CXIV Michael

Doktor Wright wyglądał jak siedem nieszczęść. Zapadł się w sobie, stając się zaledwie cieniem własnego siebie. Zoe wyjechała na kilka dni do Londynu, pozostawiając doktora z jego myślami. Doktor niemal cały weekend spędził w domu, popijając szkocką w przerwach między stanami odrętwienia.

- Coś ci się stało? – spytał Michael, przestępując próg niewietrzonego domu. Doktor znów zaczął palić.
- Życie się stało – mruknął Benjamin, wpuszczając Michaela do swojego domu.
- Widzę, że nieźle się zapuściłeś.
              
Ben rozsiadł się w fotelu, po czym wskazał na pustą szklankę stojącą na stole. Ta przeznaczona była dla Michaela. Podszedł, by skorzystać z gościnności gospodarza, lecz jego wzrok przykuło coś, co leżało nieopodal. Były to jakieś dokumenty, na samym wierzchu znajdowała się wyjątkowo wymiętolona kartka. Michale chwycił ją w obie dłonie i zmrużył oczy.
- To są chyba jakieś jaja – wyszeptał Michael. – Podpisałeś mu to?
              
Odwrócił się nagle w stronę Benjamina, potrząsną kartką.
- Czy ty jesteś nienormalny? – wykrzyknął.
- To nie moja wina – powiedział spokojnie doktor.
- Tu jest twój podpis. To tylko twoja wina, Ben.
- Nic na to nie poradzę, podszedł mnie.
- Słyszysz się? W jaki sposób cię podszedł?
- Myślałem, że podpisuję mu urlop. Chciał iść na urlop.
              
Michael przejechał dłonią po twarzy.
- Dobra, może mu się jeszcze odwidzi. Charles nigdy nie był zbyt trwały w swych postanowieniach.
- Sytuacja stała się zbyt napięta, Charles ma tendencję do uciekania.
- Dokąd zamierza pojechać?
- Do mojej teściowej.
              
Zaczynał poważnie powątpiewać w to, czy Charlesowi kiedykolwiek się odwidzi. Działo się z nim coś dziwnego, jakby dostał małpiego rozumu. Zaprzeczał absolutnie wszystkiemu, co niegdyś składało się na osobę Charlesa Wrighta.

- Dobrze, niech sobie odpocznie od Cambridge – westchnął Michael.
- To zabrnęło zbyt daleko – stwierdził Benjamin. – Pogubiłem się w tym wszystkim. Sam już nie wiem, kiedy Charles żartuje, a kiedy jest poważny. Ta cała Elizabeth wszystko popsuła.
- Naprawdę sądziłeś, że zawsze będzie tak samo? Prawda, Elizabeth wprowadziła wiele zamętu w nasze spokojne życie, ale dzięki temu byłoby nudno.
- Zdajesz się cieszyć z jej powrotu…
- Stęskniłem się za nią – rzekł Michael, uśmiechając się paskudnie.

- Wolałem życie bez niej. Przynajmniej czułem, że mam syna. Obecnie nie jestem co do tego pewien.
- Spokojnie, razem z Harriett postaramy się, żeby się opamiętał.
- On nie cierpi Harriett…
- To coś nowego. Spokoj…
- Byłą tu dziś policja – przerwał mu bezceremonialnie doktor Wright. Michael momentalnie się spiął.
- Czego chcieli?
- Porozmawiać o mojej żonie.
              
Fala gorąca napłynęła do twarzy Michaela. Pewne sprawy nie powinny być odkopywane, a już na pewno nie kwestia Mary Wright, w którą to sam był zamieszany.
- Sprawa została zamknięta pięć lat temu – wydusił z siebie Michael po chwili. – Co im powiedziałeś?
- Że nie mam im nic do powiedzenia. Jak myślisz, kto sprawił, że śledztwo wznowiono?
              
Istniały dwa możliwe rozwiązania. Całkiem możliwe, że była to ta krowa Darcy. Najpierw zjawiła się w Cambridge z niewiadomych powodów, a nigdy tu nie przyjeżdżała z powodu swojej głębokiej antypatii do Benjamina, a tuż po jej wyjeździe policja puka do drzwi doktora i wypytuje o Mary. Jeszcze bardzie możliwa była druga hipoteza – ta zakładała, że to Elizabeth była wszystkiemu winna. Najwyraźniej za punkt honoru obrała sobie zniszczenie doktora Wrighta. Realizowała to poprzez igranie z uczuciami Charlesa, a teraz odkopywała sprawę z przeszłości, która narobiła doktorowi niemało kłopotu.
              
Elizabeth nie była taka słaba i bezsilna, za jaką zwykła uchodzić. Charles był osłabiony stratą matki i narastającą frustracją i udało się jej to wykorzystać. Nawet jeśli uczucia Charlesa były szczere i tak ugodziło to w doktora, który właściwie niemal stracił syna. Michael postanowił poczekać, aż Charles wróci z urlopu. Wybada, czy cokolwiek się zmieniło, a jeśli nie – weźmie sprawy w swoje ręce.
              
Paradoksalnie żywił jakiś podziw dla Elizabeth. Zawsze budziła w nim litość swoim żałosnym żywotem – odtrącona przez rodziców, wychowywana przez stryja, który był nie mniejszym patałachem niż ona, skazana na banicję do innego kraju – obecnie jawiła się jako triumfatorka, podczas gdy doktor Wright zapijał się w domowym zaciszu. Nawet jego własny syn był przeciwko niemu.
              
Michael liczył na to, że Charles się opamięta. Nadzieję pokładał w jednej jego cesze – nie należał do zbyt stałych osób, o czym świadczy długa lista dziewczyn, z którymi się spotykał. To zawsze się tak zaczynało: słoneczko, tęcza, wspólne kolacje, wspólne noce i nagle trach!, nie ma niczego. Charles szybko kończył swoje związki, jeśli w ogóle można je tak było nazywać. Istniało niezerowe prawdopodobieństwo, że i ten szybko zakończy swój żywot. Michael planował zorganizować to tak, by Elizabeth jeszcze oberwała na odchodnym. Zabolało go, że nastawiła Charlesa przeciwko niemu, że ukradła mu przyjaciela i sprawiła, że wszyscy patrzyli na Michaela jak na największego zbrodniarza.
              
Za to pragnął zmiażdżyć ją jak mrówkę, którą przecież była. Latami czerpał satysfakcję z pastwienia się nad nią, lecz zaczynała zadzierać głowę, a to było niebezpieczne. Jeszcze chwila, a zacznie kąsać.
              
Dziwnie się to wszystko pokomplikowało. Zdawać by się mogło, że Charles i Harriett to wielotomowa historia miłosna, w której na końcu odnajdą się w strugach deszczu. Zamiast tego los napisał krótką nowelkę pod tytułem: „Michael i Harriett”, która pozostawiała uczucie niesmaku po przeczytaniu. Całkiem niespodziewanie rozwinął się wątek Charlesa i Elizabeth, Michael był bardzo ciekawy jego zakończenia. Należało pamiętać o fatum, które niezmiennie wisiało nad Elizabeth niczym miecz Damoklesa.

Komentarze

Popularne posty