CXLII Michael
Sprawy przybrały oficjalny i bardzo niekorzystny
obrót. Michael został wezwany do sądu. Z początku myślał, że chodziło o sprawę
niedawnego pobicia Elizabeth. Aż się zachłysnął, gdy dotarło do niego, że ma
zeznawać w sprawie śmierci Mary Wright. Powinien był się spodziewać tego
wydarzenia, zwłaszcza że wiedział, iż oskarżyciel doktora nie zamierzał dawać
za wygraną.
Wcześniej ustalili z Benem i Ketchem, że Michaela nie
było w domu Wrightów, gdy doszło do wypadku. Michael był na imprezie i spotkał
tam kilku znajomych, którzy mogli potwierdzić jego alibi. To, że wymknął się
niezauważony w którymś momencie, było sprawą marginalną. Nikt nie potrafiłby
stwierdzić, kiedy do tego doszło. Michael zamierzał trzymać się twardo swoich
postanowień i postanowień prawnika. Nie zamierzali mieszać w sprawę innych
osób.
Na rozprawie Michael po raz pierwszy zobaczył
oskarżyciela doktora Wrighta we własnej osobie. Był to poważny jegomość z burzą
czarnych loków na głowie o iście lordowskiej postawie. Henry Dashwood uchodził
za poważnego gracza w prawniczym świecie. Michaela dopadły wątpliwości, gdy
posłyszał, że Dashwood był odwiecznym konkurentem Ketcha, który był świetny,
lecz wielokrotnie przegrywał z Henrym.
Lata temu, podczas poprzedniego procesu, rola Charlesa
ograniczyła się do ogólnikowego opisu rodzinnej sytuacji. Z owego opisu nie
wynikało absolutnie nic, biegli sądowi wydali opinię odnośnie oględzin ciała
Mary Wright po śmierci, a skutek tego wszystkiego był taki, że doktor został
uniewinniony.
Tym razem Charles został dokładnie przemaglowany. Na
światło dzienne wyszły rzeczy, których nikt by się nie spodziewał. Michael
podziwiał upór swego dawnego przyjaciela, by pogrążyć własnego ojca. Charles
musiał zwierzyć się przed sądem z tego, że Benjamin Wright nie był idealnym
rodzicielem, że czasem oberwało się także jemu.
Doktor wyglądał tak, jakby go ktoś zdzielił w twarz.
Jego własny syn opowiadał o nim najstraszniejsze rzeczy, a czynił to z kamienną
twarzą, jakby mówił o kimś obcym. Tym samy Charles ostatecznie odciął się od
swego ojca, zwłaszcza gdy występował obok Henry’ego Dashwooda w tej sprawie.
Michael z jakiegoś powodu czuł się niepewnie podczas
całej rozprawy. Nie dlatego, że znalazł się w pomieszczeniu pełnym obcych
ludzi, część z nich występowała w poważnych togach i nieco mniej poważnych
perukach, a doktor siedział w otoczeniu policji niczym pospolity kryminalista.
Odmówiono mu prawa do występowania obok swego obrońcy. Henry Dashwood musiał
mieć solidne wsparcie, skoro udało mu się urządzić wszystko tak, jakby proces
prowadzono zupełnie od początku, a nie poprzez wniesienie apelacji po kilku
latach. Michael nie znał się na tym zbytnio, ale ufał doświadczeniu Ketcha.
Jego szyderczy uśmiech był jego wizytówką. Uważał, że Dashwood nie osiągnie
wiele poprzez wyciąganie z syna doktora brudów sprzed wielu lat. Jedynym mocnym
atutem były zeznania patologa, który w postępowaniu przygotowawczym przyznał
się do sfałszowania dokumentów. Wtedy jako przyczynę zgonu wskazano pęknięcie
tętniaka w mózgu Mary Wright. Krwawienie było tak rozległe, że nic nie było w
stanie jej pomóc. Jeśli sąd uzna zeznania patologa za rzetelne, prawdopodobnie
trzeba będzie przeprowadzić ponowne śledztwo, a na to niekoniecznie musiała się
zgodzić rodzina Mary w postaci jej matki.
Michael został wezwany na miejsce świadka. Szybko
omiótł spojrzeniem całą salę. Doktor jakby zapadł się w sobie, cała ta sprawa
była dla niego silnym ciosem. Gdzieś tam głęboko być może kiedyś kochał Mary i
żałował swoich uczynków. Dodatkowo musiał mieć świadomość tego, że tocząca się
sprawa była jedną z dwóch, w których miał uczestniczyć. Po drugiej na pewno się
nie podniesie, lecz to Michaela obchodziło coraz mniej. Owszem byli
przyjaciółmi, ale nie zamierzał podawać mu mydełka w więzieniu. Twarz Charlesa
nie wyrażała absolutnie niczego, jakby znajdował się gdzieś daleko stąd,
błądził myślami w innym wymiarze. Michael nie mógł wiedzieć, że Charles ciągle
zamartwiał się o Elizabeth.
Michael stanął na podwyższeniu, a Ketch skinął na
niego głową, by dodać mu otuchy. Wszystko mieli przećwiczone, Ketch potrafił
przewidzieć nawet najgorsze scenariusze i zaproponować na wszystko rozwiązanie.
Wcześniej nie zauważył pewnej osoby, dopiero gdy w
sektorze dla widzów zrobiło się małe zamieszanie, bowiem ktoś musiał pilnie
wyjść do toalety, dostrzegł Hendersona młodszego. I nie byłoby w tym niczego
dziwnego, gdyby nie fakt, że obok niego siedziała Elizabeth. Była to jednak
zupełnie nowa Elizabeth, jakby razem z guzem wycięto z niej również pewien
pierwiastek niepewności. Spoglądała na Michaela z przedziwnym chłodem, którego
wcześniej u niej nie widział. Nie sprawiała wrażenia wymarniałej czy
zniszczonej, choć tak ją sobie wyobrażał. Nie widział jej od czasu operacji,
bowiem nie pozwolono mu się do niej zbliżać.
Z niewiadomych powodów chciał z nią porozmawiać.
Chciał, by go zrozumiała, być może z czasem wybaczyła. Kłócił się z samym sobą,
bowiem część niego odczuwała wyrzuty sumienia, podczas gdy inna część odczuwała
jedynie satysfakcję z grzechów przeszłości. Elizabeth jednak niczego od niego
nie chciała, najpewniej kazałby mu się wypchać tymi przeprosinami. Mimo
wszystko chciał spróbować.
Spokojnie odpowiadał na stawiane mu pytania, miał to
przecież doskonale przećwiczone. Dlaczego zatem oblewał się potem i czuł
nieprzyjemny żar, jakby ktoś wypalał mu znamię rozżarzonym żelazem? Starał się
unikać wzroku Elizabeth, lecz jakimś sposobem ściągała jego spojrzenie w swoją
stronę.
W pewnym momencie wszystko inne przestało się liczyć.
Cała sala jakby się rozmyła, a Elizabeth znajdowała się naprzeciwko niego. Nic
nie mówiła, lecz Michael doskonale wiedział, co by mu powiedziała. Słowa
wychodziły z jego ust, lecz był to obcy głos. To obcy głos kłamał za niego.
Opowiadał na razie ogólnikowo o możliwych przyczynach i skutkach. Mówił tak,
jakby nie dostrzegał wad doktora, a przecież znał go dobrze. Osobowość
Benjamina Wrighta była na tyle płytka, że poprzestając z nim bliżej przez
dłuższy czas, można go było poznać na wylot. Michael jednak nie widział
powodów, dla których Ben miałby chcieć zrobić krzywdę swojej żonie.
- Czy gdy przybył pan do domu oskarżonego, Mary
Wright jeszcze żyła?
Na sali zapanowała przedziwna cisza, lecz Michael
o tym nie wiedział. Został uwięziony w tunelu, u którego końca znajdowała się
Elizabeth. Krew uderzała mu do uszu, wypełniając cały jego świat nieznośnym,
uporczywym dudnieniem. Twarz Elizabeth pozostawała bez zmian, niebezpiecznie
obojętna. Co by się stało, gdyby powiedział w końcu coś wbrew Benowi? Czy
zareagowałaby w jakikolwiek sposób? A może nadal pozostanie niewzruszona? A
jeśli tak naprawdę jej tu nie ma?
- Tak – powiedział powoli. Elizabeth się nawet
nie poruszyła. Ona wiedziała.
- Czy może pan potwierdzić, że z chwilą przybycia
do domu Benjamina Wrighta Mary Wright jeszcze żyła? – Ostre pytanie
Henry'ego Dashwooda nie zdołało przeciąć liny łączącej go z
Elizabeth. Lina była stalowa i nie chciała go puścić, lecz z każdą chwilą
stawała się coraz cieńsza. Wiedział, że w którymś momencie pęknie, a on spadnie
w bezkresną toń bolesnej rzeczywistości.
- Tak – rzekł pewnym głosem. Na sali rozległ się
dźwięk wciąganego powietrza.
- Dlaczego poszedł pan do pana Wrighta tamtego
dnia?
- Odwiedzaliśmy się często, jak na przyjaciół
przystało. – Słowo „przyjaciel” nieprzyjemnie zachrzęściło w jego ustach.
Właśnie pozbywał się swojego jedynego przyjaciela.
- Co zastał pan po przybyciu?
- Usłyszałem podniesione głosy, zwykle to Ben
krzyczał, ale tym razem Mary nie dawała mu forów. Podejrzewam, że tego dnia nie
zażyła po prostu swoich leków.
- Jakie leki ma pan na myśli?
- Ben znał kilku psychiatrów, pozyskiwał od nich
recepty na silne leki psychotropowe.
Elizabeth nawet nie drgnęła, jakby o wszystkim już
wiedziała. Skąd niby miała o tym wiedzieć, przecież nie siedziała w jego
głowie. Michael zaczął żałować, że zażył tyle tabletek uspokajających. Chyba że
pomylił opakowania i zamiast tego zaraz miał mieć potężne rozwolnienie.
- Wszedł pan do domu doktora… - wznowił główny wątek
Henry Dashwood. – Dlaczego nie zaczekał pan, aż doktor panu otworzy?
- Znaliśmy się na tyle dobrze, że mógłbym wejść bez pukania.
Tego dnia zaniepokoił mnie dźwięk tłuczonego szkła.
Musiał wyglądać kretyńsko, zamiast zwracać się do
adwokata, mówił wprost do Elizabeth. Chciał wydobyć z niej jakiekolwiek emocje,
pragnął czymś ją zaskoczyć.
- Na podłodze, na schodach walały się szczątki
stłuczonego wazonu – ciągnął Michael.
- Doktor z żoną znajdowali się na szczycie schodów,
gdy wazon wyślizgnął się z jej dłoni, potłukł się, woda prysnęła na podłogę,
Mary Wright poślizgnęła się, spadła ze schodów, a wstrząsy spowodowały pęknięcie
tętniaka. Taką hipotezę wysnuto podczas poprzedniego procesu. Zastanawia mnie,
w którym dokładnie momencie pojawia się pan na scenie.
Henry Dashwood łypnął na niego złowrogo. Ketch
zacisnął usta w wąską kreskę, bowiem cały jego plan wziął w łeb. Doktor Wright
stał się cieniem samego siebie. Z poszarzałą twarzą wpatrywał się w swoje
paznokcie.
- Doktor kłócił się z żoną, dlatego doszło do
stłuczenia wazonu – rzekł Michael.
- Poślizgnęła się na wodzie?
- Nie do końca. Doszło do szamotaniny, wyglądało to tak,
jakby rzeczywiście się poślizgnęła. Ben ją złapał, ale się rozmyślił i pozwolił
jej upaść.
- Chce pan powiedzieć, że ją pchnął?
- Tak. – Czy udało mu się zaskoczyć Elizabeth?
Niestety nie.
- Mary Wright spadła ze schodów. W wyniku wstrząsu
doszło do pęknięcia tętniaka.
- Mary nie miała tętniaka, to tylko bajka wymyślona,
by ją odizolować od innych. To była świetna wymówka, dlaczego nie mogła
spotykać się z koleżankami, chodzić na łyżwy czy też uczestniczyć w spotkaniach
sportowych. Nigdy jednak nie chodziła do lekarza na badania kontrolne, a jedyne
leki, jakie przyjmowała to te, które Ben jej osobiście wciskał.
- Czy udzielił pan Mary Wright pomocy? – spytał
Dashwood. Gdyby nie był tak skupiony na Elizabeth, dosłyszałby lekkie drżenie
głosu Henry’ego, gdy mówił: „Mary”.
- Chciałem, naprawdę chciałem… - Teraz brzmiał, jakby
się usprawiedliwiał.
- Co stanęło na przeszkodzie?
- Ben kazał mi się trzymać od niej z daleka.
Wtedy po raz pierwszy i ostatni ujrzał prawdziwe, to
najprawdziwsze, wcielenie Benjamina Wrighta. Jego głos był ostry, cała sylwetka
spięta niczym drapieżnik gotowy do ataku. Benjamin szybko zbiegł ze schodów,
podczas gdy Mary próbowała się podnieść. Doktor niemalże ciskał piorunami z
oczu.
- Nie staje się między lwicą a jej zdobyczą – dodał cicho.
– Prosiła, błagała go, by przestał. Chwycił ją za włosy… Spojrzał na nią niemal
czule… - Słowa przychodziły mu teraz z niewyobrażalnym trudem. Trzymając jej
włosy, uderzył jej głową o kant stopnia.
- Ze skutkiem śmiertelnym? – spytał Ketch, który najwidoczniej
skapitulował.
- Gdy ją puścił, była bezwładna…
Benjamin pochylił się nad żoną i spojrzał na jej
zmaltretowaną twarz. Przeklął szpetnie, po czym oszołomiony usiadł na schodach.
Michael sprawdził puls, nie wyczuł go. Furia opuściła doktora i zastąpiła ją
panika. To Michael był tym racjonalnym. Zauważył, że Mary zostawiła na skórze
męża kilka zadrapań. W pośpiechu usunął naskórek spod jej paznokci, żeby nie
wyglądało, jakby się przed nim broniła.
- Zadzwoniłem po karetkę, gdy ratownicy przyjechali,
stwierdzili zgon.
- Jakim cudem nikt się nie połapał w szpitalu? –
spytał Dashwood jawnie drżącym głosem.
- Znam kilka wysoko postawionych osób, one znają też
doktora Wrighta. Owe osoby były mi coś winne. Biegły był mi coś winny. Resztę
załatwiły pieniądze. Mary miała tętniaka, na skutek wstrząsu doszło do
pęknięcia, a wstrząs wynikał z niefortunnego zbiegu okoliczności. To była
wersja, której wszyscy się trzymaliśmy.
Michael wyrzucił z siebie wszystko, co miał do
powiedzenia, nie zważając na konsekwencje swoich słów. Z dużym opóźnieniem
miało do niego dotrzeć to, że sam odpowie przed sądem, bowiem pomógł doktorowi
upozorować wypadek. Nawet nie pomógł, sam to zrobił.
Wbił wzrok w Elizabeth, chcąc dojrzeć jakiś wyraz na
jej twarzy. Przymknęła oczy, po jej policzku spłynęła samotna łza.
Komentarze
Prześlij komentarz