CLXXIX Julia
Julia była
zbyt zaprzątnięta Rochesterem, mokrą trawą pod nogami i przeróżnymi obślizgłymi
kijaszkami, które je kompan jej przynosił, by usłyszeć wołanie od strony
rezydencji. W zasadzie celowo je ignorowała. Starała się trzymać z dala od
rezydencji, zwłaszcza wtedy, gdy znajdowała się w niej Grace. Z jakiegoś powodu
zamiast urządzić jej jedną porządną awanturę z powodu pobicia Jamesa, raczyła
ją drobnymi złośliwościami. Tymi samymi musiała niegdyś karmić Ann, aż uciekła
od niej i przy okazji od Jamesa.
- Gdzie ty
się podziewasz? – usłyszała za sobą, gdy podziwiała porosty na korze klonu
zasypującego chodnik żółtymi liśćmi.
- Pytania
retoryczne z rana? – odparła Julia.
- Z rana? –
zdumiał się Charles Darcy. Zerknął na zegarek. – Dochodzi południe.
- Rany, czas
szybko biegnie, gdy nic nie robisz…
- Czy mi się
wydaje, czy unikasz wszystkich w rezydencji?
- Gdybym
unikała, nie rozmawiałbyś ze mną. Uciekłabym, gdzie pieprz rośnie.
- Och, więc
mam jakąś szczególną taryfę? – zaśmiał się Charles.
- Dopóki nie
ustalę, do której grupy należysz...
- Chcesz mi
powiedzieć, że klasyfikujesz jakoś ludzi?
- Tutaj
dzielą się na dwie podstawowe kategorie: ludzie tacy jak oni – wskazała ręką na
rezydencję – i ludzie tacy jak ja.
Charles
zmarszczył czoło, Julia wiedziała już, że nie spodobała mu się jej
odpowiedź.
- Zupełnie
nie rozumiem tego podziału – stwierdził Charles.
-
Zrozumiałbyś, gdybyś pochodził z małej wioski i wszyscy robili ci z tego powodu
wycieczki osobiste.
- Jak na
razie jedyną osobą, która robi wycieczki, jesteś ty – zauważył Darcy.
Julia nie lubiła o tym rozmawiać i irytowało ją to, zwłaszcza że miał
rację.
- Nie
zapominaj o Grace, która jest obrończynią każdego samca w tym domu.
- Rozumiem,
że cię nie cierpi? Można się do tego przyzwyczaić zapewne. Czym sobie
nagrabiłaś?
- Słyszałeś
o tym, jak to James został pobity?
- Widziałem
tę jego śmieszną ortezę.
- Oczywiście
to moja wina. Mam
pecha i każdy, kto się ze mną zadaje, też go ma.
- James
chełpił się, że stanął w twojej obronie.
- Ha!
Zupełnie niepotrzebnie, skoro nie był w stanie stawić im czoła.
- To bardzo
dobrze. Znakomicie wręcz.
- Czegoś tu
nie rozumiem... – powiedziała powoli Julia, czując, że powoli gubi się w
toku myślenia Charlesa.
- Nic tak nie
godzi w czułe męskie ego jak porażka. Sprali go – to jego porażka. Na pewno nie będzie chciał, by ponownie spotkało
go takie upokorzenie. Weźmie się za siebie, zacznie trenować i robić coś
sensownego ze swoim życiem. On potrzebuje wyraźnych bodźców.
Julia
kopnęła kamień, który od razu stał się obiektem
zainteresowania Rochestera. Charles chwilę przyglądał się
przemoczonemu włochaczowi, który musiał koniecznie wytarzać się w mokrej
trawie. Julia miała nadzieję, że we włosy nie zaplątała mu się żadna
śmierdząca niespodzianka.
- Nie
powinieneś teraz prowadzić terapii z Kitty? – spytała Julia, pragnąc zrzucić z
siebie ciężar konwersacji z Charlesem.
- Kitty
powiedziała, że nie wyjdzie dziś z pokoju. Nie mogę jej do niczego zmuszać. Mam
płacone za gadanie. Co za różnica, czy z nią, czy z tobą?
Rochester
podszedł niepewnie do Darcy’ego i obwąchał go. Zaraz odbiegł jednak, by
załatwić swoje psie sprawy. Nie oznaczało to jeszcze, że nie miał Julii na oku.
-
Sporządziłeś już mój profil psychologiczny? – zakpiła Julia.
- Naprawdę
sądzisz, że tym właśnie się zajmuję?
- Nie mam
najmniejszego pojęcia, czym się zajmujesz. I nie mam pojęcia, dlaczego
zajmujesz się właśnie mną.
- Twoja
osoba niezmiernie mnie interesuje. Znam Henry’ego i Jamesa już jakiś czas, na
pewno dłużej niż ty, i widzę ich diametralną przemianę.
- Nie mam z
tym nic wspólnego… - jęknęła Julia, czując, że ciepło napływa jej do policzków.
- Widzisz,
mój drogi Henry ma tendencję do przygarniania biednych ptaszków – ciągnął
Charles, wymuszając na Julii powolne tempo spacerowe. – Byłem kiedyś takim
biednym ptaszkiem, Henry był bardzo hojnym patronem. Nie do końca rozumiem
kryteria, jakimi się kieruje…
Charles
uśmiechnął się do siebie, Julia podejrzewała, że doskonale znał te kryteria,
lecz nie zamierzał się nimi dzielić. Julia poczuła się, jakby wpadła w sam
środek historii, która miała swój początek i kiedyś będzie miała jakiś koniec.
Nie odnajdywała się jednak w fabule owej opowieści.
- Jedyne, co
pozostaje takim biednym ptaszkom, to powoli spłacać zaciągnięty dług.
- Można
odnieść wrażenie, że Henry lubi, gdy ktoś jest mu coś winny – zaryzykowała
stwierdzenie Julia. – Jakby lubił uzależniać od siebie innych ludzi…
- Nic się
nie stanie, jeśli zrezygnujesz z jego gościnności. Twój dług w porównaniu z moim
wypada dość blado.
Darcy był
tak enigmatyczny, że nawet jeśli się z czymś odsłaniał, rodziło to tylko
jeszcze więcej pytań. W jaki sposób trafił na Henry’ego, jaki dług wobec niego
zaciągnął i dlaczego nadal musi go spłacać?
- Prawda
jest taka, że Henry sam spłaca pewien dług, to taka reakcja łańcuchowa –
podsumował Charles. – Coś na zasadzie: „Podaj dalej”. On dziś pomoże tobie, a
jutro ty pomożesz komuś innemu. W zasadzie już to robisz.
Julia
poczuła ulgę, gdy dotarli do mniej cywilizowanej części terenów zielonych wokół
rezydencji Dashwoodów. Na błoniach, mimo drzew, czuła się odsłonięta. Czuła na
sobie wzrok Grace, która mogła podglądać ją zza firan. W końcu ta kobieta nie
miała nic lepszego do roboty.
Przeszli na
tyły domostwa z mniejszą ilością okien, drzewa były gęstsze, a między nimi
rozcierały się krzewy, choć tracące już liście, stanowiły jednak dodatkową
ochronę przed nienawistnym wzrokiem Grace.
- Oświecisz
mnie zatem, komu takiemu pomagam? – spytała Julia, unikając wzroku Charlesa.
- Nadajesz
kierunek Jamesowi – wyjaśnił, jakby tłumaczył coś dziecku.
- Jaki znowu
kierunek?
- Do przodu.
Jego dotychczasowy kierunek… Stał w miejscu, kręcił się w kółko, wałkując to
samo, a najczęściej spoglądał wstecz, jakby miał nadzieję, że przywoła duchy
przeszłości.
- Cóż, Grace
skutecznie je przepłoszyła – sarknęła Julia. Powoli zaczynała dopuszczać do
siebie myśli, że i ją mogłaby przepłoszyć, choć drobna cząstka jej pozwalała
sobie myśleć, że mogła być lepsza od Ann. I choć nie mogła aspirować do żadnej
poważniejszej funkcji w życiu Jamesa, mogła się zawsze okazać lepszą
przyjaciółką niż poprzednia przedstawicielka płci żeńskiej w jego życiu.
- James
opowiedział ci o Ann? – zdumiał się Charles. Choć raz to Julia miała nad nim
przewagę.
- Jesteś tym
zaskoczony?
- Owszem,
nie spodziewałem się, że James zdoła się otworzyć przed tobą tak szybko. Mnie
zajęło to nieco czasu…
- Pewne
rzeczy potoczyły się stanowczo za szybko. Przeskoczyliśmy z lekkiej antypatii w
trudną do pojęcia relację. Sama jestem zaskoczona tym obrotem spraw.
- Nigdy nie
narzekałaś na nadmiar atencji, co?
- Zawsze
chowałam się gdzieś po kątach, a tu nagle urastam do rangi gwiazdy i
cudotwórczyni – zaśmiała się Julia. Im dłużej rozmawiali, tym bardziej
przekonywała się do Charlesa, zwłaszcza gdy obiecał, że ta rozmowa wpisuje się
w jego tajemnicę zawodową. James musiałby go obsypać kleszczami, żeby puścił
parę z ust.
- Tylko żeby
ci się nie poprzewracało w głowie!
- Spokojnie,
wszystko mam starannie poukładane.
Czasem
zastanawiała się, czy postępowała dobrze, układając wszystko w swojej głowie.
Środowisko było wtedy czyste i przejrzyste, lecz nie było w nim miejsca na
dodatkowe, nieprzewidziane zdarzenia. Wszystko miało swoją etykietkę i stosowne
miejsce. Julia też była tylko Julią i nie mogła być nikim więcej. Doskonale
znała swoje miejsce w szeregu. Grace niepotrzebnie się obawiała, że mogłaby
zburzyć strukturę, którą tak ciężko tworzyła w rezydencji.
- Mam
nadzieję, że masz lepiej poukładane niż Ann – westchnął Charles.
- Dlaczego
mam wrażenie, że jej nie lubiłeś?
Darcy
przystanął nagle, by przyjrzeć się czubkom swoich butów.
- Nigdy się
do tego nie przyznam oficjalnie, ale masz rację – powiedział z lekkim bólem w
głosie. – James zawsze był umysłem ścisłym. Był racjonalnym człowiekiem. Jego
związek z Ann to klasyczny przykład głupiej szczenięcej miłości.
- Maślane
oczka, słodkie słówka, cukier, cukiereczki, więcej masełka…?
- Cukrzyca i
próchnica murowane. Ann miała oczywiście swoje wady, lecz dopóki uszczęśliwiała
Jamesa, nie wtrącałem się.
- James
jednak był zbyt zaślepiony uczuciami, by dostrzec dywersję ze strony Grace.
Zorientował się, gdy było już po wszystkim.
- Ann była
słaba, ot co.
- Nie, to
James zgubił w międzyczasie swoje jądra. Wystarczyłoby jedno słowo.
- To nie
takie proste…
- To jest
proste jak budowa cepa! James jest synem pana na rezydencji, jest nim, prawda?
Dlaczego jakaś baba może się szarogęsić i psuć wszystko wszystkim naokoło? Jak
słowo daję, doprowadza mnie momentami do szału.
- Tylko
momentami?
- Czasem
jest dość zabawna, żałośnie zabawna.
- Wow…
- No tak,
jak taka szara, smutna Julia może być tak zła i niedobra – zaszczebiotała
Julia. Rochester przybiegł zwabiony różnorodnością dźwięków. Musiał się
upewnić, że wszystko było w porządku.
- To swoją
drogą – rzekł Charles. – Zdaje się, że znalazłem jajka Jamesa. Musisz mu je
oddać.
- Niech sam
je sobie weźmie. Żebyśmy mieli jasność – to pozostaje między nami, inaczej i ty
będziesz musiał swoich poszukać. W wymiarze rzeczywistym.
- Moja żona
niemal codziennie mi grozi, więc jestem przyzwyczajony.
- Nie
uwierzę ci, że doktor Darcy jest taka okrutna.
- Po ślubie
wszystkie baby stają się wredne. Wyjdziesz za mąż i też zostaniesz jędzą.
- Ależ,
Charlesie, ja nie przewiduję w ogóle takich zdarzeń!
- Cóż,
zwykle bywają to nieprzewidziane zdarzenia.
- Już się
tak nie wymądrzaj, bo wydam cię Henry'emu, że się obijasz.
- Widzę, że
jeszcze bez ślubu jesteś wredna. Tak trzymaj, z takim podejściem Grace
nieprędko cię zniechęci.
Charles
nagle się zatrzymał i pociągnął Julię do najciemniejszego kąta
ogrodu, do którego najwidoczniej nie dotarła jeszcze złota ręka
lady Dashwood, bądź wcale nie zamierzała docierać.
- Teraz ja
powiem ci coś i musi to zostać między nami – powiedział Charles konspiracyjnym
szeptem, nachylając się w stronę Julii. – Zawsze siedziałem cicho, żeby James
się na mnie nie obraził. Uważam jednak, że to nigdy by nie wyszło.
- Masz na
myśli Jamesa i Ann…? – spytała równie cicho Julia.
- Wiem, to
nieładnie z mojej strony. Wstydzę się tego. James potrzebuje jednak…
Charles nie
zdołał dokończyć myśli. Oboje usłyszeli chrzęst kamieni pod czyimiś butami. W
obawie o osądzenie o coś niewłaściwego odskoczyli od siebie na bezpieczną
odległość. Charles niemal zatopił się w krzakach, Julia wpadła na Rochestera,
który nieszczęśliwie znalazł się pod jej nogami.
Komentarze
Prześlij komentarz