CXVIII Charles
Z niepokojem wyczekiwał powrotu
Elizabeth znad morza. Obawiał się, że w zamyśleniu mogła zawędrować gdzieś
daleko, ale przecież nie była głupia. Można było iść tylko naprzód lub z
powrotem. Prześladowały go wizje, w których nagle traciła przytomność. Będzie
tak leżała pośród kamieni, dopóki ktoś jej nie odnajdzie.
Rozpromienił się, gdy w końcu
ujrzał ją wracającą od strony klifu. Z zaskoczeniem przyjął obecność drugiej
osoby.
- A więc już się poznaliście –
skwitował, gdy pojawiła się na ganku domu babci Darcy. Uścisnął serdecznie dłoń
Henry’ego..
- Przyznaj się, Charlesie, że
sądziłeś, że nie zdołam wrócić o własnych siłach – rzuciła Elizabeth z
rozbawieniem.
- Wcale nie…
- Przeszło ci to przez myśl.
- Znasz mnie za dobrze. Zaczynam
się bać.
Gdy znaleźli się w ustronnym
miejscu, podczas gdy babcia Darcy pouczała pana Dashwooda przy herbacie,
Charles przyjrzał się uważnie Elizabeth. Sam nie wiedział dokładnie, czego
poszukuje, lecz tego nie znalazł.
- Jak się czujesz? – spytał
niepewnie.
- Jak na przesłuchaniu –
sarknęła Elizabeth w odpowiedzi. – Nie musisz mnie pytać za każdym razem, czy
już zamierzam wykitować. To się nie stanie ot tak.
- Dzięki bogu, niezmiernie mnie
uspokoiłaś – odciął się złośliwie Charles. – Co sądzisz o Henrym?
- Miły z niego jegomość.
- O czym rozmawialiście?
- O tobie.
Charles wzdrygnął się, nie
przywykł być centrum czyichś konwersacji.
- Powiedział ci o wszystkim?
- Owszem, był wyjątkowo szczery.
Chyba jest zadowolony.
- Nie wiem, czy byłby taki
zadowolony, gdyby się dowiedział.
- On już wie.
- Co takiego?
- Wymsknęło mi się.
- Oczywiście, wymsknęło ci się.
W gruncie rzeczy cieszył się, że
to nie na nim spoczął obowiązek przekazania Henry’emu przykrych wieści.
- Twoja rodzina znosi to o wiele
lepiej od ciebie – rzuciła Elizabeth, kierując się do kuchni. Jej żołądek
zaczął żałośnie zawodzić.
- Henry nie jest… - zaczął
Charles żałośnie.
- On traktuje cię jak syna –
zauważyła Elizabeth, myszkując w lodówce. – Słychać to w jego głosie.
- To przykre, że obcy człowiek
okazał się być lepszym wzorem ojcowskim od własnego ojca – mruknął Charles.
Nagle poczuł jej chłodne dłonie
na swojej twarzy.
- Mówiłam ci już, że genetyka
nie ma tu nic do rzeczy – powiedziała łagodnie, zmuszając go, by spojrzał w jej
oczy. – Sam widzisz, moi rodzice wymienili mnie na kogoś lepszego i tak
naprawdę to Randy mnie wychowywał.
- Zamierzasz im powiedzieć?
Skoro mówisz już wszystkim?
- Dzielę się tym z ludźmi,
którym ufam.
- Henry’ego znasz zaledwie
chwilę…
- Ale ty znasz go dłużej, ufasz
mu, zatem ja nie mam powodów, by mu nie ufać.
Charles już za nią nie nadążał,
co chwila zmieniała zdanie, jej nastroje zmieniały się jak w kalejdoskopie. Nie
wiedział już, czy to kwestia jej choroby, czy też zasługa jej usposobienia.
Zdał sobie sprawę, że od czasu jej powrotu to właśnie choroba dyktowała
warunki. Już wtedy była obecna i nawet jeśli wpływała na nią, nie widział
powodów, dla których miałby jej nie kochać.
Wiedział, że znaleźli by się
tacy, którzy uznaliby, że to „miło z jego strony”, że nie opuszcza jej w
chorobie. Byliby również tacy, którzy mówiliby, że nie powinien wikłać się w
coś takiego tylko z powodu litości. Nie było w tym litości, było w tym za to
dużo egoizmu. Charles czuł, że bez Elizabeth jego życie nie będzie już takie
samo i chciał czerpać przyjemność z każdego dnia.
- Uhm, czyżbym przeszkadzał? –
spytał Henry, wparowując do kuchni.
- Próbuję przekonać Charlesa, by
zrobił mi coś do jedzenia, bo w brzuchu aż mi skwierczy – odparła Elizabeth z
uśmiechem.
- Nie bardzo mam jak, skoro
ściskasz mnie za policzki – burknął Charles z niezadowoleniem.
- Babcia Darcy cię potrzebuje,
Elizabeth – rzekł Henry, powstrzymując się przed parsknięciem śmiechem.
Elizabeth stanęła na palcach i
pocałowała szybko Charlesa w usta.
- Wiesz, jestem naprawdę głodna – rzuciła, po czym
pognała do babci Darcy.
- Gdy kobieta mówi, że jest
naprawdę głodna, znaczy to tyle, że zjadłaby konia z kopytami – rzekł Henry
uczonym głosem.
- Nie sądzę, by Liz była
amatorką koniny – odparł Charles.
- Czy wszystkie metafory omijają
twoją głowę?
- Tylko te niewyszukane.
Henry zaczął podwijać rękawy
koszuli.
- Pamiętam, że potrafisz upiec
tylko migdałowe ciastka twojej matki – rzucił, rozglądając się po kuchni. –
Pokażę ci, jak zaspokoić wyrafinowane pragnienia kobiecego podniebienia.
***
Charles wparował do salonu z
tacą zastawioną jedzeniem. Babcia Darcy skończyła zdawać Elizabeth relację z
poczynionych przygotowań. Na widok jedzenia brzuch Elizabeth zaskwierczał
żałośnie.
- Charlesie, myślałam, że nie
umiesz gotować – stwierdziła mile zaskoczona.
- Bowiem nie za bardzo umiem,
Henry mi w tym pomógł – przyznał się Charles.
- Powinieneś się nauczyć, bo ja
nie będę ciągle nam gotowała. Teraz będziesz miał mnóstwo wolnego czasu…
- Nie musisz pić do tego, że
jestem bezrobotny…
- A jesteś? – zdumiała się
babcia Darcy.
- Ona mnie do tego zmusiła. –
Charles wskazał palcem na swoją narzeczoną.
- Och, teraz będziesz winę
zrzucał na mnie? Nieładnie, Charles, nieładnie.
- Czyżbyś postawił na rozwój
osobisty? Jestem z ciebie dumny – rzekł Henry.
Elizabeth pochyliła się nad
potrawką, by zamaskować uśmiech. Charles wyglądał, jakby miał się zaraz
rozpłakać, a prawda była taka, że znajdował się zaledwie o krok od tego. Chyba
nigdy nie usłyszał podobnych słów od własnego ojca. Nie musieli o tym
wspominać, lecz jasnym było, że tym razem Charles nie będzie miał oporów, by
przyjąć pomoc od Henry’ego w każdej postaci. Teraz już nie chodziło tylko o
niego – pragnął zapewnić Elizabeth środki na przyszłą terapię, cała reszta była
kwestią drugorzędną.
- Mój ojciec nie będzie chyba
zbytnio zadowolony – stwierdził Charles, podbierając Elizabeth kilka frytek.
- Twój ojciec to półgłówek –
stwierdził Henry, który zwykle unikał takich dosadnych określeń. Uchodził za
człowieka z wyższych sfer, który nie operował językiem niższego sortu. –
Bufoniasty dupek, który nie docenił skarbów, jakie miał w domu. Kretyn.
- Ależ, Henry…! – obruszyła się
babcia Darcy.
- Choć i tak nikt nie przebije
rodziców Elizabeth. Potłuczeni ludzie.
Elizabeth podniosła wzrok i
spojrzała ze smutkiem na Henry’ego. Charles obawiał się, że Henry ją obraził.
- W dniu, w którym przywieźli Michaela
do domu, stali się zupełnie innymi ludźmi – powiedziała powoli. – Nagle stałam
się intruzem we własnym domu, a moi rodzice stali się dla mnie zupełnie obcy.
- Na szczęście miałaś Randy’ego
– powiedziała babcia Darcy pokrzepiająco. – Chciałabym poznać tego dżentelmena.
Elizabeth roześmiała się głośno,
bowiem ciężko było upatrywać w Randym dżentelmena.
Komentarze
Prześlij komentarz