LXVIII Elizabeth
Drake
wcisnął je plastikowy kubeczek z ponczem o dziwnym smaku. Ukryli się przed
wszystkimi w kącie, skąd mieli doskonały widok na całe klasowe zoo. Dokonali
dokładnej obserwacji, nim Drake doszedł do omawiania wniosków.
- Wygląda na
to, że jesteśmy wszyscy – powiedział, postukując palcem w kubeczek.
- Nieprawda,
było nas więcej – poprawiła go Elizabeth.
- Racja,
biedny Laughlin przedawkował jakieś dwa lata temu. Okropna historia.
Elizabeth
spojrzała na niego z zaciekawieniem, więc postanowił kontynuować.
- Wiesz, co
się dzieje z ludźmi, którzy się uzależnili. W pewnym sensie dziczeją. Pewnego
razu zrzuciliśmy się z kolegami na odwyk dla Laughlina. Nigdy nie wytrwał do
końca. Charles starał się mu pomóc. Stary Wright mu to odradzał, mówił, że to
strata czasu, ale Charles się nie poddawał. Pewnie ze względu na starą
znajomość. Śmierć Laughlina odebrał bardzo mocno. Nie kumpluję się z Charlesem
tak bardzo jak mój wuj, ale od niego wiem, że potem musieli zbierać Charlesa do
kupy.
Charles
musiał odebrać to jako osobistą porażkę. Był jeszcze młody, spotka jeszcze
wielu pacjentów z poważnymi zaburzeniami, którym będzie w stanie pomóc.
Elizabeth cieszyła się w duchu, że nie poddał się po jednej porażce.
- Donovan
wyjechał do Australii, czasem przysyła wujowi kartkę – mówił dalej Drake. – Wuj
bardzo mu pomógł z tym wyjazdem. Wiesz, zna ludzi to tu, to tam… - zaśmiał się
cicho.
- Wspaniała
z niego wróżka chrzestna – zażartowała Elizabeth. – Nie byłeś nigdy zazdrosny?
- Że pomagał
innym? Że pomagał tobie? – Drake uniósł brwi. – Gdyby chodziło o mojego ojca,
może byłbym zazdrosny. Mój wuj mógł rozporządzać swoim czasem, jak chciał. Mi
też udzielał korepetycji. Nie czuję się poszkodowany.
Pojawienie
się Michaela obudziło w Elizabeth niepokój, natomiast Charles obejmujący
Harriett zaburzył kompletnie jej równowagę.
- Widzisz
Stana i Lee? – Drake zmusił ją do zwrócenia wzroku w inną stronę. – Prowadzą
razem firmę. Całkiem dobrze im się powodzi. Tak między nami: są parą.
Elizabeth
zakrztusiła się ponczem.
- Nie mówisz
poważnie? Wcale nie wyglądają!
- Nie
wszyscy muszą być tak ostentacyjni jak Charles i Harriett. – Drake zauważył, że
się zachmurzyła. – Nie odpowiada ci to, prawda?
- Myślisz,
że jestem zazdrosna, bo znów są razem?
- A są
razem? – Elizabeth wzruszyła ramionami. – Myślałem, że ty pierwsza będziesz
wiedziała!
-
Najwidoczniej ktoś tu nie jest ze mną szczery.
- A to
wesołe małpki! – Drake poczuł potrzebę odwrócenia uwagi Elizabeth od tego
niewygodnego tematu. Przenieśli się z plotkami na Atomówki, nierozłączną piątkę
przyjaciółek, które obległy Michaela. – Jess pracuje w sklepie odzieżowym,
zapewnia dziewczynom najlepsze okazje. Alice wychowuje sama syna, utrzymuje się
z alimentów. Mały skończy na jesieni cztery lata. Jest mulatem.
- Wyobrażam
sobie, jaka była z tego powodu zadyma…
- Maggie
skończyła dziennikarstwo, pracuje dla jakiejś tam gazety, nic spektakularnego.
Camille upolowała jakiegoś bogatego faceta, niemal dwukrotnie od niej
starszego.
Elizabeth
wykrzywiła twarz w nieprzyjemnym grymasie. Harriett przyciągnęła do siebie
Charlesa i pocałowała go w policzek. Czy istniał jakiś bardziej oczywisty znak?
Drake
uraczył ją jeszcze kilkoma pikantnymi anegdotkami, lecz Elizabeth słuchała go
jednym uchem. Najchętniej urządziłaby mu pogadankę odnośnie pilnowania
telefonów, skoro jego własny dostał się w niepowołane ręce. Przypadkowo jej
spojrzenie napotkało spojrzenie Charlesa, nie potrafiła jednak niczego z niego
odczytać. Charles zdawał się być zażenowany zaistniałą sytuacją, a jednocześnie
mu to odpowiadało.
- Hej,
Elizabeth! – zawołał nagle Michael. – Czemu do nas nie dołączycie?
- Uważaj na
Percy’ego – rzucił cicho Drake, popychając ją w stronę Michaela, Jacka i
Percy’ego, klasowego prymusa. – Zanudzi cię opowieścią o tym, jak wybłagał
sobie doktorat.
- Elizabeth?
Ta Elizabeth? – Jack nagle się
ożywił.
- Nie było
żadnej innej Elizabeth – zauważył uprzejmie Drake.
- Matko,
zmieniłaś się nie do poznania!
- Wyjazd ci
posłużył – dodał Michael z krzywym uśmiechem. – Cudowne harvardzkie powietrze…
- A więc
Michael nie kłamał? – zdziwił się Percy.
- A dlaczego
miałbym?
- Elizabeth
i ja pracujemy teraz razem – powiedział Drake z dumą w głosie. Najwidoczniej
praca z Elizabeth była dla niego zaszczytem, choć na co dzień nie dawał tego po
sobie poznać. Lubił jej dopiekać tym, że nie dorasta jej do pięt.
- Praca z
nim to prawdziwa tortura – sarknęła Elizabeth. – Nawet nie wiecie, jaki bałagan
zostawia po sobie w laboratorium!
Percy miał
przede wszystkim wiele pytań do Drake’a, który znał nieco światek doktorantów.
Miał nadzieję, że młody Henderson przetrze mu szlak, niestety on się do tego
nie kwapił. Prawda była taka, że profesor Henderson bardzo długo był przeciwny
przyjęciu Percy’ego na studia doktoranckie. Tak długo, jak jego opinia się
liczyła, brano ją pod uwagę. Coś jednak zmieniło się tam w górnych warstwach i Percy
dostał to, czego pragnął. Profesor uważał, że pierwszy rok go zweryfikuje.
Atomówki
przypadły do Elizabeth i pochwyciły ją w swoje objęcia. Powitały ją jak dawno
nie widzianą koleżankę, mimo że przez wiele lat udawały, że nie istnieje, a gdy
już ją zauważały, naśmiewały się z niej wraz z innymi. Jedyną cichą osobą w
klasie był Laughlin, jego koniec nie należał do najpiękniejszych.
Padło wiele
pytań, wiele obietnic, wiele pustych zdań, które nie wniosły do życia Elizabeth
absolutnie niczego poza zmęczeniem. Policzki bolały ją od wymuszonych uśmiechów
i marzyła, by się z tego wszystkiego wyplątać.
Nie wiedzieć
jakim sposobem wywiązała się zażarta dyskusja, w której Michael i Percy brali
niezwykle czynny udział. Byli o krok od rękoczynów. Elizabeth wycofała się
ukradkiem. Zrobiła to na tyle zręcznie, że nawet Drake – który ją wyciągnął na
to spotkanie – niczego nie spostrzegł.
Gdy znalazła
się na korytarzu, odetchnęła z ulgą. Nagle spostrzegła Charlesa zdążającego ku
niej żwawym krokiem. Pochwycił ją za rękę i poprowadził do wyjścia. Wręcz
musiała za nim biec, by nie wyrwał jej ręki ze stawu.
- Charles…!
- Nie ma
czasu na wyjaśnienia, wsiadaj do samochodu!
Niemal siłą
wepchnął ją do swojego samochodu, zapinała pasy w pośpiechu. Charles ruszył
spod szkoły z piskiem opon, aż przechodnie się obejrzeli. Pędził ulicami,
wszystko jednak w granicach rozsądku, nie chciał zostać zatrzymany. Wyjechał z
miasta, skręcił w polną drogę i wywiózł ich w szczere pole.
Zatrzymał
się, zaciągnął ręczny i przeczesał włosy ze zniecierpliwieniem. Elizabeth nie
odzywała się słowem, by go nie sprowokować. Co tak go wzburzyło, że potrzebował
uciec, porywając ją po drodze?
- Mój drogi
Charlesie, wszystko w porządku? – spytała ostrożnie, kładąc dłoń na jego
kolanie. Charles odetchnął ciężko.
- Gdy jesteś
ze mną, od razu czuję się lepiej – przyznał, gładząc ją po dłoni. –
Potrzebowałem odetchnąć. Przejdziemy się?
Zdezorientowana
pokiwała głową. Charles wyłączył silnik i wysiadł z samochodu, który cicho
skrzypnął, uwolniwszy się od jego ciężaru. Obszedł samochód dookoła i otworzył
drzwi od strony pasażera.
- Chodź, nic
ci nie zrobię – powiedział, widząc cień strachu na jej twarzy.
- Chyba nie
mam dokąd uciec, nieprawdaż? – odparła, siląc się na żart.
- Dużo pola
dookoła. Chodź, powietrze jest rześkie.
- Charles,
obawiam się, że zanosi się na deszcz. A nawet na coś więcej.
- Na to
liczę.
Komentarze
Prześlij komentarz