CXLIV Elizabeth
Czy Charles był przybity z powodu skazania własnego
ojca? Absolutnie nie, w końcu przyłożył do swoją rękę. Elizabeth zauważyła, że
Charles stał się weselszy, jeśli kiedykolwiek okazywał otwarcie swoją radość.
Należał raczej do skrytych mężczyzn, którzy skrywali się za maską chłodu i
opanowania.
Zmarszczki na jego twarzy już się nie wygładzą, chyba
że postanowi je sztucznie wypełnić. Elizabeth kochała te zmarszczki,
przypominały jej bowiem, że Charles też miał w życiu wiele powodów do
zmartwień. Obecnie zajmował się intensywnym planowaniem swojej przyszłości
razem z Henrym, który postanowił brać w niej czynny udział. Znikał na cały
dzień, czasem na kilka dni, a Elizabeth musiała mu za każdym razem obiecywać,
że nie będzie się przeciążała. Krzyżowała palce za plecami, gdy dawał jej
buziaka na do widzenia. Nie mogąc wytrzymać w bezczynności, wymykała się z
domu, by poszwendać się po okolicy z psem albo pomóc Drake’owi w laboratorium.
Skoro teoretycznie nie mogła ruszać się z domu,
podejmowała gości u siebie, a Charles często napotykał roześmianą kompanię, gdy
wracał ze swoich spotkań biznesowych. Przewracała wtedy oczami, ale nie
narzekał. Wcale nie chciał zamykać jej w klatce, przede wszystkim chciał, by
czuła się dobrze, a jeśli przyjaciele mogli jej w tym pomóc, nie miał nic
przeciwko. Cieszył się z każdego jej uśmiechu, więc starała się uśmiechać jak
najwięcej.
Pewnego dnia odszukała przepis matki Charlesa na jej
ciastka migdałowe, lecz musiała dokupić kilka produktów. Stało się już niemal
tradycją, że wszelkich nielubianych znajomych Elizabeth spotykała w sklepie,
tym jednym sklepie, jakby wszyscy ci niedobrzy ludzie chodzili tylko do niego,
by zrobić jej na złość. Parę razy w przeszłości nadziała się na Harriett i tym
razem nie mogło być inaczej. Tym razem spotkały się na dziale
owocowo-warzywnym.
Harriett obmacywała pomidory, jakby miała jakiekolwiek
pojęcie o wyborze tych najlepszych. Elizabeth przemknęła za jej plecami, by
naważyć sobie migdałów do ciastek. Ślinianki pracowały pełną parą, ledwie
pomyślała o wypiekach.
- Jest też nasza wielka Elizabeth – sarknęła Harriett
za jej plecami. Elizabeth wzdrygnęła się i chcąc, nie chcąc, odwróciła się do
kobiety.
- Jest też nasza mała Harriett – odcięła się w
podobnym tonie.
- Musisz być z siebie niesamowicie dumna. Przez ciebie
Michael wylądował w więzieniu.
- Cóż, to jeszcze nie jest ostatecznie przyklepane.
Nie wiesz jednak, że sam się wrobił.
- Michael nie jest taki głupi…
- Najwidoczniej jednak jest. Nikt ci nie mówił? Racja…
- Elizabeth się zaśmiała. – Michael jest w areszcie, więc nie mógł ci o tym
powiedzieć. Nie próbował się z tobą skontaktować?
Odpowiedziała jej przydługa cisza. Michael mógł
przecież wykonać kilka telefonów, dlaczego nie uwzględnił Harriett w żadnym z
nich? Harriett zrobiła się biała, jakby zdała sobie z czegoś sprawę. Elizabeth
przypomniała sobie, że Harriett przecież była w ciąży.
- Cóż, najwidoczniej teraz zostałaś sama ze swoim
problemem – powiedziała, podkreślając ostatnie słowo.
- To żaden problem – odparła Harriett wyniośle. –
Zapominasz, że twoi rodzice otoczyli mnie opieką.
- Będą pomagali ci przewijać dziecko, gdy się urodzi?
Będą je karmili, usypiali, wychodzili na spacery? Oni się starzeją, ich pomoc
będzie kiedyś ograniczona.
- Mówisz tak, bo jesteś zazdrosna!
Elizabeth pokręciła głową z dezaprobatą.
- Harriett, ty naprawdę niczego nie rozumiesz –
westchnęła. – Możesz ich sobie wziąć, nie zależy mi na nich. Dbam tylko o tych,
którzy mnie szanują. Życie pokazuje, jak niewielu ich jest… Jesteś na to
gotowa?
Spojrzała na jej brzuch znacząco.
- Nie jestem jakimś tam mięczakiem – powiedziała
Harriett. Po chwili dodała już mniej pewnie: - A co miałabym niby zrobić?
- Gdybyś miała nieco oleju w głowie, wiedziałabyś to.
- A gdybyś była mną?
- Po pierwsze nie rzucałabym się na ludzi tylko
dlatego, że mają penisa.
Harriett prychnęła.
- Teoretycznie wiesz, kto jest ojcem, ale ojciec
spędzi pewnie kilka lat z dala od ciebie. Gdybym była tobą, pozbyłabym się
problemu, zanim urośnie.
- Łatwo ci mówić. To nie jest takie… proste!
- Sama przyznaj, że moi rodzice troszczą się o ciebie
tylko dlatego, że nosisz w brzuchu ich wnuka. Kim zatem będziesz, gdy usuniesz
ciążę? Nie mylę się, prawda?
Elizabeth liczyła choćby na skinienie głową, ale w
gruncie rzeczy wcale go nie potrzebowała. Doskonale wiedziała, jak jest. Bez
drobnego pierwiastka Michaela Harriett była nikim. Gdzieś w środku nawet jej
współczuła. Było to jednak bardzo malutkie i wyschnięte ziarenko współczucia, z
którego raczej nic nie wykiełkuje. Elizabeth miała wystarczająco dużo
przyjaciół, nie musiała zdobywać kolejnych.
- Michael by mi tego nie wybaczył – szepnęła Harriett
żałośnie.
- On nie uzna tego dziecka, dopóki go nie urodzisz i
zrobisz testu na ojcostwo. Zresztą jaki z niego będzie pożytek w więzieniu?
Harriett zasępiła się nad swoim beznadziejnym losem.
Niestety teraz musiała płacić za swoją własną głupotę oraz głupotę kilku innych
osób. Elizabeth nie zamierzała się dłużej zatrzymywać nad ową smutną kwestią.
Uważała, że każdy musi kiedyś zderzyć się z rzeczywistością. Harriett jak dotąd
skutecznie jej unikała, choć można było powiedzieć, że gdy jej narzeczony zerwał
zaręczyny, dostała obuchem w głowę. Dopiero powrót do rodzinnego miasta i
gonienie za duchami przeszłości zdołały przywołać ostatecznego bossa w tej
grze. Elizabeth te sprawy miała już za sobą, oswoiła je i teraz patrzyła na
innych z doświadczeniem dojrzałej kobiety.
- Porozmawiasz z nim, prawda? – spytała nagle
Harriett. W jej postawie zaszła diametralna zmiana. Teraz jakby błagała
Elizabeth o pomoc.
- Jeśli chcesz, żebym rozmawiała o tobie z Charlesem…
- Chodzi mi o Michaela! On nie może mnie tak z tym
wszystkim zostawić!
- Przecież masz jeszcze Blackwoodów, sama mi o tym
raczyłaś przypomnieć.
Elizabeth wzruszyła ramionami i wyminęła skamieniałą
Harriett. Przy kasie wyrzucała sobie, że może za szorstko ją potraktowała, lecz
gdy wyszła ze sklepu doszła do wniosku, że i tak była wobec niej zbyt miła.
Harriett zasługiwała na wszystko, co ją spotykało.
Dochodząc do domu, zorientowała się, na szczęście
będąc w bezpiecznej odległości, że drzwi frontowe oblegane były przez dwoje
ludzi. Od razu poznała Blackwoodów i poczuła, że robi się jej gorąco.
Spanikowała i szybko się wycofała, próbując obmyślić jakiś plan konfrontacji.
Na szczęście idealna posesja Charlesa miała jedną wadę
w postaci kilku luźnych desek w płocie. Zaszła do domu od tyłu i z wielkim trudem
wcisnęła się przez ogrodzenie, mając świadomość tego, że przed drzwiami stoją
jej rodzice. Jack rzucił jej zaskoczone spojrzenie.
- Ciiii, udawajmy, że nikogo nie ma w domu – szepnęła
konspiracyjnie, po czym zabrała się do roboty, zastanawiając się, jak długo
Blackwoodowie będą wystawali pod drzwiami.
Charles zdążył wrócić w sam raz na ciepłe ciastka.
Stanął w kuchni i wciągnął głośno aromat migdałów. Elizabeth podała mu talerz
pełen ciastek. Delektował się chwilę smakiem wypieków, by w końcu powiedzieć:
- Dokładnie takie, jak robiła moje matka.
Dla Elizabeth był to jeden z najlepszych komplementów.
Charles jednak szybko zmarszczył czoło.
- Wiesz może, dlaczego Blackwoodowie okupują nasze
drzwi frontowe?
- Nadal tam stoją? – jęknęła w odpowiedzi.
- Właściwie to już nie, przegoniłem ich.
- Zapewne chcieli porozmawiać. O tym jak to zła
Elizabeth wrobiła ich ukochanego syneczka w przestępstwo – prychnęła.
- A skoro już jesteśmy przy Michaelu… - Charles
zawahał się, nie będąc pewnym, czy była to właściwa chwila. – Michael chciałby
z tobą porozmawiać.
- Przecież siedzi w areszcie!
Elizabeth była wstrząśnięta. Jak Michael mógł jeszcze
żądać od niej widzenia? Czyżby chciał ją przepraszać?
- Nie jesteś ciekawa, co takiego ma ci do powiedzenia?
– spytał Charles, widząc wahanie na jej twarzy.
- Niech powie tobie, a ty mi przekażesz. Nie chcę mieć
z nim nic wspólnego.
- Michael chce rozmawiać tylko z tobą..
***
Elizabeth bardzo nie chciała odwiedzać Michaela w
areszcie, lecz zżerała ją ciekawość podsycana przez obojętne komentarze
Charlesa i dlatego skończyła na odwiedzinach w areszcie. Michael wyglądał jak
cień samego siebie obciążony konsekwencjami swoich uczynków. Na widok Elizabeth
nieco się rozpogodził, co samo w sobie było dla niej bardzo niekomfortowe. On nigdy
nie cieszył się na jej widok. I nie powinien tego robić również teraz, w tych
okolicznościach.
- Jak dobrze, że Charles jednak zdołał cię przekonać –
powiedział, gdy usiadła naprzeciwko niego przy metalowym stoliku, czując na
karku spojrzenie strażnika.
- To nie zasługa Charlesa – odparła, co miało znaczyć:
„Charles na pewno nie starałby się dla ciebie”.
- Ale jesteś tutaj w końcu.
- Czego ode mnie chcesz?
Michael zasępił się na chwilę, bawiąc się nerwowo
paznokciami.
- Nic nie powiesz? – spytał cicho.
- A co niby miałabym powiedzieć?
- Choćby to, że zrobiłem to, co trzeba było zrobić.
- Wcale cię o to nie prosiłam
- Ale chciałaś tego, sama przyznaj.
Elizabeth nie mogła się z nim nie zgodzić.
- Czy odczuwasz z tego powodu satysfakcję? A może jest
ci mnie nieco żal? Choć troszkę?
Poczuła, że ciepło napływa jej do policzków. Michael
znajdował się w beznadziejnym położeniu, a jeszcze silił się na bezczelności.
Oburzona wstała, lecz Michael zatrzymał ją gestem dłoni.
- Przepraszam, Liz – rzucił szybko. – Nie odchodź
jeszcze.
Usiadła, ale tylko na skraju krzesła, gotowa w każdej
chwili się poderwać i opuścić pomieszczenie. Przebywanie w obecności Michaela
nie było dla niej miłe, chciała uciec jak najszybciej, a jednocześnie
nienaturalna ciekawość kazała jej zostać. Podświadomie liczyła, że usłyszy
jakieś prawdziwe przeprosiny.
- Myślałem intensywnie o pewnych rzeczach – mówił
Michael zmęczonym głosem. – Najprawdopodobniej to jednak ja jestem ojca dziecka
Harriett. Widziałaś się z nią ostatnio?
Elizabeth skinęła głową, tłumiąc uczucie głębokiego
zawodu. Ale czego się spodziewała po Michaelu? Elizabeth była ostatnią osobą, o
którą by się zamartwiał.
- Mówiła co coś?
- Mówiła. Z tego, co zrozumiałam, zamierza urodzić to
dziecko.
- Musisz ją przekonać… Nie będę dobrym ojcem, tak
naprawdę nie chcę dzieci…
- Musisz wziąć za to odpowiedzialność.
- Chcę zapłacić za swoje błędy raz a dobrze. Nie chcę,
by ciągnęły się za mną niczym kredyt hipoteczny.
- To jej decyzja.
- Ale jeszcze może ją zmienić. Liz, musisz z nią porozmawiać,
musisz ją przekonać… Ja…
- Niczego nie muszę – odcięła się opryskliwie
Elizabeth. – Jesteś dla mnie nikim, rozumiesz?
- Wiem, że wyrządziłem ci wiele złego…
- Och, nie udawaj już. Znam cię na wylot. Robisz te
swoje smutne oczy, jakbym miała się na to nabrać. Sam się w to wszystko
wpakowałeś, więc teraz sam sobie z tym radź. Co cię w ogóle podkusiło? Mogłeś
trzymać gębę na kłódkę i teraz nie znajdowałbyś się tutaj.
- To wszystko przez ciebie.
Prychnęła głośno, choć wiedziała, że właśnie ona sprawiła,
że coś w Michaelu się złamało. Nie wiedziała jednak, dlaczego właściwie tak się
stało.
- Gdy na mnie spojrzałaś wtedy, tam na sali, nie
potrafiłem ci się oprzeć.
- Michael… - W głosie Elizabeth zabrzmiała
ostrzegawcza nuta.
- Jesteś obecnie wszystkim tym, czym nie chciałem byś
była. Twoja determinacja uderzyła we mnie niczym rozpędzony pociąg, a przecież
niczego takiego nie zrobiłaś.
Michael nerwowo przeczesał włosy.
- Nie potrafiłem się opanować. Wtedy… wszystko
przestało mieć znaczenie.
- O czym ty mówisz? – spytała przerażona Elizabeth,
obawiając się momentu, w którym Michael dotrze do sedna sprawy.
- Całe życie cię tępiłem, ale dopiero teraz zdałem
sobie sprawę, że bez ciebie jestem nikim.
- To dość naciągana teoria – powiedziała chłodno –
zważywszy, że przez parę lat nie było mnie w Cambridge. Czy wtedy też byłeś
nikim?
- Elizabeth…
- Nawet się nie waż.
Jego usta same się układały w wyznanie, którego nie
chciała usłyszeć. Gdyby te słowa padły między nimi, już nie byłoby takie samo.
Elizabeth obawiała się, że musiałaby powiedzieć o tym Charlesowi, a on by tego
nie zniósł.
- Jesteś kłamcą – rzuciła cicho, podnosząc się z
krzesła. Z każdym centymetrem żal w oczach Michaela rósł. – Nie uwierzę w żadne
twoje słowo.
- Zabrałaś mi wszystko – sapnął ciężko, chwytając się
ostatnie deski ratunku.
- Znów kłamstwo. Nie potrafiłeś dbać o to, co miałeś i
w rezultacie po prostu od ciebie uciekło. To wszystko twoja wina, nie zwalaj
tego na mnie.
- Liz, proszę cię… - Michael teraz już ją błagam.
- Mam dla ciebie ostatnią, dobrą radę, Michael. Nie
pisz do mnie, nie dzwoń, a gdy wyjdziesz, nie pokazuj mi się na oczy. Po prostu
zniknij z mojego życia. Pragnę zapomnieć, że znałam kiedykolwiek jakiegoś
Michaela.
Wychodząc z aresztu, zamknęła pewien rozdział w swoim
życiu. Nie obejrzała się, by ujrzeć beznadziejny wyraz twarzy Michaela, który w
ostatniej chwili chciał coś dla siebie ugrać. Wsiadła do samochodu i ucałowała Charlesa
w policzek. Nie pytał, jak poszło i o czym chciał rozmawiać Michael. Za to właśnie
go kochała. Może kiedyś mu powie, jak beznadziejnie wypadł wielki Michael podczas
swojej ostatniej rozmowy z Elizabeth.
Komentarze
Prześlij komentarz