CLXXXI Julia


Wniosek był jeden i nasuwał się sam: Julia Middleton niekoniecznie miała wszystko poukładane w głowie. Już drugi raz dała się nabrać na niezwykły czar Jamesa Dashwooda, co poskutkowało kolejną absurdalną wyprawą. James wydawał się być dziwnie podniecony perspektywą zwyczajnych zakupów w zwyczajnym markecie. Julia nie chciała psuć mu humoru, wspominając, że nie przepada za miejscami, przez które przewija się dużo ludzi. Chciała natomiast zobaczyć, jak poszukuje ricotty na sklepowych półkach. 

George stał się ich szoferem, co zresztą było jego głównym zajęciem. Zaoferował swoją pomoc w zakupach, bowiem dobrze znał preferencje Anny. James stwierdził, że sam sobie poradzi, a raczej, że poradzi sobie z Julią. George wzruszył ramionami. Postanowił, że zorganizuje sobie jakoś czas, gdy młody lord będzie robił zakupy. Jego mina mówiła, że nieprędko upora się z tym zadaniem. 

James przekroczył próg marketu, jakby wkraczał do nowego świata. Na jego twarzy odmalowało się istne objawienie, Julia musiała się siłą powstrzymywać, by nie wybuchnąć śmiechem. Początkowo planował zostać sterującym wózkiem sklepowym, lecz ta czynność wymagałaby od niego zaangażowania dwóch rąk, zwłaszcza na zakrętach. Julia zajęła zatem miejsce z tyłu, podczas gdy James z listą znalazł się na przodzie. 

Jego strategia zakładała podążanie żółwim tempem każdą alejką w poszukiwaniu ingrediencji z listy. James co chwila przebiegał wzrokiem spis, żeby niczego nie pominąć. Julia uważała, że zawsze można było wrócić, lecz James upierał się przy swoim. 

Na początku było łatwo. James z zadowoleniem wykreślił trzy pozycje z listy. Rozmiar działu owocowo-warzywnego nieco go jednak przerósł. Wysuszona staruszka przepchnęła się obok Jamesa, by zorientować się w świeżości awokado. James patrzył na nią spode łba, gdy niefrasobliwa pani macała każde awokado z osobna. Żadne z nich nie spełniło jej kryteriów, więc przesunęła się krok w prawo na sektor z cytrynami, by i je poddać wnikliwej analizie.

- Chyba musisz się pospieszyć, bo pani wymaca ci wszystkie owoce – rzuciła Julia półgębkiem, sunąc z wózkiem obok. Pozostawiła go w bezpiecznym miejscu, by móc wesprzeć Jamesa w jego misji.

Dashwood wybrał bodaj najbrzydsze jabłka, jakie tylko się dało. Julia westchnęła przeciągle. Kazała potrzymać Jamesowi jedno ucho od foliowej torebki. Sama chwyciła drugie ucho, a drugą ręką pakowała owoce, starannie wybierając z pokaźnego stosu jabłek zmęczonych życiem. Kątem oka obserwowała poczynania staruszki ze świerzbiącymi paluszkami.

- Rozumiem, że będziesz teraz krytykowała każdy mój wybór? – powiedział James zrezygnowanym tonem.
- Mój drogi, nie skrytykuję tylko jednego twojego wyboru: zabrania mnie na tą fascynującą przygodę! – zaśmiała się Julia. – Jabłka możesz sobie wykreślić z listy.
              
James nie miał długopisu, nadrywał krawędź kartki przy danej pozycji.
- Staruszka skończyła z cytrynami, przenosi się na pomarańcze – skomentował James.
- Ma niezłe tempo – odparła Julia. – Czas na pomidory i marchew.
              
James włożył rękę między pomidory, sądząc, że spod spodu wygrzebie jędrniejszy okaz. Niestety trafił tylko na coś obślizgłego, aż nim wstrząsnęło. Julia uratowała go chusteczką i od tej pory to ona wybierała produkty.

- James, nieco pleśni jeszcze nikogo nie zabiło – zakpiła. – Serem pleśniowym się przecież zajadasz.
- Owszem, wolę jednak kontrolowaną pleśń na serze, nie na pomidorze, który rozchodzi się w palcach. Fuj, moje palce teraz cuchną.
- Delikatny panicz… - Julia pokręciła głową. Uporali się z resztą warzyw i owoców w samą porę, bowiem staruszka powoli wędrowała ku warzywom.
              
Następnym punktem był dział z nabiałem. James przystanął przy stoisku z serami, bowiem taka pozycja widniała na liście od Anny. Upatrzył sobie jakiś kawałek żółtego sera, lecz gdy po niego sięgał, wysoki jegomość z brodą do pasa go wyprzedził i sprzątnął mu ser sprzed nosa. James potrzebował kolejnej chwili, by się zastanowić. Przy drugim podejściu dziewczynka w wieku szkolnym bezczelnie wepchnęła się przed niego i porwała mu jego ser. Za trzecim razem była to wyjątkowo chuda kobieta, która w języku migowym przeprosiła Jamesa za niedogodności.

- Pomyślałby kto, cały świat jest przeciwko Jamesowi Dashwoodowi, gdy ten wybiera kostkę sera – stwierdziła Julia. – Za długo myślisz. – Gdy Julia wybierała ser, nie pojawił się nikt, by jej go ukraść.
- Muszę się upewnić co do mojego wyboru – odparł James. – Dzięki temu systemowi udało mi się wybrać najlepszą Julię w całym Londynie.
              
Julia wrzuciła ser do wózka i ruszyła dalej, by zamaskować swoje zakłopotanie. Dobry humor sprawił, że James zaczynał operować farmazonami.

- Nie przypuszczałem, że człowiek jest w stanie wymyślić tyle rodzajów makaronów – westchnął, stanąwszy przed ścianą wypełnioną najróżniejszymi opakowaniami makaronu. Farfalle, penne, fusilli, tagliatelle, spaghetti, czego tylko dusza zapragnie.
- Nasz gatunek jest niezwykle pomysłowy – odparła Julia, po czym wybrała stosowne opakowania i wrzuciła je do koszyka.
- Mąka na tysiące sposobów…
- Nie tysiące… Makaron to jedynie niewielki wycinek zastosowań mąki.
- Dodaj do tego, na ile sposobów można przyrządzić makaron. Po czym Włosi wybierają makaron polany oliwą… Mmm, ekskluzywnie.
- Hej, sklepowy filozofie, rusz się łaskawie.
              
Udało się jej przepchnąć Jamesa w dalsze otchłanie sklepu. Prowadził przód wózka, jakby był troskliwą mamusią. Czasem sięgał po coś z półki i tym sposobem, w wózku znalazła się świeczka o zapachu muffinek (ładnie wyglądała), torebka brokatu (James szykował niespodziankę dla Larissy), srebrna taśma klejąca (wspomniał coś o naprawach), kotlety sojowe (znów zatroszczył się o Larissę), rodzynki (lord Dashwood nie cierpiał rodzynek w owsiance) oraz serwetki z nadrukiem banknotu stufuntowego (jedyne pieniądze, na jakie mogła liczyć Grace). Julia doszła do wniosku, że z Jamesa wychodził powoli wredny potwór i zaczęła się zastanawiać, czy tymczasem nie była temu winna. W końcu wszyscy posądzali ją o demoralizowanie męskiej obsady rezydencji Dashwoodów.

- Narzekałeś, że mamy tyle rodzajów makaronów, a co powiesz na wino? – rzuciła z rozbawienie, gdy zahaczyli o alkohol. James zaskoczył ją po raz kolejny, uwijając się w kilka sekund.
- Zaskoczyłem cię, co? – powiedział, posyłając jej swój charakterystyczny półuśmieszek.
              
Dobry humor Jamesa nieco oklapł, gdy ujrzał panią w przedziwnym stroju. Pani była słusznych rozmiarów, grawitacja odcisnęła na piersiach pozbawionych biustonosza swoje piętno. Kobieta miała na sobie top bez ramiączek, który wyglądał tak, jakby spodnie zaciągnęła do góry, by zakryły jej strategiczne miejsca. James skrzywił się z obrzydzeniem.
- Hej, spójrz na lepszy okaz! – szepnął z przejęciem, wskazując na jeszcze lepsze dziwo.
              
Julia trzasnęła go w dłoń.
- Nie pokazuje się ludzi palcami! – syknęła.
- Dziewczyna zapomniała spodni! Świeci gołym tyłkiem…
- To legginsy w kolorze skóry. Spraw sobie okulary.
- Och, rzeczywiście…
- James, gapisz się na tyłek pani. To niegrzeczne.
              
James zachowywał się obecnie jak dziecko na wycieczce w zoo. Co rusz komentował czyjś ubiór, jakby zapomniał, że sam odziany był w brzydką ortezę. Julia postanowiła, nie uświadamiać go co do tej nierówności przekonań.
              
Julia zauważyła, że James nie lubił dzieci. Krzywił się, gdy widział jakiegoś berbecia umazanego czekoladą, a krzyk i płacz niepełnoletnich przedstawicieli Homo sapiens wywoływały niekontrolowane drżenie jego lewej powieki. Przebywanie dłużej w obecności jakiegoś niedorostka wywoływało falę irytacji, ciężko mu było się powstrzymać, by nie powiedzieć czegoś uszczypliwego wobec osobnika, który i tak by tego nie zrozumiał.
              
Postanowił sprawić radość Kitty, zaopatrując ją w stosowne zapasy słodkości. Uważał, że każda kobieta potrzebowała od czasu do czasu wtłoczyć w siebie odpowiednią dawkę węglowodanów. Julia pokręciła głową z niedowierzaniem.

- Faceci tylko by nas tuczyli, a potem się dziwili, że przypominamy walenie – powiedziała z dezaprobatą w głosie.
- Jak to mówią: „Jak się spaśnie, to nie da rady uciec”.
- Tak się mówi w twoich kręgach?
- Twoje i moje kręgi się zazębiają, inaczej nigdy byśmy się nie spotkali.
- Może to i lepiej, nie musiałbyś targać ze sobą takiej marudy…
- Jules, z nikim innym nie bawiłbym się równie znakomicie. Przepraszam…
              
James napotkał przeszkodę w postaci chłopca, który sięgał mu może do pasa. Chłopiec starał się dosięgnąć batonika, który znajdował się poza jego zasięgiem, choć stawał na czubkach palców. James zdobył się na uprzejmość i podał mu go. Dzieciak wpatrywał się chwilę w Jamesa, by po chwili rzucić w niego batonikiem. Jamesowi drgnęła powieka.

- Coś ci spadło – zauważył.
- Chyba tobie – odciął się dzieciak. Julia wiedziała, że Dashwood miał już dość. Po jego minie wnosiła, że zastanawiał się, czy nie napluć mu na głowę.
- Mógłbyś się posunąć?
- Sam się odsuń.
              
Dashwood przepchnął się bezczelnie, po czym zrzucił dzieciakowi kilka pudełek z ciastkami na głowę. Dziecko wybuchło płaczem, co przywołało czujną matkę. James pozostawił krokodyle łzy i smarki z nosa kobiecie, która będzie się musiała użerać sama z pasożytem, którego wyhodowała.

- To było bardzo nieładne z twojej strony – stwierdziła Julia – W nagrodę możesz sobie wybrać batonika – dodała czulej.
              
Gdy udało im się zrealizować wszystkie życzenia Anny, udali się do kas, gdzie powoli formował się mały tłumik. Dwie kasy się zaczopowały, bowiem kasjerzy nie radzili sobie ze skanowaniem produktów. Julia wykładała produkty na taśmę. James próbował jej pomóc, lecz jedną ręką to mógł co najwyżej kury macać. Jegomość przed nimi oparł się o wózek, wypinając się tak, że widać mu było majtki albo raczej coś, co majtki miało imitować.
- Czy to są stringi? – spytał James bezgłośnie, czerwieniąc się na twarzy. Julia tylko wzruszyła ramionami.
              
Za Jamesem stanęła kobieta w wieku około sześćdziesięciu lat. Zaczęła tupać niecierpliwie nóżkami, pragnąc jak najszybciej wyłożyć swoje zakupy na taśmę. Problem polegał na tym, że na taśmie nie było miejsca. Kobieta należała do tego szczególnego rodzaju, który z wiekiem zaczynał zmieniać proporcje. Była stosunkowo niska, a jednocześnie dość szeroka. James usłyszał głośne sapanie, które było preludium do czegoś gorszego.
- Och, nie sądziłem, że tak panią podniecam – zaszczebiotał Dashwood, odwróciwszy się do kobieciny. – Chyba że to atak astmy? Mam dzwonić po karetkę?
              
Kobieta pokraśniała na twarzy, nie spodziewała się bezczelności tego kalibru. Taśma przesunęła się nieznacznie, zwalniając kilka centymetrów dla następnego klienta. Kobieta natychmiast zaczęła upychać się ze swoimi zakupami. Posunęła się do tego, że przepchnęła kilka nie swoich rzeczy do przodu, powodując ściśnięcie sałaty. Mieli kupić sałatę, a nie macerat, więc James przesunął swoje rzeczy w tył, zrzucając rzeczy kobiety.

- No co pa wyprawia! – oburzyła się.
- A co pani wyprawia? Spieszy się pani dokądś? – Taśma przesunęła się kolejne centymetry. Kasjer napotkał jednak kolejny problem i musiał zadzwonić po kierownika. James był jeszcze spokojny. Teoretycznie donikąd im się nie spieszyło.
              
Kobieta upchnęła tyle, ile mogła, ze swoich zakupów, uważając, by już niczego nie zgnieść. Nastąpiła chwila ożywienia, gdy kierownik wycofał kilka pozycji z paragonu. Kasjer mógł w końcu zakończyć transakcję klienta stojącego przed Julią. Pani z tyłu rozpoczęła swój taniec godowy polegający na dreptaniu w miejscu, jakby miało to przynieść błyskawiczną realizację zakupów. Drgawki przeniosły się na wózek, który obił się o tył Jamesa. Za trzecim razem uznał, że bab robiła to celowo. Chwycił więc opakowanie gumy do żucia. Udał niezdarność i opakowanie upadło na ziemię. James nagle schylił się, maksymalnie wypinając tyłek. Uderzył w wózek staruszki z takim impetem, że odbiła się od niego i klapnęła na cztery litery.

- Najmocniej panią przepraszam! – zawołał James, prostując się. – Gdyby jednak zachowała pani stosowny dystans, to by się nie wydarzyło.
- Niewychowany gówniarz! – odcięła się kobieta.
- Jedyną niewychowaną osobą jest pani…
- James nie dyskutuj z głupszymi – wtrąciła Julia półgębkiem.
- Powinna pani trzymać męża na krótkiej smyczy!
- Pani powinna natomiast stulić pysk – odparowała Julia, czując, jak wybujałe ego baby wypełnia każdą wolną przestrzeń.
              
Kasjer dotarł w końcu do ich zakupów. Julia szybko wrzucała je do wózka, by jak najszybciej opuścić sklep, lecz James uznał, że źle układa rzeczy. Poprawił kilka elementów. Gdy doszło do płacenia, miał problem z wydostaniem portfela z kieszeni spodni. Portfel był w lewej kieszeni, a lewa ręka była unieruchomiona.

- Pomóc ci? – zaoferowała się Julia.
- Spokojnie, poradzę sobie. – Powyginał się trochę i koniec końców dobył portfela.
              
Mógł zapłacić kartą, tak byłoby najszybciej i najwygodniej, lecz on musiał zapłacić gotówką. I nie banknotami, kasjer potrzebował drobnych, więc James postanowił go wesprzeć. Odrzucił pomoc Julii i sam nieporadnie dobywał jednopensówki. Kobieta za nim spociła się z oburzenia. Żeby jeszcze bardziej ją zirytować, drukarka postanowiła się zaciąć przy drukowaniu paragonu, a James nalegał, by ów paragon otrzymać. Kasjer pogmerał trochę przy drukarce, która w końcu wypluła papierki.

- Niech pan kasuje! – burknęła kobieta za Jamesem, gdy ten wpychał paragon do portfela.
- Spokojnie, pan jeszcze się nie spakował – odparł kasjer. James wyszczerzył się bezczelnie, uporał się z pakowaniem, po czym uprzejmiej podziękował kasjerowi. Ten natychmiast rozpoczął kasowanie produktów pani, a robił to tak szybko, że nawet nie zdążyła przemieścić się z wózkiem do strefy pakowania.
              
Odeszli już kilka metrów od kasy, gdy usłyszeli krzyk pełen oburzenia.
- To niemożliwe, żeby to tyle kosztowało! – zawołała kobieta. Rachunek zapewne przewyższył oczekiwania klientki.
- Coś ty tam nakombinował? – spytała Julia, widząc niewinny wyraz na twarzy Jamesa. Niewinny tylko pozornie.
- Och, dorzuciłem kilka rzeczy, takich malutkich…
- Jesteś okropny i niewychowany.
- Widzisz, jakiego potwora wzięłaś sobie za męża?

Komentarze

Popularne posty