CXV Charles

Obudził Elizabeth niezbyt subtelnym szturchnięciem, po czym podsunął jej pod nos kubek z kawą. Minęło kilka chwil, nim odnalazła się w rzeczywistości.
 - Tylko mi nie mów, że specjalnie śpisz, żeby na mnie nie patrzeć – zażartował, wciskając jej w dłonie kawę.
- Muli mnie w pojazdach – odparła Elizabeth sennym głosem.
- Całe szczęście, że żadnego nie prowadzisz!
- Charlesie, w przyszłym miesiącu…
- Wiem, co będzie w przyszłym miesiącu – przerwał jej Charles nieco zbyt obcesowo. – Zawrzyjmy umowę, co? Przez te dwa tygodnie nie wspominajmy o tym, co stanie się w przyszłym miesiącu, dobrze?
              
Elizabeth zgodziła się ochoczo, czując ulgę ze zwolnienia z prowadzenia tej konwersacji.
- Pamiętasz, jak jechaliśmy do Porthtowan po raz pierwszy? – zagadnął Charles, ruszając w dalszą drogę.
- Powiedziałam wtedy wiele niemiłych słów – zmartwiła się jego towarzyszka.
- Miałaś do tego prawo – zaśmiał się.
- Staniesz pośrodku niczego, żeby bratać się z owcami?
- W drodze powrotnej, Liz, w drodze powrotnej!
              
Uparcie starali się odegnać wiszące nad nimi ciemne chmury. Okres diagnozowania i obserwowania się zakończył, musieli wejść teraz w okres leczenia, który mógł trwać w nieskończoność. Oczywiście gdyby nie istniały limity życia ludzkiego.
              
Charles towarzyszył Elizabeth podczas wizyty w Centrum Onkologii w Londynie. Pragnął dodać jej otuchy, ona chciała, by doktor Colin George poznał człowieka, który już wkrótce miał uzyskać prawa do decydowania o jej życiu. Doktor George wyglądał na naprawdę miłego człowieka. Dlaczego wziął się za onkologię?

- Nie jest dobrze, prawda? – spytała wtedy Elizabeth niepewnie.
- Cóż, kolorowo nie jest. Ale najgorzej też nie – odparł lekarz, próbując dodać jej otuchy. Charles położył wtedy dłoń na jej dłoniach, by powstrzymać ich drżenie.
              
Usłyszał wtedy wiele mądrych medycznych słów i poczuł się jak ostatni idiota. Elizabeth natomiast potakiwała głową, bowiem tylko ona rozumiała tajemny język medycyny.
              
Strategia zakładała resekcję guza, Charles poznał wtedy urocze słowo „kraniotomia” i aż się wzdrygnął, gdy Elizabeth wyjaśniła mu jego znaczenie. Świadomość tego, że miała mieć otwartą czaszkę i usuniętą część mózgu, również napawała go niepokojem. Dalej było już tylko gorzej – nóż gamma, chemioterapia, immunoterapia, terapia molekularna… Elizabeth znosiła to wszystko ze stoickim spokojem, oswoiła te dzikie nazwy i wiedziała, że nie zrobią jej krzywdy.
              
Została zakwalifikowana do badań nad nowym lekiem, który miał wielki potencjał. Charles powinien był mieć coś do powiedzenia w tej kwestii – chciał by wyzdrowiała, zamiast tego miała się stać królikiem doświadczalnym. Wiedział jednak, że była kobietą nauki i z jego zgodą czy bez oddałaby swoje ciało do badań, jeśli tylko mogłaby się tym jakoś przysłużyć. Słowa ugrzęzły mu w gardle i to jego trzeba było podtrzymywać, gdy opuścili gabinet.
              
Pragnął odłożyć w czasie moment, w którym świadomość Elizabeth zacznie wymykać mu się z rąk. Nie potrafił powstrzymać negatywnych myśli, a przecież powinien ją wspierać. Powinien być jej opoką, by miała siłę walczyć z chorobą. Elizabeth mówiła, że nauka nie poznała jeszcze całego człowieka. Być może istniały nieznane systemy naprawcze, które mogłyby usunąć komórki nowotworowe i naprawić to, co powstało, gdy białko p53 nie dopełniło swoich obowiązków.
              
Charles powinien uszczęśliwiać ją każdego dnia, bowiem każdy dzień mógł być jej ostatnim. Ekstra optymizm, nie ma co, Wright.

- Charlesie, co właściwie planujesz? – spytała Elizabeth, wiercąc się w fotelu pasażera. Z każdym ruchem wycieraczek lekko kiwała głową, jakby miała jakiś nerwowy tik.
- Kilka drobnych rzeczy – odparł z tajemniczym uśmiechem. Dłonie go świerzbiły, lecz nie był teraz czas na takie przyjemności.
- Zauważyłeś, że zawsze pada deszcz?
- O mój boże, Elizabeth, to Anglia! Jeśli spodziewasz się czegoś innego niż deszcz…
- Zawsze pada, gdy coś ważnego się dzieje. Gdy jechaliśmy do Porthtowan, gdy zepsuł ci się samochód, gdy…
- Nie jestem szczególnie zabobonny…
- I dlatego przed chwilą wzywałeś boga?
- Uwielbiasz łapać mnie za słówka, co?
              
Elizabeth złożyła usta w dzióbek, powstrzymując się przed ripostą. Towarzyszyły im zupełnie uczucia niż wtedy, gdy po raz pierwszy jechali do Porthtowan. Charles już się nie bał, jak zostanie przyjęty, jak zostanie przyjęta Elizabeth i jak potoczą się ich losy. Po raz pierwszy czuł, że jedzie do czegoś na kształt domu.

- Pozwolisz, że zajmę się wszystkimi przygotowaniami?
- Ty masz zamiar wszystko sam zorganizować? – zdumiała się Elizabeth.
- Rzecz jasna pomoże mi babcia Darcy. Nie chciałbym, żebyś się przemęczała.
- Przyznaj, że uważasz, że się kompletnie do tego nie nadaję…
- A nadajesz się…?
- Nie, ale to jeszcze nie znaczy, że możesz mnie wykluczać!
- Jesteś urocza, ale jeśli zemdlejesz w trakcie przygotowań, babcia Darcy nie da mi żyć i albo będziemy musieli się zdradzić, albo ona urwie mi głowę. Wybieraj.

- Nie chcę męża bez głowy – burknęła Elizabeth, po czym ziewnęła przeciągle.
- I tak już ją dla ciebie straciłem.
- Oczywiście Michael i twój ojciec nie mają o niczym pojęcia.
- Mój ojczulek na pewno się zorientował, że popełnił kardynalny błąd. Będzie jednak sądził, że „się opamiętam”.
- Michael widział pierścionek, wie już, że podchodzisz do tej kwestii poważnie.
- Ale nie wie, kiedy ma nastąpić moment kulminacyjny. Gdy wrócimy, nijak nie będą mogli tego odkręcić.
- Michael cały czas rujnował mi życie, nie obawiasz się, że skoro go zdradziłeś, weźmie się za ciebie?
- Nie dbam o to, znam jego sztuczki. Będzie potrzebował czegoś naprawdę mocnego, bowiem mam solidne wsparcie.
              
Elizabeth posłała mu pytające spojrzenie, lecz postanowiła na niego na naciskać. Wiedziała, że prędzej czy później wszystkiego się dowie, a nachalne wypytywanie mogłoby zwarzyć atmosferę. Elizabeth zawsze miała więcej taktu niż wszystkie poprzednie kobiety Charlesa razem wzięte.
              
Babcia Darcy nie posiadała się ze wzruszenia na ich widok. Charles nie podejrzewał, że owa twarda i poważna kobieta była zdolna do takiej wylewności. Rzecz jasna osoba Charlesa zepchnięta została na dalszy plan, babcia Darcy zagarnęła dla siebie Elizabeth i jedyne, co mu pozostało, to wypakować ich bagaże i zaparzyć herbaty.
              
Elizabeth nie miała sukienki, lecz przy odrobinie szczęścia i kilku poprawkach mogłaby wystąpić w starej sukni matki Charlesa, którą babcia Darcy przechowywała w charakterze pamiątki, a może relikwii. I choć Elizabeth nie mogła zastąpić Mary, babcia Darcy cieszyła się z tego, że mogła odgrywać znaczącą rolę w całym przedsięwzięciu.
              
Charles zauważył, że odkąd był tak blisko z Elizabeth, duch jego matki jakby przybladł, łatwiej mu było pogodzić się z jej stratą, czego nie uczynił jak dotąd. Elizabeth była jak wielki opatrunek na jego złamane serce.
              
O ile wszyscy znaczący goście zostali zaproszeni osobiście przez Charlesa lub Elizabeth i doskonale wiedzieli, dlaczego ich obecność była pożądana w Porthtowan, o tyle Stephenowi oszczędzono szczegółów. Wydawał się być nieco zaniepokojony tonem Charlesa w trakcie rozmowy telefonicznej i obiecał stawić się jak najszybciej wraz z Joanne. Charles już się śmiał w duchu z miny kuzyna na wieść o ceremonii.


Komentarze

Popularne posty