CXX Charles
Nie zdążył dobrze wejść do kuchni i ogarnąć
wzrokiem całej sceny, gdy został pchnięty i wyciągnięty z powrotem na korytarz.
- Charles, co do cholery?! – szepnął Stephen,
ciskając gromami z oczu.
- Ciebie również dobrze widzieć – burknął
Charles w odpowiedzi.
- Czyś ty już do końca oszalał?
- Mógłbyś sprecyzować, do czego właściwie się
odnosisz?
- Do tego całego… szaleństwa!
Babcia Darcy wyminęła ich, jakby wcale nie
istnieli.
- Kiedy właściwie przyjechałeś? – spytał
Charles, chcąc zmienić temat.
- Całkiem niedawno i musisz widzieć, że wiem
już o wszystkim.
- Od kogo?
- Od Elizabeth, a od kogo, pacanie? Narobiłeś
mi niezłego stracha, gdy zadzwoniłeś. Pomyślałem sobie: „Dobry boże, na pewno
coś się stało”. A gdy powiedziałeś, żebym przyjechał do Porthtowan, sądziłem,
że chodzi o babcię. Niestety stało się najgorsze.
Charles zmarszczył czoło. Czasem miał problem
za nadążeniem za tokiem myślowym Stephena.
- Mój Charlie się żeni! Oczywiście, wiesz,
można było zająć się tym bardziej oficjalnie. Jestem kompletnie
nieprzygotowany!
- Jestem pewien, że Joanne się o wszystko
zatroszczyła – mruknął Charles.
- Chcesz mi powiedzieć, że zdradziłeś jej
wielką tajemnicę a mnie nie?
- Chcę powiedzieć, że masz inteligencję
ziemniaka…
- W tym pośpiechu chyba nie zapakowałem
chusteczek, bo na pewno będę płakał… Rzecz jasna rozumiem twój pośpiech.
- Och, ten ziemniak jednak posiada jakieś szare
komórki!
- Elizabeth wszystko mi powiedziała. Była
jedyną czuwającą osobą w tym domu.
Stephen zauważył natychmiastową zmianę w
usposobieniu Charlesa. Gdyby był kotem, można było zobaczyć, jak jeży mu się
sierść na grzbiecie. Ta złość nie była wymierzona w nikogo konkretnego,
podyktowana była niemocą w związku ze statusem zdrowotnym Elizabeth.
- Charles, co teraz? – spytał cicho Stephen,
ujmując twarz kuzyna obiema dłońmi.
- A co ma teraz być? – odparł Charles hardo. –
Oświadczyłem się jej, czas wywiązać się z obietnicy.
- Elizabeth powiedziała mi, że będzie miała
operację.
- Owszem, będzie ją miała. A potem radioterapię
i bóg wie, co jeszcze.
- Nie wydajesz się być tym szczególnie
zaniepokojony.
Oczywiście była to nieprawda. Charles obawiał
się o życie Elizabeth bardziej niż o swoje. Elizabeth była całym jego życiem.
Tak długo musiał sobie radzić bez niej, a teraz nie wyobrażał sobie, że nie
będzie jej u jego boku.
- Elizabeth nie chciałaby, żebyśmy martwili się
na zapas – stwierdził, wzruszając ramionami. – Powinniśmy ją wspierać, żeby
miała siłę walczyć z chorobą. Uważa się, że czynniki psychologiczne mogą
wpływać na mobilizację odpowiedzi immunologicznej skierowanej ku zmienionym
nowotworowo komórkom i tkankom.
- Nie mam pojęcia, co przed chwilą do mnie
powiedziałeś – rzekł Stephen – lecz cieszę się, że jest w tobie tyle optymizmu.
- Wylewa się ze mnie wiadrami – sarknął
Charles. – Uznajmy po prostu, że Elizabeth jest zdrowa jak ryba, nie musimy na
nią dmuchać i chuchać, jakby była zrobiona z porcelany.
- Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem. –
Stephen zasalutował, po czym zniknął w kuchni zawołany przez Joanne.
Wyglądało na to, że wszyscy zamierzali się
spotkać w kuchni, bowiem z góry zszedł nawet Henry ze wzburzonymi włosami.
- Wyglądasz, jakbyś zjadł zgniłe jajo – rzucił
pan Dashwood z rozbawieniem.
- Jakieś wieści od Jamesa? – odparł Charles,
nie chcąc dalej ciągnąc wątku Elizabeth. Henry aż za dobrze rozumiał położenie
Charlesa, był na tyle taktowny, by nie wspominać o tym na każdym kroku.
- Niestety nie dostał przepustki. Niemniej
życzy ci wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia.
Weszli razem do kuchni i zastali w niej
kompletny chaos. Babcia Darcy strofowała Stephena odnośnie jego nagannych
manier, Joanne starała się opanować potok herbaty z pękniętego dzbanka, który
po wielu latach formy odmówił posłuszeństwa, Elizabeth natomiast śmiała się pod
nosem, smarując tost zdecydowanie zbyt grubą warstwą masła.
- Co tu się najlepszego wyprawia? – spytał Charles,
przysiadając się do narzeczonej. Wyjął z jej dłoni kawałek chleba i wgryzł się
w masło. Elizabeth skrzywiła się, ujrzawszy swoje dzieło.
- Stephen zbyt zamaszyście postawił dzbanek
twojej matki na stole, wskutek czego mocno ucierpiał – zrelacjonowała Elizabeth.
- Szkoda, to był jej ulubiony dzbanek. – Być
może kiedyś mocno by się o to pogniewał, obecnie miał inne zmartwienia.
- Babcia Darcy niemal żywcem odarła go ze
skóry, skończyło się jednak na upiornie długim kazaniu.
- Które, jak widać, nadal trwa. – Babcia Darcy
nadal udzielała reprymendy, a Stephen ziewał z nudów.
- Joanne ratuje sytuację, natomiast Henry zdaje
się, że wyjada twoje ciasteczka.
- No wiesz, Henry? – obruszył się Charles.
- Ty musisz być w formie, ja niekoniecznie. –
Henry wyszczerzył się paskudnie.
- I dlatego Liz wciska we mnie chleb z masłem?
- Zabrałeś mi moje jedzenie. I nie nazywaj mnie Liz – burknęła Elizabeth.
- Będę cię nazywał, jak tylko zechcę, mój
skrzacie.
- Teraz to dopiero sobie nagrabiłeś.
Ucałował w czoło kobietę, którą kochał
najbardziej pod słońcem. Odpowiedziała mu nieśmiałym uśmiechem. Przyzwyczajony
był do jej minimalizmu w wyrażaniu emocji, zwłaszcza gdy nie byli sami.
- Podobno nie możesz spać – zauważył Charles.
- Ponieważ strasznie chrapiesz – rzuciła uszczypliwie
Elizabeth. – A tak naprawdę to wszystko jest takie podniecające, że nie
potrafię zasnąć. Wiercę się w łóżku i marudzisz, że mam pchły. Kręcę się bez
celu po domu, nie wiedząc, co mam ze sobą zrobić.
- Mało masz książek do czytania?
- Nie mogę się na niczym skupić, Charles. Moje
myśli są jak chmara ptaków.
- Wiesz, co mogłoby ci pomóc? Łopata.
- Chcesz mnie nią zdzielić w głowę?
- Nie, powinnaś przekopać ogródek babci Darcy.
Nie potrzeba do tego myślenia, a przynajmniej się zmęczysz i może ze zmęczenia
uśniesz.
- Jesteś geniuszem, mój Charlesie.
- Wiem o tym.
- To był sarkazm.
- Jestem tego świadomy.
Obydwoje drgnęli na dźwięk kół na podjeździe
wysypanym kamieniami.
- Zdaje się, że przyjechali kolejni goście –
rzuciła Elizabeth, podnosząc się z krzesła.
Komentarze
Prześlij komentarz