CXIX Elizabeth
Była pochłonięta gmeraniem w misce z płatkami,
lecz zdołała usłyszeć chrzęst kamieni na podjeździe. Uniosła głowę znad miski i
zaczęła nasłuchiwać. Dochodziła dopiero szósta i Elizabeth już nie spała – a
raczej jeszcze nie spała, gdyż właściwie w ogóle się nie położyła spać. Owszem,
poleżała trochę z Charlesem, jednak on zdołał zasnąć, ona nie.
Dom pogrążony był we śnie, gospodyni zwyczajowo
wstawała dopiero o siódmej, zwyczaje pana Henry’ego były nieznane, natomiast
Charles postanowił korzystać, ile się da z ciszy i spokoju. Jedynie Elizabeth
snuła się po ogromnym domostwie w poszukiwaniu zajęcia dla umysłu, który nie
chciał spać.
Próbowała oglądać telewizję, lecz szybko ją
zirytowała. Zajrzała do biblioteczki, wyszukała sobie kilka książek i
przeczytała zaledwie kilka stron z każdej, nie mogąc się skupić, bowiem jej
mózg postanowił stworzyć kilka wątków alternatywnych. Zeszła do kuchni i zajęła
się kontemplowaniem zawartości lodówki, by skończyć z miską płatków, wgapiając
się w słoje drewnianego stołu.
To była dziwna pora na odwiedziny, uznała w
myślach. Kto też mógł obrać sobie chłodny poranek na składanie wizyt?
Przysunęła się do okna i ujrzała Stephena rozglądającego się niepewnie dookoła.
- Mówiłam ci, że jesteśmy za wcześnie – syknęła
Joanne. – Trzeba było przenocować w miasteczku.
- Charles powiedział, że to coś naprawdę
ważnego – powiedział cicho Stephen, przeczesują nerwowo włosy.
- Ale wszyscy śpią!
Narzuciła na siebie gruby sweter i popędziła do
holu, by Stephen nie obudził reszty domu uporczywym waleniem w drzwi. Otworzyła
drzwi w momencie, gdy Stephen niemal uderzał w ich powierzchnię.
- Elizabeth! – zawołał zdezorientowany. – Co ty
tu robisz?
- Przejdziemy się? – zaproponowała radośnie.
Nie czekając na odpowiedź, chwyciła go pod ramię i poprowadziła w kierunku
morza.
- Charles nic nie powiedział poza tym, że to
niezwykle ważne i żebyśmy zjawili się najszybciej, jak tylko możemy – paplał
zaaferowany Stephen.
- Ale ty jesteś niedomyślny… - westchnęła
Joanne. O wiele szybciej zorientowała się w sytuacji. W zasadzie wyczuwała, co
się święci, jeszcze zanim wyruszyli w szaleńczą podróż do Porthtowan.
- Zmarniałaś od czasu, gdy się ostatni raz
widzieliśmy.
- To nieprawda! – żachnęła się Elizabeth.
- Powiesz mi, co się stało, czy mam wyciągać to
wołami z Charlesa?
- Charles chciałby, żebyś został jego drużbą.
- Jego czym…?
Joanne roześmiała się głośno. Dawno już nie
widziała równie głupiego wyrazu twarzy.
- A ty oczywiście o wszystkim wiedziałaś! –
oburzył się Stephen. – Zatem spełniła się moja przepowiednia!
Przytulił Elizabeth z przedziwną czułością,
która mocno ją speszyła.
- Charles wywinął mi niezły numer, myślałem, że
coś się stało. Z Charlesem wszystko w porządku?
- W jak najlepszym – odparła Elizabeth,
wpatrując się w morze.
- W takim razie po co ten pośpiech?
- A u ciebie wszystko dobrze? – spytała cicho
Joanne, trafiając tym samym w czuły punkt. Elizabeth zmarszczyła czoło, a w jej
oczach zatańczyły łzy.
- Mam Charlesa, więc wszystko jest jak
najbardziej w porządku – odparła Elizabeth, siląc się na uśmiech.
Następne pół godziny spędziła na zaprzeczaniu,
unikaniu odpowiedzi, by w końcu się poddać i wyznać wszystko od początku do
końca. Stephen nie był zadowolony z tego, że tak długo utrzymywała to w
tajemnicy, ale nawet on miał wystarczająco dużo taktu, by nie zadręczać
Elizabeth wyrzutami.
- Co teraz? – spytał ostrożnie, obawiając się,
czy powinien w ogóle kontynuować temat.
Elizabeth wzruszyła ramionami.
- Czeka mnie poważna operacja. Czas pokaże, co
będzie dalej.
- Charles wie o wszystkim?
- Nie byłoby nas tu, gdyby nie wiedział.
Zapatrzyła się na morskie fale, czując, jak
ogarnia ją spokój.
- Nie chcę, żeby ktokolwiek specjalnie mnie
traktował z powodu mojej „przypadłości” – powiedziała do Joanne, wiedząc, że
może na niej polegać, jeśli chodzi o hamowanie zapędów Stephena. – Życie
potoczy się dalej.
- A jeśli coś pójdzie nie tak podczas operacji?
– odparła Joanne.
- Lekarze zapewniają mnie, że nie ma powodów do
obaw.
- Ale nie można mówić o całkowitym
wyzdrowieniu, prawda?
- Czeka mnie seria innych zabiegów, choć ciężko
przewidzieć ich efekt. Miejmy nadzieję, że nie skończę jako warzywo.
- Nawet nie waż się tak mówić! – obruszył się
Stephen, ciągnąc ją z powrotem do domu.
- Będę sobie mówiła, co tylko zechcę – odparła
Elizabeth, pokazując mu język. – Chodźcie, zrobię wam śniadanie.
Komentarze
Prześlij komentarz