LXV Elizabeth
Zoe
wyściskała ją na pożegnanie, jakby znały się od lat. Elizabeth zauważyła, że
kobieta szybko zadomowiła się w Cambridge. Doktor będzie miał problem, jeśli
Zoe mu się znudzi. Wyglądała na kobietę, która potrafiła walczyć o swoje.
Michael
odwiózł ją do domu, przez cały czas zabawiając rozmową, którą bardziej toczył
sam ze sobą. Ona tylko zaprzeczała, potwierdzała lub uśmiechała się pod nosem.
Wnętrzności ściśnięte miała w ciasny supełek, wolała zatem zbytnio się nie
udzielać. Miała dużo żalu do Charlesa, gdyż ulotnił się po angielsku. Zoe po
prostu obwieściła, że musiał już iść, a jej wyjaśnienia były bardzo mgliste, co
stawiało młodego Wrighta w bardzo niekorzystnym świetle.
- Muszę
przyznać, że coraz bardziej mnie zadziwiasz – rzekł Michael, gdy zajechał pod
drzwi domu Randy’ego.
- Dlaczego?
– odparła markotnym głosem.
- Zważywszy
naszą przeszłość…
- Posłuchaj
mnie uważnie – powiedziała stanowczym głosem, zdobywając się na maksimum
koncentracji. – To absolutnie niczego między nami nie zmienia. Nadal cię nie
cierpię i nie chcę mieć z tobą nic wspólnego.
- Ale…
- Żadnego „ale”.
Dlaczego nie możesz po prostu zostawić mnie w spokoju?
- Żałuję,
że…
- Ty
żałujesz? A świnie potrafią latać!
Wysiadła z
samochodu i szybko poszła do domu niesiona gniewem. Natknęła się w przedsionku
na Randy’ego, który z zainteresowaniem wyjrzał na podjazd.
- Czyś ty
już do reszty oszalała?! – krzyknął za Elizabeth, zatrzaskując drzwi frontowe.
– Zadajesz się z nim?
- Ty też
chcesz się mnie teraz czepiać? Czemu nie możecie zostawić mnie w spokoju?
Dopadły ją
mdłości, więc pobiegła do góry i zamknęła się w łazience, zostawiając Randy’ego
samego z jego konsternacją. Żołądek zbuntował się w obliczu niemożliwej ilości
hipokryzji i fałszywej gry aktorskiej. Odpowiedział pieczenią, ciastkami, winem
i wszystkim innym, co miało nieszczęście się napatoczyć.
- Elizabeth?
Wszystko w porządku? – spytał Randy zza drzwi.
- A nie
słychać?
- Słychać
tylko jakiegoś ogra! – Randy uchylił drzwi od łazienki i spojrzał na swoją
bratanicę z politowaniem. – Co też strzeliło ci do głowy?
Sprawa jej
niestrawności najwidoczniej stanowiła kwestię drugorzędną, skoro Randy pytał o
jej wyjście z Michaelem, którego to zresztą nie potrafiła racjonalnie
wytłumaczyć. Co takiego chciała udowodnić?
- Nie
sądzisz, że kiedyś muszę się zmierzyć z lwem? – powiedziała słabym głosem,
opierając się rękami o muszlę klozetową. – Co prawda, nigdy nie spodziewałam
się, że przydarzy mi się to na obiadku w rodzinnym gronie.
- W
rodzinnym gronie? – zdumiał się Randy.
- Doktorek i
jego nowa dziewczyna, Zoe. Miła kobieta, jeszcze da mu popalić. Charles i jego
dawna dziewczyna, Harriett. Zachowywała się jak podła ropucha.
- Oraz ty i
Michael. Dlaczego?
- Michael
spodziewa się, że będę wiecznie uciekać. Każde moje działanie przeczące jego
ustalonym założeniom sprawia mi pewną satysfakcję.
- Widzę
jednak, że wiele cię to kosztuje.
Randy podał
jej ręcznik.
- Nie mogę
patrzeć, jak się tak poniżasz – stwierdził z troską. – Do czego cię to
doprowadzi?
- Wszystko
prowadzi do jednego miejsca. – Elizabeth wskazała palcem podłogę i uśmiechnęła
się ironicznie. – Naprawdę uważasz, że się poniżam?
- Nie
cierpisz go, wszyscy dobrze o tym wiemy. To twój największy wróg, jakim cudem
zadawanie się z nim sprawia ci satysfakcję?
- Bo wiem
rzeczy, o których on nie wie. Nie zdaje sobie sprawy z tego, że Charles już nie
jest jego przyjacielem.
- Charles
mógłby zebrać się na odwagę i się do tego przyznać – burknął Randy z
niezadowoleniem.
- Prosiłam
go, by tego nie robił. Przynajmniej jeszcze nie teraz.
- Ty go
prosiłaś? Chyba się w tym wszystkim pogubiłem, wiesz? Jestem chyba za stary…
- Teraz, gdy
odzyskałam Charlesa, chciałabym mieć go tylko dla siebie. Gdyby Michael się o
tym dowiedział…
Randy
pokiwał ze zrozumieniem głową, próbując ułożyć sobie wszystko w głowie.
Elizabeth otarła twarz ręcznikiem i doprowadziła się do ładu. Uznała, że to
dość pokrętne, że do najbardziej przełomowych rzeczy doszła, wisząc na kibelku.
Musiała to w
końcu przyznać, na to spotkanie poszła wyłącznie z powodu Charlesa. Chciała go
zobaczyć w obecności ludzi, których pragnął się wyprzeć. Chciała zobaczyć
wewnętrzny konflikt wymalowany na jego twarzy. Chciała sprawdzić, czy znów da
się stłamsić.
Na szczęście
uwaga zebranych nie skupiała się zanadto na jego osobie, Harriett po raz
kolejny musiała skoncentrować wszystkich wokół własnej osoby. Zawsze znajdowała
sposób, żeby się dowartościować. W oczach Charlesa widziała, że tego nie
pochwalał, jednak dla dobra ich małej tajemnicy, nie odezwał się słowem poza
tylko jedną uszczypliwą uwagą.
- Dobrze się
czujesz? – spytał Randy, kątem oka spoglądając na toaletę.
- Chyba coś
mi zaszkodziło – stwierdziła obojętnie Elizabeth. – W dodatku ten stres…
- Wolałbym,
żebyś tak nie ryzykowała. Martwię się o ciebie.
Randy rzadko
bywał tak bezpośredni w swoich stwierdzeniach. Już jednak mu się to zdarzało,
stwierdzenia te były nad wyraz szczere. Elizabeth zdawała sobie sprawę z tego,
że ryzykowała, choć jeszcze nie wiedziała co. Ufała życiowej mądrości swego
wuja i postanowiła być ostrożniejsza. Nie chciała mścić się na Michaelu,
uznała, że największą karą było to, co stało się w zasadzie bez jej udziału.
Wcale nie musiała o nic prosić Charlesa.
- Jestem już
dużą dziewczynką – powiedziała – czuję się jednak równie zagubiona.
- Pamiętaj,
że jesteś najważniejszą osobą w moim życiu. Nie pozwolę cię skrzywdzić.
Posłała Randy’emu
smutny uśmiech. Zawsze mogła na niego liczyć. Przykro jej było patrzeć na
pogłębiające się zmarszczki, na siwiejące włosy. Upływ czasu nie oszczędzał
Randy’ego, musiała zacząć oswajać się z myślą, że kiedyś go zabraknie. Miała
nadzieję, że zawsze będzie miała gdzieś w pobliżu Charlesa, który obroni ją
przed Michaelem.
Komentarze
Prześlij komentarz