CXI Michael
Michael zdał
sobie sprawę, jakim był głupcem. Nie chciał się nijak angażować, a
tymczasem zaangażował się nawet nieco za bardzo. Świadczył o tym słaby zapach
perfum na jego pościeli oraz lekki nieład w łazience. W którym momencie
się pogubił i stracił czujność?
Pocieszał
się tym, że nie była to wyłącznie jego wina. Do tanga potrzeba dwojga, zatem
oboje byli tak samo winni. Wyszła wcześniej, by mu się nie narzucać, nie znosił
bowiem zbędnego zamieszania o poranku. Przynajmniej to zdołała wychwycić.
Śmiali się
do rozpuku z Elizabeth i chytrego planu Charlesa,
choć Harriett średnio była zadowolona z całej intrygi. Uważała, że
mimo wszystko Charles mógł rozdzielić swoją uwagę, zamiast skupiać się
tylko na swoim planie. Michael natomiast uważał, że to jedynie nadawało
wszystkiemu posmaku autentyczności. Do jej prostej główki nie docierało, że
Charles naprawdę mógł mieć jej dosyć. Oczywiście Michael się z tym nie
zdradzał, spełniał się w roli pocieszyciela, wyczekując dnia, w którym prawda uderzy
w Harriett.
Nie chodziło
o to, że jej nie lubił, w końcu była całkiem miłą osobą. Było jednak w jej
obejściu coś, co dotychczas kazało mu się trzymać na dystans, choć siłą rzeczy
i tak byli blisko siebie. Dlaczego teraz to nie działało? Czy dlatego, że
poczuł się odrzucony przez Elizabeth, postanowił odbić to sobie na Harriett?
Michaelowi
towarzyszyło dodatkowo wrażenie, że Charles ukrył coś przed nim i nie mówił tu
o jego planie rozkochania w sobie Elizabeth.
Spotkał ją
całkiem „przypadkiem”, gdy wybrał się pobiegać dla oczyszczenia umysłu.
Zmarniała, zapadła się w sobie przygnieciona ostatnimi wydarzeniami. Skoro
Charlesowi poszło z nią tak dobrze, dlaczego nie powiodło mu się przy
oświadczynach?
- Jak się
czujesz? – spytał ostrożnie, głosem tylko lekko podszytym troską. Chciał
brzmieć naturalnie, ale też nie chciał się jej za bardzo narzucać.
- Po co ci
to wiedzieć? – odparła obojętnie, obrywając drobne listki krzewu, przy którym
się zatrzymali.
- Martwię
się o ciebie. Ponoć Charles ci się oświadczył.
- Słyszałeś
zatem również o tym, że go nie przyjęłam.
- Dlaczego
właściwie? Nie kochałaś go?
Nie
odpowiedziała mu na to pytanie, maltretując parkową zieleń.
- Jak długo
to trwało?
- Dlaczego
nie zapytasz Charlesa? – odcięła się. – Nie muszę ci niczego mówić.
- Oczywiście
masz do tego prawo.
Na usta
cisnęło mu się tak wiele pytań, postanowił jednak poczekać na odpowiedni
moment, by je zadać. Elizabeth już dawno mogła sobie pójść, lecz nie zrobiła
tego. Michael poczuł, że może kontynuować rozmowę.
- Charles
ostatnio nie mówi mi wszystkiego – wyznał z goryczą. – Ukrywał wasz związek i
nawet słowem się nie zająknął, że zamierza się oświadczyć.
- Może się
bał, że tego nie zaakceptujesz – odparła Elizabeth ponurym głosem.
- Jak długo
to trwało?
- Niezbyt długo.
- Pospieszył
się z oświadczynami, co? Nabrałaś podejrzeń i mu odmówiłaś?
Elizabeth
niechętnie pokiwała głową.
- Nie do
końca rozumiem jego tok rozumowania, bowiem to sam siebie pogrążył, podczas gdy
to ty powinnaś na tym ucierpieć.
- Dzięki za
szczerość, Michael. Oberwałam jednak rykoszetem.
- Dowiedzieć
się, że cała ta miłość była tylko udawaniem, że ukochany okazał się wielkim
kłamcą… Kochałaś go?
Zacisnęła
usta w wąską kreskę, by po chwili odpowiedzieć krótkim:
- Tak.
Michael
zaśmiał się w duchu. Jak to się stało, że Charles zdołał wzbudzić w niej
uczucia? Wręcz palił się do poznania sekretu młodego Wrighta.
- Jakie to
uczucie? – wypalił bez namysłu.
- Liczysz na
to, że ci opowiem o moich wewnętrznych rozterkach? – prychnęła Elizabeth. – Żal
mi ciebie, Michael.
- Co
takiego? – Tego się nie spodziewał.
- Przez
chwilę kochałam Charlesa i sądziłam, że on kocha mnie. To bardzo budujące,
zważywszy moje beznadziejne życie. Choć przez chwilę mogłam się cieszyć tą
iluzją, miałam chociaż iluzję, podczas gdy ty nie masz absolutnie niczego.
Do czego ona
piła?
- Nigdy nie
widziałam cię, byś z kimś się spotykał, żebyś był dla kogoś tak naprawdę miły.
Nie wiem, czym się zadowalasz, lecz są to pewnie jakieś beznadziejne ochłapy, z
których budujesz swoją własną iluzję. Wydaje ci się, że jesteś taki super,
utalentowany i ogólnie atrakcyjny. Nie zbudowałeś firmy własnymi rękami, twoje
szkolne sukcesy brały się z tego, że wszyscy bali się z tobą zadrzeć. Oto
jesteś tutaj sam, jedynym celem w twoim życiu jest dręczenie mnie.
Elizabeth
jeszcze nigdy nie była aż tak bezpośrednia. W jakiś sposób jej słowa go
zraniły, co uznał za irracjonalne.
- Co to
właściwie jest za cel? – ciągnęła dalej, świdrując go spojrzeniem. –
Postanowiłeś mnie zniszczyć, pojęłam to już pierwszego dnia, gdy zjawiłeś się w
moim domu. Całe swoje życie podporządkowałeś jednej tylko rzeczy. Czy to nie
jest smutne i żałosne? Co się stanie, gdy już dopniesz swego? Czy będzie coś,
co sprawi ci satysfakcję?
Michael
cofnął się o krok zaskoczony mocą, jaka biła w tej chwili od Elizabeth, choć
sama sprawiała wrażenie raczej obojętnej. Cała ta sprawa z Charlesem odcisnęła
na niej swoje piętno, jednocześnie uwalniając energię, o którą nikt by jej nie
podejrzewał.
- Możesz
sobie kraść, ale prędzej czy później wszystko wymknie ci się z rąk. Pozostaje
tylko to, co sami stworzymy. Co takiego należy do ciebie? Firma? Rodzina?
Przyjaciele? Nawet Harriett nie może się do ciebie przekonać, choć jesteście ze
sobą dość blisko…
- Skąd o tym
wiesz? – Michael odczuł boleśnie ten słowny policzek.
- Charles mi
powiedział. Musisz wiedzieć, że już od dawna do ciebie nie należy. Prawda,
ukradłeś mi go, gdy tylko się pojawiłeś, ale od wielu lat sytuacja wygląda
nieco inaczej. Zaczęło się psuć, gdy Charles zerwał z Harriett, a potem
rozjechaliście się na studia. Jeśli sądzisz, że Charles zaprzyjaźnił się z
Randym, gdyż było to częścią jakiegoś większego planu, to jesteś głupszy, niż
ustawa przewiduje. To nie przede mną Charles udawał, to ciebie oszukiwał cały
ten czas, podczas gdy powoli wyślizgiwał się z twojej sieci.
- Nonsens,
nikt nie zna Charlesa tak dobrze jak ja – powiedział Michael, lecz był to
wyjątkowo słaby argument. Czuł, że ucieka mu grunt spod nóg. Stwierdzenia
Elizabeth były bezczelne, lecz brzmiały na tyle poważnie, że mogły być
prawdziwe. To tłumaczyłoby dziwne zachowanie Charlesa, ograniczoną szczerość
oraz zamieszanie wokół Elizabeth. – Ty natomiast masz się za wyjątkową mądralę.
- Wiem to
wszystko od Charlesa – odparła, krzyżując ręce na piersi.
- Tego samego
Charlesa, który kłamał ci w żywe oczy, że cię kocha?
Dopiero po
chwili zauważył pierścionek na palcu serdecznym Elizabeth. Nigdy wcześniej go
tam nie widział.
- To nie
mnie okłamywał – powiedziała. – Byłeś zbyt zaślepiony, by zauważyć akcję, która
rozegrała się tuż pod twoim nosem. W zasadzie nikt nie wiedział, ale
liczyliśmy, że wykażesz się większą przenikliwością. Cóż za rozczarowanie.
- Charles
zawsze związany był z Harriett, to się nigdy nie zmieniło…
- Naprawdę w
to wierzysz? – zaśmiała się Elizabeth. – Do niczego między nimi nie doszło od
czasu ich zerwania…
- To również
powiedział ci sam Charles?
- Charles
nie ma do ciebie żalu, że ty i Harriett…
Nie mogąc
znieść tych obelżywych oskarżeń, chwycił ją za rękę i mocno szarpnął. Przyjrzał
się z bliska pierścionkowi.
- Rozczaruję
cię, Charlie miał dużo dziewczyn i jeszcze wiele ich będzie miał – syknął przez
zaciśnięte zęby. – Nie jesteś niczym szczególnym. Wkrótce zdasz sobie z tego
sprawę.
- Dlaczego
miałoby cię to obchodzić? – odcięła się hardo, choć ręka musiała ją boleć. –
Nie dbam o to, z kim spotykał się przede mną…
- A
powinnaś, Charlie miał fioła na punkcie tej Julii, choć doktor uważa, że nie
istnieje…
- Istnieje,
właśnie na nią patrzysz. – Michael uniósł brwi. – Charles zabrał mnie ze sobą
na ślub kuzyna, już wtedy wciskał ci kit. Obydwaj byliście tacy głupi!
- Nawet
jeśli to wszystko to prawda… - Michael potrząsnął jej ręką, wpatrując się
uparcie w pierścionek. – Ojciec Charlesa będzie miał coś na ten temat do
powiedzenia.
Wyszarpnęła
mu się i roztarła rękę, na której odcisnął swoje palce.
- Gówno mnie
obchodzi zdanie szurniętego doktorka – mruknęła.
- A powinno,
skoro masz zamiar wejść do jego rodziny! – wybuchł.
- Nie
potrzebuję jego błogosławieństwa! – Elizabeth poczerwieniała na twarzy. Całe
szczęście doktor był ostatnią linią obrony przed tym szaleństwem.
Michael
poczuł się zdradzony, jeszcze nigdy nie czuł się paskudnie. Co prawda jego
stosunki z Charlesem od dawna nie należały do idealnych, lecz zawsze uważał go
za swojego przyjaciela. A ten wbił mu nóż prosto w serce. Zdradził go z czymś
tak nijakim i bezwartościowym jak Elizabeth. Nie miała żadnych walorów, była po
prostu nikim. Małym ludzikiem, którego należało wbić w ziemię. Żałował, że nie
rozprawił się z nią dużo wcześniej. Przy odrobinie szczęścia odwaliłaby za
niego brudną robotę.
Zaciekłość,
z jaką Elizabeth wytykała mu dziury w jego życiowym planie, wzbudziła w
Michaelu dziwne uczucia, których nie potrafił jednoznacznie określić.
- Zresztą
nie powinno cię to nic a nic obchodzić! To wyłącznie sprawa moja i Charlesa!
- Masz rację
– powiedział nagle jak robot. Spojrzał na nią z góry, zastanawiając się,
dlaczego wdał się w tą polemikę. Z góry wyglądała tak śmiesznie i groteskowo, a
jednocześnie było w niej coś, czego nie spotkał u żadnej kobiety. Ta myśl
niezmiernie go przeraziła. – Nie mam pojęcia, dlaczego mnie to obchodzi – dodał
ze ściśniętym gardłem, po czym nagle odszedł, zostawiając Elizabeth z jej
gniewem i wolą walki. Niewątpliwie zamierzała walczyć o swoje racje.
Komentarze
Prześlij komentarz