewczynę, by wkrótce znaleźć się w ramionach innej. Przez to zyskał sławę łamacza niewieścich serc. On uważał, że ich ból nie może się równać z jego bólem.

Ojciec pozwolił mu wybrać miejsce, w którym będzie studiował, skoro wybrał to, czego sobie życzył. Charles wybrał Londyn. Nie za daleko, by odwiedziny nie stanowiły problemu, jednak wystarczająco daleko, by ojciec się nie wtrącał co chwila. Myślał, że po studiach uzyska większą autonomię, jednak wymagania rynku pracy sprawiły, że z podkulonym ogonem wrócił w ojcowskie ramiona. Przynajmniej mieszkał sam, o tyle dobrze.

***

Herbata nieco wystygła, ale nieszczególnie się tym przejmował. Mógł pić zimną, bez mleka, bez nikogo, bez marudzenia, bez krzyków, bez rozkazów. Czasami jego ojciec odwiedzał go w niedziele, jakby przebywanie w jego pobliżu przez osiem godzin sześć dni w tygodniu nie obrzydziło mu jeszcze widoku syna. Takie wizyty rozpoczynały się od gorączkowego sprzątania salonu, by ukryć wszelkie ślady dziwnego przyzwyczajenia Charlesa, nim ojciec przejdzie przez próg jego domu. Potem pili herbatę, a Charles zastanawiał się, jak można pić herbatę z mlekiem – mimo iż miliony Brytyjczyków się nią raczyło. Na końcu ojciec zawsze udzielał mu reprymendy odnośnie jego stylu życia. Uważał, że człowiek zajmujący się tak szacowną profesją, powinien się ustatkować. Na szczęście ten uroczy hipokryta tej niedzieli był we Francji ze swoją kochanką, a matka Charlesa przewracała się w grobie.

Jak dla Charlesa to Benjamin Wright mógł sobie zostać w tej Francji z tą swoją uroczą dziewuchą, która była młodsza nawet od Charlesa, a która była na tyle dla niego nieistotna, że nawet nie zapamiętał jej imienia, gdy ojciec o niej opowiadał. Istotne było to, że z jej powodu wyjeżdżał bardzo często, pozostawiając wiele swobody Charlesowi. Bez ojca na karku czuł się prawdziwie wolny, a jego pacjenci wtedy inaczej na niego patrzyli – jakby wyczuwali, że ich terapeuta jest wtedy innym człowiekiem – budzącym większe zaufanie. Wszystko się jednak kiedyś kończyło. Francuzka nie była pierwsza i nie będzie ostatnią. Kiedyś zrobiło się nawet tak poważnie, że doktor Wright przebąkiwał o sprowadzeniu swojej dziewczyny do Cambridge. Szybko jednak sytuacja się wyjaśniła, doktor znów był sam, a Charles miał wtedy przechlapane.

Czasem Charles miał wrażenie, że ojciec robi to specjalnie. Wyciągał dziewczyny jak z rękawa, zawsze jakieś zagraniczne, zupełnie jakby chciał mu pokazać, że to wcale nie jest takie trudne. Wszystko to było podyktowane szaleńczą troską o syna, który od czasu studiów nie był w żadnym związku. Nie wiedział, że Charles czynił to naumyślnie. Ojciec dyktował mu warunki w pracy, ale nie będzie dyktował mu warunków w życiu.

***

Niedzielną sielankę przerwał dzwonek do drzwi. Czyżby ojciec wcześniej wrócił? Z filiżanką herbaty poszedł otworzyć drzwi. Widok gościa zdziwił go bardziej, niż gdyby był to ojciec.
- Przeszkodziłem ci w śniadaniu? – spytał Randy z pogodnym uśmiechem na twarzy.
- Ty nigdy nie przeszkadzasz – odparł Charles. Przeciwnie, wizyta Randy’ego była dla niego całkiem miła. Przepuścił go w drzwiach.
- Nieśmiertelny nieporządek – rzekł Randy, widząc stos papierów na stole. Na szczęście on nigdy nie wnikał, co to za papiery. – Mam do ciebie dużą prośbę.

Zaciekawiło to Charlesa. Generalnie niezwykle ciekawe było to, że po powrocie ze studiów zaprzyjaźnił się właśnie z Randym.
- Zawsze chętnie służę pomocą.
- Tym razem nie dotyczy to twojej profesji. Potrzebuję pożyczyć samochód.
- Randy, ty i samochód? – Randy nie miał swojego pojazdu i niechętnie korzystał z tego środka lokomocji.
- Mam przecież prawo jazdy. Obiecuję nie zarysować.

Charles wręczył mu kluczyki. Znał Randy’ego na tyle dobrze, żeby nie obawiać się o swój samochód.
- Cóż to za szczególna okazja? – Nie mógł pohamować ciekawości.
- Elizabeth wraca – wyznał szczerze Randy, by po chwili obserwować drastyczną zmianę nastroju Charlesa oraz jego wyrazu twarzy. – Nie wydajesz się być szczególnie zadowolony.
- Po prostu nie rozumiem dlaczego – wykrztusił Charles.  – Sam mówiłeś, że zaczęła nowe życie.
- Może ma tu jakieś niedokończone sprawy? – zasugerował Randy. Jego rozmówca wydawał się być tym nieusatysfakcjonowany. – Myślę, że każdy jakieś ma.
- Szerokiej drogi – mruknął Charles, myślami będąc już gdzieś indziej.


Komentarze

Popularne posty