CLXXX James
Kitty
zdradziła Jamesowi, który bezskutecznie poszukiwał Julii, że widziała ją na
zewnątrz w towarzystwie Charlesa, choć ten powinien rozmawiać z Kitty. Jego
kuzynka stwierdziła, że nie miała ochoty na konwersację, po czym wzruszyła
ramionami i powróciła do robienia niczego w swoim pokoju. Odcinała się od
świata za pomocą słuchawek. James uciekł przed wokalistą rzężącym ostatnimi
siłami do mikrofonu przy akompaniamencie agresywnych gitar i pralkopodobnej perkusji.
Charles
najwidoczniej zamierzał poprosić Julię o pomoc tak, jak to się stało za
pierwszym razem, skończyło się jednak na tym, że wybrał się na niespieszny
spacer wraz z nią i Rochesterem krążącym wokół niczym satelita.
James wrócił
z uczelni, na której wynudził się po wsze czasy. Nie miał sztywnego planu
zajęć, co zostało uzgodnione z kilkoma wyrozumiałymi wykładowcami. Młody
Dashwood kontynuował swoją edukację na zupełnie odrębnych zasadach, w pewnym
stopniu upodabniając się do Julii, choć ona zdobywała wyższy stopień od niego.
Przez cały
dzień nie mógł się skupić na fizyce, jego myśli niezmiennie powracały do jego
idiotycznej ortezy i okoliczności, które go na nią skazały. W głowie
pobrzmiewały mu słowa Grace. „Ta Julia” wypowiedziane głosem pełnym pogardy i
jej dziwne insynuacje odnośnie zażyłości jego relacji z Julią. Im dłużej się
nad tym wszystkim zastanawiał, tym mniej był pewny swoich postanowień.
- Co ty
właściwie robisz? – spytał nagle, gdy dostrzegł Grace przyczajoną przy oknie na
piętrze. Ciekawie się złożyło, że Julia i Charles byli akurat w polu widzenia.
- Nic
takiego – odparła kobieta obrażonym tonem. – Akurat przechodziłam i…
- Chodzisz w
zwolnionym tempie? Bo stoisz tu już dobrych kilka chwil – sarknął James.
- Szpiegujesz
mnie?
- A ty
szpiegujesz ich? Wszyscy szpiegują wszystkich, bawimy się tu w Jamesa Bonda?
Chyba wspomniałem już, co o tym wszystkim myślę? Miałaś jej dać spokój.
- Nie ty
będziesz mi rozkazywał. Moim zadaniem jest utrzymać porządek w rezydencji.
- Kto
powiedział, że potrzebujemy tu porządku?
Nie
zamierzał czekać na kolejną błyskotliwą odpowiedź Grace. Spokojnie, bez
pośpiechu zszedł na dół, czując, że Grace zaczynała w końcu wątpić w swoją
pozycję w rezydencji.
Zastał Julię
wraz z Charlesem w najdzikszym kącie ogrodu. Babcia uważała, że światło było tu
beznadziejne i rozmyślnie nie zapuszczała się w te regiony, skoro prócz krzaków
nic więcej rosnąć tu nie mogło.
Odskoczyli
do siebie z zakłopotanymi minami. Charles wpakował się w zarośla i przeklął
cicho pod nosem. Julia wpadła na psa, który pisnął z boleścią. Julia pochyliła
się nad nim, by go przeprosić. Na chwilę jej twarz zasłoniły włosy. Charles
zwyczajowo przybrał na twarz swój obojętny wyraz. Gdy był taki poważny, na
czole robiły mu się dwie pionowe bruzdy.
- Dlaczego
mam dziwne wrażenie, że mnie obgadujecie? – spytał James podejrzliwie.
- A swędzi
cię tyłek z tej okazji? – zakpił Charles. – Mówiłem Julii, jak beznadziejnie
wyglądasz w tej ortezie. I jeszcze gorzej z tym siniakiem na twarzy.
- Hej, ja
nie komentuję twojej twarzy! – obruszył się Dashwood.
- Nie robisz
tego otwarcie, ale może, tak jak ja, chowasz się gdzieś z Julią i chichoczecie
sobie z mojego zarostu czy krzywego palca u stopy. Ja tego nie wiem...
- Bardzo
zabawne... Nie miałeś tymczasem jakiegoś zadania?
- Kitty
nie zamierza się ruszyć z pokoju. Ja nie zamierzam na nią naciskać, bowiem
wtedy cała terapia mijałaby się z celem. Wyszedłem na spacer i przypadkiem
spotkałem Julię.
- Czyżby
przypadkiem?
Charles
posłał mu niewinny uśmieszek, stwierdził, że jednak ma coś do zrobienia i
oddalił się energicznym krokiem. James dostrzegł, że Grace wypełzła ze swojej
jamy, na szczęście Charles wziął na siebie ciężar jej podejrzeń. Prowadzenie
niefrasobliwej rozmowy z ową kobietą było niesamowitym poświęceniem z jego
strony.
- Jak było w
szkole? – zagadnęła Julia, głaszcząc psa po głowie. – Inne dzieci nie śmiały
się z twojej ortezy?
- Owszem
śmiały się – burknął James z niezadowoleniem. – Miałem okropny dzień.
- Przytulić
cię? – James szczerze powątpiewał, czy Julia w ogóle zdobyłaby się na taki
gest, zresztą i tak nie było to możliwe przez jego beznadziejne
unieruchomienie.
- Obejdzie
się bez tego – odparł po chwili namysłu. Nie zamierzał robić z siebie większej
ofiary losu, niż był. – O czym tak sobie szeptaliście z Charlesem?
- Chyba nie
jesteś zazdrosny?
- Nie
schlebiaj już sobie. Przecież możesz sobie robić, co chcesz, z kim chcesz.
- Dziękuję
szanownemu lordowi za przyzwolenie – sarknęła Julia, po czym ruszyła do
rezydencji, nie czekając na Jamesa.
- Jesteś na
mnie zła? – spytał James, zrównawszy się z Julią.
- Miałabym
się karać za twoją głupotę? – odparła i popukała się w czoło.
- Zdaje się,
że przeszkodziłem wam w bardzo ważnej rozmowie…
- Jeśli
sądzisz, że skłoni mnie to do puszczenia pary z ust, to za mało mnie jeszcze
znasz, James. Umiem dochowywać tajemnic i tak się składa, że Charles i ja mamy
pewną tajemnicę.
- Weszliście
już na nowy poziom. Dlaczego nie mogę mieć jakiejś tajemnicy z tobą?
- Skłoń
swoje szare komórki do myślenia i wyciągnij wnioski. Nie mogę wszystkiego robić
za ciebie.
James wyczuł
delikatną nutę rozdrażnienia w jej słowach. Teraz najpewniej wolałaby zostać
sama, lecz James nie zamierzał jej na to pozwolić. Wiedział, że to głupie i
zupełnie nieracjonalne, lecz czuł się zazdrosny. Nie miał najmniejszego pojęcia
w czym miał doszukiwać pierwotnego źródła owego uczucia, skoro na żadnym polu
nie musiał konkurować z Charlesem. W końcu byli dobrymi przyjaciółmi. Jakaś
część Jamesa musiała uznać, że miał prawo do wyłączności.
Ta niewielka
część Jamesa czuła się spokojna, gdy Julia była w pobliżu. Gdy się od niej
oddalał, pojawiała się dziwna dezorientacja. Większa część Jamesa odtrącała te
nieracjonalne uczucia, skupiając się na swoich postanowieniach. Nie miał już
jednak pewności odnośnie swoich motywacji. Czy robił to, żeby zaspokoić siebie,
czy może po to, by zaimponować pewnej osobie?
- Mam dla
nas pewne zadanie – powiedział James, zawzięcie miętoląc w kieszeni spodni
kartkę.
- Dla nas? –
zdumiała się Julia.
Jej praca
miała w sobie wiele powtarzalnych elementów, owa rutyna była dla Jamesa
niezwykle nudna i choć Julia się zapierała, że tak nie jest, dla niej też
musiała być nudna. Każde działanie, które odbiegało od schematu, sprawiało, że
w oczach Julii pojawiał się niezwykły blask. Tam w środku nadal ukryta była
dziewczynka ganiająca po łące za motylami.
- Sama
widzisz, w jakim jestem stanie. – James wskazał na swoją unieruchomioną rękę. –
Anna nie czuje się dziś najlepiej, a potrzebuje kilku rzeczy ze sklepu.
- George nie
może jej zaopatrzyć?
- Nie może,
bowiem to ja zaoferowałem jej swoją pomoc.
- Zapewne
uznała, że jesteś chory…
- Tak,
przyłożyła mi rękę do czoła, by sprawdzić, czy nie gorączkuję. Niemniej
sporządziła mi listę z dokładnymi instrukcjami, a że te instrukcje napisała
kobieca ręką, potrzebuję kobiecych oczu, by mi je odczytały.
Julia
zmrużyła oczy, doszukując się drugiego dna tej wypowiedzi.
- Mam drobne
pytanie techniczne – powiedziała. – Jak zamierzasz pojechać do sklepu z tym
czymś na sobie? – Wskazała ortezę. – Ja nie mam prawa jazdy.
- Zatem
poprosimy o pomoc George’a – stwierdził James, jakby to było oczywiste.
- Równie
dobrze mógłby sam pojechać…
- Czy ty
mnie w ogóle słuchałaś?
Julia
przyłożyła mu dłoń do czoła. Też musiała się upewnić, czy wszystko z nim było w
porządku. Wychodziło na to, że dobroczynność ze strony młodego Dashwooda
traktowana była jako objaw chorobowy.
- Obawiam
się, że już nie zdołam cię odwieść od twojego zamierzenia – westchnęła Julia.
Jej dłoń zsunęła się z czoła Jamesa i na krótką chwilę zatrzymała się na jego
policzku. – Ruszajmy zatem.
Komentarze
Prześlij komentarz