LXIX Charles
Fakt, że
Harriett go ubiegła i niemal siłą zmusiła do przyjścia na klasowe spotkanie,
sprawił, że czuł się niedobrze we własnej skórze. Znów nie był tym, kim chciał
być. Tak naprawdę nie miał sprecyzowanego planu na siebie samego.
Złapał się
na tym, że zasadniczo przyszedł, żeby zobaczyć Elizabeth. Po jej minie wnosił,
że i ona nie była zadowolona z obrotu spraw, choć znajdowała się w o wiele
bardziej komfortowym towarzystwie. Obecność Harriett paraliżowała Charlesa w
negatywnym sensie, gdy naginała go do swoich wizji. Sądziła, że uda się jej
odtworzyć to, co niegdyś między nimi było, Charles nie chciał do tego wracać.
Wykorzystał
okazję, gdy Elizabeth wyrwała się z tłumu i wyszła na korytarz. Porwał ją ze
sobą, w pewnym sensie wybawiając z opresji. Wepchnął ją do samochodu i wywiózł
poza miasto. Z każdym kilometrem napięcie ustępowało, zastępował ją spokój.
Wiele zawdzięczał Elizabeth siedzącej na siedzeniu pasażera.
- Mój drogi
Charlesie, wszystko w porządku? – spytała ostrożnie, kładąc mu dłoń na kolanie.
Jeszcze przed chwilą nic nie było w porządku. Odetchnął ciężko, zbierając się w
sobie na poważne wyznanie.
- Gdy jesteś
ze mną, od razu czuję się lepiej – przyznał, gładząc ją po dłoni. –
Potrzebowałem odetchnąć. Przejdziemy się? – zaproponował, zanim chwila
skomplikowała się jeszcze bardziej.
Łąka
rozkwitła setkami kwiatów, większości nazw nie znał i miał nigdy nie poznać.
Późnowiosenne słońce nadawało otoczeniu delikatną, baśniową poświatę, choć na
horyzoncie czaiła się gigantyczna ciemna chmura. Charles uznał, że pogoda
idealnie obrazowała jego życie. Generalnie nie miał powodów do narzekań, jednak
musiał w końcu zdobyć się na coś, co wywoła niemałą burzę.
- Umiesz
robić wianki? – spytał nagle, zrywając kilka kwiatów.
- C-co? –
pytanie zbiło Elizabeth z pantałyku. Szybko jednak pozbierała się w sobie. –
Matka nigdy mnie tego nie nauczyła – powiedziała gorzko.
Charles
zaczął plątać cienkie łodyżki kwiatów, zastanawiając się, co mu z tego wyjdzie.
- Charles,
jestem zdezorientowana…
- Wierz mi,
ja też jestem – powiedział, skupiając się na zadaniu, które sam wymyślił.
Ruszyli niespiesznie polną drogą.
- Znowu to
robisz, mój drogi Charlesie. Tańczysz, jak ci inni zagrają.
- Masz na
myśli Harriett?
- Mówisz, że
to zamknięty rozdział, po czym przychodzicie razem i ona…
Elizabeth
urwała, nie chcąc, by te słowa opuściły jej usta.
- Nie wiem,
co jeszcze mógłbym zrobić, naprawdę nie wiem – powiedział Charles ze smutkiem.
- Bądź z nią
szczery, nawet jeśli tego nie zrozumie.
- Mówiłem
jej, lecz ona mnie nie słucha. Zupełnie, jakby ją to nie obchodziło.
- Stara się
temu zaprzeczyć…
- Nie zmieni
to faktu, że niczego od niej nie chcę.
- Być może
musisz jej to przekazać dobitniej.
Charles
skoczył swój wianek i nałożył go na głowę Elizabeth. Wyglądał koślawo i
żałośnie, lecz Elizabeth sprawiała, że widok był nawet znośny.
- Henderson
zapewne opowiedział ci kilka anegdotek o naszych dawnych kolegach – rzekł,
spoglądając na nią kątem oka. Pragnął zrobić jej zdjęcie, by mieć co wspominać,
gdy znów nagle zniknie z jego życia.
-
Opowiedział mi, czym się zajmują, gdzie pracują…
- Przy nich
wszystkich wychodzę na nieudacznika, nadal pracuję z ojcem.
- Mówiłam ci
już, co o tym myślę.
- To nie
takie łatwe!
- Nic nie
jest łatwe na początku.
- Liczę na
twoją pomoc.
- Zawsze,
gdy będziesz jej potrzebował. To z Laughlinem… To prawda?
- To prawda,
ale nie chcę o tym rozmawiać.
Śmierć
chłopaka, którego niegdyś znał osobiście, mocno go przybiła. Obserwował, jak
jego osobowość się zmienia pod wpływem substancji odurzających, próbował mu
pomóc, starał się ze wszystkich sił i zawiódł. Laughlin błagał o pomoc i
jednocześnie jej nie chciał. Odwrócili się od niego wszyscy i na koniec został
zupełnie sam. Pewnego dnia po prostu przedawkował, jakby wiedział, że nie ma
już szans na wolność.
Elizabeth
nie drążyła tematu w ramach wzajemnej, niewypowiedzianej umowy. Ona też nie
chciała mówić o pewnych rzeczach, szanowała wolę Charlesa. To właśnie w niej
uwielbiał, nie próbowała siłą wydobyć z niego jego mrocznych sekretów, nie
wgryzała się w jego osobę. Harriett potrafiła robić mu dziurę w brzuchu,
obrażać się, wymuszać płaczem i groźbami, byleby tylko dowiedzieć się czegoś
nieistotnego. Uważała, że skoro nie chciał o tym mówić, musiało to być
istotnego. Zdawała się w ogóle nie rozumieć prywatności. Zbyt często porównywał
Harriett i Elizabeth.
- Charlesie,
opowiedz mi o swoich dziewczynach – powiedziała w którymś momencie Elizabeth, rozrywając
krępującą ciszę na pół. W oddali rozległ się basowy pomruk, a niebo przybrało
niezdrowy sinofioletowy kolor.
- Słucham? –
odparł Charles, unosząc brwi do góry. Dlaczego Elizabeth chciałaby słuchać
opowieści o tych wszystkich dziewczynach, z którymi obcował? On sam chciałby
wymazać te epizody ze swoich wspomnień.
- Dobrze
słyszałeś, nie mów, że nie.
- Zastanawia
mnie tylko, do czego jest ci potrzebna ta wiedza?
- Jestem po
prostu ciekawa, mój drogi Charlesie.
- Rzekłbym,
że to raczej niezdrowa ciekawość – mruknął pod nosem. – Powiem ci, pod jednym
tylko warunkiem, że ty też opowiesz mi o swoich chłopakach, zgoda?
- Zgoda –
powiedziała bez wahania, co wzbudziło w Charlesie podejrzliwość.
- Harriett
już poznałaś, wiesz, jaka jest i nie chciałbym się w tej kwestii rozwodzić.
Zmarnowałem przez nią wspaniałe lata liceum...
- Które
przecież mogłeś spędzić, obskakując inne dziewczyny – sarknęła Elizabeth.
Wzdrygnęła się, ujrzawszy pokręconą linię błyskawicy.
- Przed
Harriett była Mindy, Kate i Jane, nie wiedziałem, że są przyjaciółkami, a
później okropnie się przeze mnie pokłóciły. O ile wiem, nigdy się nie
pogodziły.
- Nie
czujesz się źle z tym, że zepsułeś młodzieńczą przyjaźń?
- Mam
analizować koneksje każdej dziewczyny, zanim się z nią umówię?
- Racja, to
przecież niemożliwe...
Charles
zacisnął dłonie w pięści, nie mogąc wyzbyć się wrażenia, że Elizabeth drwi
sobie z niego. Postanowił zatem się nie krępować i opowiedzieć absolutnie
wszystko, żeby ją zawstydzić.
- Po
przyjaciółkach była Joanne, była ode mnie dwa lata starsza i to z nią kochałem
się po raz pierwszy. Miałem ochotę spalić się ze wstydu. Na szczęście nasza
relacja nie była zbyt długofalowa. Gdy zerwałem z Harriett, nie miałem żadnej
dziewczyny aż do studiów, choć nie mogę powiedzieć, że którakolwiek z nich była
moją „dziewczyną”.
- Nie
chciałeś się z żadną związać?
- Prędzej
czy później każda chciałaby stać się moim priorytetem, a ja na pierwszym
miejscu stawiałem studia. Chodzenie na randki, poznawanie rodziców... To nie
dla mnie.
- Skoro taki
pilny był z ciebie student, to pewnie skończyłeś studia z wyróżnieniem.
Charles
wydął policzki. Kolejna drwina.
- Przez to,
że byłem taki pilny, dziewczyny do mnie lgnęły – burknął.
- Podryw na
kujona? Niesamowite!
- Koleżanki
z roku chciały, żebym pomagał im w nauce...
- I kończyło
się to wiadomo jak. Charles, ty nicponiu! – zachichotała Elizabeth. - Mów
dalej. Co sprawiało, że wybierałeś konkretną dziewczynę? Jakie musiała spełniać
kryteria?
- Cóż...
Isabel miała na przykład ładny uśmiech i to wystarczyło. Ellen była niezwykle
gadatliwa, wręcz chciało się ją uciszyć. Eleonora była oczytana i imponowała mi
trudnymi słowami, Anne ćwiczyła taniec, Judy trenowała łyżwiarstwo figurowe,
Margaret lubiła wyzwania, Camille nosiła stanowczo za krótkie spódniczki, a
Betty uczyła się na mnie anatomii.
Elizabeth
roześmiała się głośno i szczerze. Przez chwilę łapała powietrze w usta, jakby
się dusiła. Uwiesiła się ramienia Charlesa, próbując złapać równowagę.
- Masz
pojęcie, jak pretensjonalnie to brzmiało? – powiedziała, uspokoiwszy się w
końcu. Charles zacisnął usta w wąską kreskę, ignorując pierwsze krople deszczu.
– „Uczyła się na mnie anatomii”, zabiłeś mnie tym, Charlesie!
- Cieszę
się, że sprawiłem ci radość – burknął, żałując, że w ogóle poruszyli ten temat.
- Nie jesteś
dumny ze swoich osiągnięć?
- Osiągnięć?
Żarty sobie ze mnie stroisz? No dalej, teraz twoja kolej.
- Ależ nie
ma o czym opowiadać – żachnęła się Elizabeth.
- Obiecałaś!
- Nie ma o
czym opowiadać, bo nie było żadnych chłopców.
Komentarze
Prześlij komentarz