LXVII Michael
Klasowe
spotkanie było idealną okazją, by znów wyciągnąć Elizabeth z jej strefy
komfortu i skonfrontować ją z prawdziwym światem. Był ciekaw reakcji jej
dawnych rówieśników na nową, odmienioną Elizabeth.
Doktor
Wright uważał, że prowadzi niebezpieczną grę, której efektów nie był w stanie
przewidzieć. Biorąc pod uwagę nieokreśloność Charlesa względem własnej osoby,
Michael mógł polegać tylko na sobie. Obawiał się, że Charles go spali i wszystko
pójdzie na marne.
Michael
zauważył, że Zoe polubiła Elizabeth, w zasadzie Zoe lubiła każdego, ale ją
darzyła szczególnymi względami. Gdy Harriett za bardzo skupiała się na sobie,
Zoe przekierowywała rozmowę na Elizabeth, co prowokowało drobne uszczypliwości
ze strony Harriett. Najzwyczajniej w świecie była zazdrosna. Elizabeth nigdy
wcześniej nie budziła w nikim takich uczuć.
Napotkanie
Elizabeth stało się nagle niezwykle trudne. Zdawała się spędzać całe dnie w
pracy, a gdy już się z niej wyrywała, nigdy nie była sama. Michael postanowił,
że nie zaprosi Liz na spotkanie klasowe w obecności Hendersona czy Randy’ego.
Odpowiedź odmowna była wtedy aż nadto prawdopodobna.
Poczuł się
jak ostatni kretyn, wypatrując Elizabeth ze swojego okna. Omijała jego dom szerokim
łukiem, w ogóle się nie zapuszczała w te strony. Zaczynał poważnie powątpiewać,
kto tak naprawdę prowadzi tę grę. Elizabeth wprowadziła do równania tyle nowych
zmiennych, że wynik mógł okazać się niespodzianką.
- Wodzi cię
za nos – zauważył doktor Wright, przewracając leniwie stronę w gazecie.
- Tak
uważasz? – Michael pociągnął łyk popołudniowej herbaty.
- Już nie
jest tą samą dziewczyną, co dawniej.
- Nie da się
nie zauważyć…
- Nie
przestraszysz jej tak łatwo. Zresztą jesteście teraz dorosłymi ludźmi i
szczeniackie wygłupy byłyby nie na miejscu. Nie możesz jej tak po prostu
wrzucić do Cam czy też wymazać błotem.
Michael
uśmiechnął się pod nosem na wspomnienie wszystkich złośliwości, którymi
obdarzył Elizabeth za młodu. Z wiekiem jednak coraz trudniej było sprawić, że
płakała, stawała się coraz twardsza i teraz prezentowała swoją ostateczną
formę.
- Myślisz,
że kogoś miała w Stanach? – spytał znienacka Michael.
- A co to ma
w ogóle do rzeczy? – Doktor odłożył gazetę i spojrzał na Michaela zza okularów.
- Jestem po
prostu ciekaw, jak bardzo jest skrzywiona. Wiesz, może wcale nie lubi chłopców…
- To zły
kierunek…
- Wcale nie,
jestem przecież teraz taki miły… Byłoby niezwykle ironiczne, gdyby
zainteresowała się mną albo Charlesem…
- Życzę
powodzenia – sarknął doktor. – Nie uda się wam. Poza tym mój syn to
nieudacznik, nie masz co na niego liczyć.
- Powrót
Elizabeth zachwiał jego poczuciem bezpieczeństwa, musi się z tym oswoić.
- Jest zbyt
miękki, wdał się w matkę.
- Zatem będę
musiał poradzić sobie sam. Jakoś to zniosę.
***
Ku swemu
rozczarowaniu spostrzegł, że Elizabeth zawiązała porozumienie z młodym
Hendersonem. Obydwoje trzymali się na uboczu, obserwując swoich dawnych kolegów
z klasy. Charles przybył w towarzystwie Harriett, miło było widzieć, że tych
dwoje znów ma się ku sobie. W pewnym sensie życie wracało na stare tory.
Michael
utrzymywał mniejszy lub większy kontakt z niemal wszystkimi dawnymi kolegami.
Wyjątkiem był Laughlin, który przeszło dwa lata temu przedawkował i teraz gnił
sześć stóp pod ziemią. Życie z niektórymi obeszło się łaskawie, z niektórymi
już mniej delikatnie.
Wszedłszy do
klasy, pozdrowił dwóch mężczyzn, Stana i Lee, którzy prowadzili małą firmę
budowlaną, Michael czasem z nimi współpracował. Odpowiedzieli mu skinieniem
głowy, po czym wrócili do rozmowy z posiwiałym nauczycielem chemii.
Nierozłączna paczka dziewczyn: Louisa, Jess, Maggie, Camille i Alice
rozpromieniły się, gdy tylko Michael wszedł do klasy. Podszedł do nich i został
wyściskany przez każdą z osobna.
- To prawda,
że Charles i Harriett znów są razem? – zaszczebiotała Jess, która musiała być
na bieżąco ze wszystkimi plotkami, a że Harriett zwykle pojawiała się tam,
gdzie Charles, plotki nasuwały się same.
- Spytajcie
go same, ostatnio nie bardzo orientuję się w sytuacji – odparł Michael obronnym
tonem, marząc, by wyrwać się z tego zaklętego kręgu.
- Jak to się
stało, że Elizabeth wróciła do kraju? – zaatakowała Maggie z drugiej strony.
Większość postrzegało Michaela jako przybranego brata Elizabeth.
- Tego też
nie wiem, naprawdę…
Wyplątał się
z kobiecych ramion i podszedł do Jacka o zmarnowanej twarzy, zapewne miał za
sobą kolejną nieprzespaną noc. Mała Judy musiała dawać mu się we znaki. Michael
widywał czasem Jacka na spacerze, gdy pchał przed siebie wózek z małą, jakby
musiał robić to za karę.
- Niezłe zoo
tu mamy, prawda? – rzucił Michael, ogarniając spojrzeniem całe zgromadzenie.
- Dużo
małpek, za dużo – mruknął Jack. – Nie wiem, kto wpadł na ten kretyński pomysł.
-Spotkanie
się po latach nazywasz kretyńskim pomysłem?
-
Przyszedłem tu tylko, bo dzięki temu mogę uwolnić się na chwilkę od Judy…
- Zgaduję,
że to inicjatywa naszego prymusa, Percy’ego. O wilku mowa.
Percy był
niegdyś grubiutkim chłopcem z krzywymi zębami, z czasem jednak zaczął się
wyciągać, aparat wyprostował zęby, natomiast dojrzewanie dokończyło dzieła.
Prymus Percy był teraz postawnym mężczyzną o silnie zarysowanej żuchwie i
wyglądzie przywódcy.
- Kretyński
pomysł? – sarknął Percy. Nie mógł nie usłyszeć ich rozmowy. – Zawsze świeciłeś
na takich spotkaniach. Spuściłeś z tonu?
-
Postanowiłem dać ci szansę, Percy. Pewnie nie mogłeś się doczekać, co? – odciął
się Michael.
- Dobra,
wiemy, że lubisz być prymusem, ale nie musisz się tak z tym obnosić –
powiedział cicho Jack zmęczony życiem.
- Percy
opowiedział ci już, jak to się dostał na doktorat? Z czego tam skrobiesz? Z
chemii?
- Cóż,
przynajmniej będę pierwszym doktorem w tym towarzystwie – powiedział wyniośle
Percy. Chłopak zawsze lubił zadzierać nosa.
- Tut-tut,
muszę cię rozczarować. – Michael wskazał palcem na Elizabeth i Drake’a
zaśmiewających się z czegoś w kącie. – Masz tam dwóch doktorów. Jeden stąd, z
Cambridge, drugi z Harvarda. Pobij to, czarusiu.
- No,
słyszałem, że Lizzie poleciała za ocean. Musisz być z niej dumny – zauważył
Jack, ożywiając się po raz pierwszy podczas tego spotkania.
Czy był z
niej dumny? Nie łączyło go z Elizabeth nic, co mogłoby wywoływać uczucie dumy z
jej osiągnięć. W końcu życzył jej jak najgorzej. Niemniej czuł podziw dla jej
determinacji, mimo wielu porażek udało się jej wybić ponad wszystkich. Ona i
młody Henderson stanowili w tym momencie intelektualną elitę w tym
pomieszczeniu.
- Hej,
Elizabeth! – zawołał w jej kierunku. – Czemu do nas nie dołączycie?
Komentarze
Prześlij komentarz