CXLIII Charles
Charles odwrócił się i dojrzał Elizabeth w trzecim
rzędzie widzów. Od razu się nachmurzył, bowiem wyraźnie jej powiedział, by nie
ruszała się z domu, gdyż powinna
wypoczywać. Elizabeth, będąc Elizabeth postanowiła go zignorować i zaciągnęła
młodego Hendersona aż do Londynu. Nie wyglądał, jakby był z tego powodu
ucieszony.
Zaczekał, aż wszyscy opuszczą salę – doktor i Michael
zostali z niej wyprowadzeni przez policję – i podreptał niemrawo w kierunku
swojej żony.
- Jak się czujesz, gdy już wiesz…? – spytała
spokojnie, jakby wcale nie złamała zakazu Charlesa.
- Czuję się dziwnie – odparł szczerze. Sam nie do
końca wiedział, jak miałby się czuć. – Od dawna podejrzewałem, że tak mogło się
stać, ale publiczne potwierdzenie…? Jesteś pewna, że nadal chcesz się ze mną
zadawać?
- Dlaczego miałabym nie chcieć?
- Wiesz, mój ojciec okazał się być mordercą…
- Nie jesteś swoim ojcem, zapomniałeś o tym?
Charles był jej wdzięczny za to, że tak w niego
wierzyła, bowiem on sam niczego już nie był pewien. Niby spadł mu kamień z
serca, a jednocześnie przybyło mu nowych trosk. Jeszcze nie był pewien, jak
decyzję sądu odbiorą choćby Blackwoodowie zaprzyjaźnieni przecież z doktorem
Wrightem, czy inni mieszkańcy Cambridge. Sąd jeszcze nie zdecydował o wielkości
kary dla doktora, Henry Dashwood wnosił o minimum 15 lat pozbawienia wolności.
Doktora czekała jeszcze jedna sprawa, w którą zamieszana była Elizabeth.
- Co się stało z Michaelem? – spytał Charles,
przypomniawszy sobie o najważniejszym świadku, który przekreślił szanse doktora
na wywinięcie z tego wszystkiego.
- W jakim sensie?
- Wyśpiewał wszystko, jakby się czegoś naćpał.
- Może musiał się wspomagać i nieco przesadził?
- Patrzył na ciebie. Tylko na ciebie.
Zauważył, jak twarz Elizabeth szarzeje.
Najprawdopodobniej sama nie rozumiała, dlaczego podczas przesłuchania Michael
skupił całą swoją uwagę na niej. Wytworzyło się coś na kształt dziwnej więzi.
Charles postanowił, że nie będzie drążył tego wątku. Gdyby nie obecność Elizabeth
na sali, Michael nie puściłby pary z ust, a ojciec opuściłby budynek sądu jako
uniewinniony człowiek. Znowu. I nawet wielki Henry Dashwood nic by na to nie
poradził.
Zastanawiał się, dlaczego po tylu latach Michael
postanowił powiedzieć, jaka była prawda. Czyżby w końcu poczuł ciężar wyrzutów
sumienia? Charles znał Michaela zbyt długo, by wierzyć, że ma jakiekolwiek
wyrzuty sumienia. Co takiego zatem zmieniło się w Michaelu, co skłoniło go do
zdradzenia najlepszego przyjaciela?
Być może miał w tym jakiś interes, Michael zawsze miał
jakiś interes. Postanowił zmienić obozy? Możliwe. Mógł to jednak zrobić w nieco
inny sposób, ten zupełnie nie pasował do stylu Michaela. Charles powracał do
jednej myśli, która nie dawała mu spokoju, nawet gdy wracali już do domu i
powinien raczej się skupić na drodze, by nie wjechać w jakąś owcę. Michael
patrzył na Elizabeth, jakby spowiadał się bezpośrednio przed nią. Słuchał
innych na sali, lecz mówił tylko do niej.
Niektórzy mówili, że od czasu powrotu do rodzinnego miasta
Elizabeth zmienia ludzi. Charles w dość krótkim czasie stał się zupełnie innym
człowiekiem. Odwrócił się od własnego ojca i Michaela, by zadawać się z ludźmi
gorszego sortu. Z wyniosłego dupka wyrósł milczący opiekun. Musiał przyznać, że
lubił, gdy uważano go za niedostępnego, dzięki temu odstraszał płytkich ludzi.
Ci, którzy potrafili przebić się przez jego twardą skorupę, poznawali
wrażliwego i całkiem inteligentnego jegomościa, z którym można było dobrze
wypić i szczerze pogadać.
Kim zatem stał się Michael pod wpływem Elizabeth?
Odcięła się od swoich rodziców, zdając się na łaskę Charlesa. Wyrzuciła z
siebie wszystko to, co przez lata ją dręczyło. Nie zdołało to jednak poruszyć
tępogłowych Blackwoodów, którzy nadal znajdowali się pod wpływem Michaela. Jego
wpływ nie malał, choć on sam stał się ostrożniejszy i bardziej posępny.
Zupełnie jakby zaczął zastanawiać się nad swoim postępowaniem i zaczął wyciągać
z tego wnioski. Wnioski były takie, że wyrządził wielu ludziom wiele krzywd.
Chełpił się tym, że ma rozległe znajomości i czasem wykorzystuje je, by komuś
pomóc. W Cambridge istniała jednak pewna grupa osób, która kiedyś napotkała na
swojej drodze Michaela, a wynik takiego spotkania był niezbyt przyjemny.
Charles uczestniczył w wielu takich spotkaniach, w
końcu kiedyś był przydupasem Michaela. Jego udział był niewielki, to Michael
trzymał wodze, jednak z perspektywy czasu dostrzegał swoje przewinienia.
Michael był tym ślepym, nie zamierzał zejść z raz obranej ścieżki. Charles w
pewnym sensie mógł czuć się rozgrzeszony. Randy mu wybaczył i wziął go pod
swoje skrzydła, Henry go wspierał, a Elizabeth ostatecznie też się do niego
przekonała i dostrzegła w nim to, co skrywał przed całym światem.
Michael jednak nie mógł liczyć na ich troskę, Harriett
traktował jak zabawkę, natomiast miłość Blackwoodów była dla niego czymś
oczywistym. Dziwne, że postanowił zaprzepaścić wszystko, co osiągnął, dla
krótkiej chwili słabości w sądzie.
- Tak sobie myślę, że tylko dzięki tobie Michael się
wygadał – Charles zaryzykował stwierdzenie, chcąc wybudzić Elizabeth z jej
własnych rozmyślań.
- Nie dzięki mnie, ale przeze mnie – burknęła
niechętnie. – Rzeczy się dzieją przeze mnie. Moim rodzicom odwaliło przeze
mnie, bo gdybym się nie urodziła nic takiego by się nie wydarzyło. Tobie
odwaliło, rzuciłeś pracę, zmieniłeś nazwisko, poślubiłeś mnie, po czym
oskarżyłeś swojego ojca o morderstwo.
- Jasne, a gdybyś nie pojawiła się na sali, mój ojciec
znów zostałby uniewinniony, a moja matka dalej przewracałaby się w grobie na tę
niesprawiedliwość. No i gdyby nie ty nadal byłbym Dupkiem Numer Dwa w
Cambridge. A tak naprawdę to nie powinnaś przypisywać sobie wszystkich zasług.
Elizabeth uśmiechnęła się mimowolnie, ogrzewając serce
Charlesa. Na horyzoncie jawiła się jeszcze jedna poważna sprawa, lecz woleli
odczekać z nią jakiś czas. Tym razem wszystko było czarno-białe, doktor Wright
nie mógł się z tego wyślizgnąć. Charles pogodził się z tym, że jego ojciec
spędzi nieco czasu w więzieniu. Co się stanie z jego gabinetem? Nie obchodziło go
to ani trochę. Był jedynie pracownikiem swego ojca, nie mógł nazywać się
współwłaścicielem. Ojciec raczej nie przepisze na niego swoich dóbr po tym, jak
oficjalnie się wypisał z rodziny Wrightów. Los Judy i wielu pacjentów niewiele
go obchodził, będą sobie musieli znaleźć nowego doktora. Dłuższa nieobecność
ojca w mieście pozwoli Charlesowi odetchnąć pełną piersią. Istniało niezerowe
prawdopodobieństwo, że Michael podzieli los Benjamina i na jakiś czas zniknie z
jego życia. Z tego również się cieszył. Była jeszcze Harriett, lecz ją zepchnął
na dalszy plan.
Charles poczuł, że w końcu ma pełną kontrolę nad swoim
życiem. Może nie było usłane różami, co więcej zamierzało mu teraz rzucać kłody
pod nogi, ale przynajmniej rozprawił się z duchami przeszłości. Nie był
przesadnie przesądny, ale wierzył, że w jakiś sposób jego matka w końcu zazna
spokoju. A przynajmniej on sam. Sprawiedliwości stało się zadość.
Komentarze
Prześlij komentarz