CXCII James
James
zerknął na profil Julii, która wpatrywała się w okno, obserwując ścigające się
krople deszczu. George paplał o jakichś głupotach, które nie miały związku z pokazem
koni u barona. Przymknął się dopiero, gdy dojechali na miejsce.
- Jesteś
pewna, że chcesz tam iść? – spytał James, rozglądając się po zatłoczonym
parkingu przed dworem barona. – Gdy Ramsey cię porwie, nie będę mógł cię
chronić.
- James, ja
nie mam czterech lat – żachnęła się Julia, posyłając mu ciepły uśmiech. Starała
się nim ukryć swoje zakłopotanie. Dłonie zaciskała tak mocno, że aż pobielały
jej knykcie.
- To dla
ciebie zupełnie nowa sytuacja, wiem, że możesz się czuć niezręcznie…
- Jeśli ktoś
miałby się czuć niezręcznie, to jedynie ty – w moim towarzystwie. W końcu nie
należę do gangu sztywniaków.
Julia
wysiadła z samochodu i poprawiła bordowy kapelusz na głowie. To była jedyna
część garderoby, na którą ktokolwiek z Dashwoodów miał wpływ. James ubolewał,
że babci nie udało się przekonać Julii do innych elementów.
- Jules, wprost
nie wierzę w to, jak wyglądasz! – westchnął James z dezaprobatą. Wszyscy wokół
poubierani byli w wystawne suknie, wytworne kostiumy lub eleganckie garnitury,
podkreślając rangę imprezy. I była ona – Julia Middleton odcinająca się od tego
wszystkiego. W czarnych skórzanych spodniach, dopasowanym bordowym golfie i
beżowym płaszczu do kolan nijak nie wyglądała na wystawną czy wytworną.
- Jeśli się
mnie wstydzisz, możesz zostać w samochodzie – odparła Julia przekornie,
wciskając dłonie do kieszeni płaszcza.
James
przełknął głośno kolejną uwagę. Nie miała ona nic wspólnego ze wstydem,
zahaczała natomiast o przemożną zmazania jej szyderczego uśmieszku z twarzy.
George podał mu parasol na wszelki wypadek, bowiem ciągle lekko mżyło.
- Pogoda nam
dziś nie sprzyja, co? – zagadnęła Julia, sunąc niespiesznie w kierunku wybiegu
dla koni.
- Dzięki
temu może wcześniej uda nam się stąd zmyć – odparł James, poprawiając kołnierz
płaszcza. – I nie mów mi, że w każdej chwili mogę sobie pójść. Nie ruszę się
bez ciebie.
- To
niemalże urocze, mój drogi. – Musnęła jego dłoń, po czym wmieszała się w
wielokolorowy tłum.
Chciała
dopchać się do pierwszego rzędu widzów. Z początku było to trudne, z czasem
jednak tłum się rozstępował. James słyszał niewybredne komentarze w stylu: „W
co ona się ubrała?”, „Zabrakło jej pieniędzy na porządne ubranie?”, „Co za
plebejski strój!”. Julia zdawała się nie zwracać na to uwagi, lecz James
wiedział, że w pewnym stopniu ją uraziły. Gdyby ubrała się odpowiednio do rangi
spotkania, znalazłoby się coś innego, na co można by ponarzekać. Julia była
obca w towarzystwie i wszyscy doskonale o tym wiedzieli. James podążał jej
śladem, czując na sobie gorące spojrzenia panów i dam.
- I co? Nie
żałujesz jeszcze, że się tu pojawiłaś? – spytał James, otwierając parasol nad
głową Julii, choć było to całkiem zbyteczne. Owszem, padało, lecz nie na tyle
mocno, by kapelusz je nie ochronił.
- Pytasz
mnie, czy już czuję się niezręcznie, będąc „plebejską Julią, której nie stać na
wytworne ubranie”? – odparła cierpko, stukając paznokciem w metalową barierkę.
– Nie jestem głucha, choć oni może myślą inaczej.
- Jeśli
chcesz, możemy się ulotnić jak najszybciej.
- Ramsey
mnie zaprosił, więc powinnam się chyba z nim zobaczyć, prawda?
James
zacisnął usta, by nie wyleciała z nich jakaś uszczypliwa uwaga odnośnie
Carringtona. Julia obserwowała piękne konie, które nic sobie nie robiły z
podłej pogody. Oczy miała lekko zaszklone.
- To tak
wygląda? – spytała nagle Julia. – Ludzie godzinami gapią się na konie,
popijając szampana?
- Potem
zapewne przejdą do sali balowej czy czegoś odpowiednio wielkiego, żeby
powymieniać poglądy przy czymś mocniejszym.
- Wymiana
poglądów?
- To po
prostu inna nazwa na obrabianie ludziom tyłka. Gwarantuję, że będziesz na
językach wszystkich ludzi.
- A ty wraz
ze mną. Nie martwi cię to?
- Ani
trochę! – zaśmiał się James.
- Hej,
wcześniej miałeś inne podejście… - Julia spojrzała na niego spode łba.
- Miałaś
dość odwagi, by pojawić się przed tym stadem hien, będąc po prostu sobą. Biorę
z ciebie przykład.
- Niby w
jaki sposób?
- Mając
wszystko w tyle, ot co. Taki jest prawdziwy James Dashwood.
Posłał jej
ciepły uśmiech. Poczuł niesamowitą ulgę, jakby zdradził jej swoją największą
tajemnicę i niczego więcej między nimi nie było.
- Czy
prawdziwy James Dashwood mógłby nie wydłubywać mi oczu nieumiejętnym trzymaniem
parasolki? – spytała Julia, odsuwając się od niemożliwie grubego jegomościa.
- Nie
spełniam nawet minimalnych wymagań na trzymacza parasola, po prostu świetnie…
- Po prostu
nieco przesadzasz z protekcją. W końcu nie leje jak z cebra.
- Muszę
sobie zapamiętać, żeby zapomnieć parasola, gdy będzie lało jak z cebra.
- Wtedy ty
też będziesz mokry.
- Mnie tam w
zasadzie wszystko jedno…
- James
Dashwood Mający Wszystko W Tyle Ot Co.
James
wielokrotnie zastanawiał się nad tym fenomenem Julii. Potrafiła wszystko
przekręcić, przewrócić na drugą stronę tak, że koniec końców to on wychodził na
idiotę. Był ciekaw, czy dotyczyło to tylko jego. Ktoś mniej zdystansowany mógł
się najzwyczajniej w świecie obrazić, na co skrycie liczył w stosunku do
Ramsey’a.
Wskazał jej
wygodny zakątek, który był preludium do ogromnego ogrodu przy rezydencji. James
pamiętał, że Carringtonowie mieli w nim nawet labirynt z żywopłotu. Niektórzy
potrafili się w nim nawet zgubić.
- Urocza impreza,
muszę przyznać – sarknęła Julia, przy czym posłała Jamesowi takie spojrzenie,
które kazało mu natychmiast złożyć parasol.
- Nie biorę
w nich udziału zbyt często – stwierdził James. – Umarłbym chyba na śmierć.
Julia zaśmiała
się cicho.
- Niektórzy
jednak czerpią z tego wielką przyjemność – ciągnął Dashwood. – Tyczy się to
raczej ludzi, którzy nie robią w życiu niczego konkretnego. Każda, nawet najmniejsza,
plotka urasta do rangi ważnej pozycji w kółku dyskusyjnym. A ty, moja droga,
dostarczyłaś dziś solidnego materiału.
- Domyślam
się…
- I nie
chodzi tu tylko o twój wygląd – zauważył James.
- Ciągle
będziesz do tego pił…? – jęknęła Julia.
- Widywałem
cię w różnych odsłonach. Na szczęście żadna nie była tak kompromitująca jak ja
w sukience Larissy. Mój ojciec musiał sobie pomyśleć, że mam jakieś dziwne
fetysze.
- Cóż,
pikanterii dodaje fakt, że była to mimo wszystko sukienka Larissy.
- Wszyscy
się dzisiaj głowią, skąd się tutaj wzięłaś. I nie mam tu na myśli kwestii
technicznych. Na takich pokazach nie ma nieproszonych gości. Ktoś musiał zatem
uznać, że chciałby zobaczyć cię na takiej imprezie.
- Dobrze
wiemy, że Ramsey zrobił to, żeby utrzeć nosa Larissie.
- I w pewnym
sensie mnie.
Komentarze
Prześlij komentarz