CCIV James
Zrezygnowany powlókł się do swojego pokoju z zamiarem zajęcia swoich myśli kwestiami niezwiązanymi z Julią. Dopiero gdy zamknął ostrożnie drzwi, jakby się bał, że za głośno trzasną, ujrzał Julię siedzącą na skraju jego łóżka.
- Jules… -
zdołał wyłuskać z siebie James. Zawsze to on naruszał jej prywatność, nigdy
jeszcze się nie zdarzyło, by Julia nawiedziła jego pokój.
- Och, nie
powinno mnie tu być? – speszyła się. – Pójdę sobie, jeśli ci przeszkadzam…
Julia
zerwała się z łóżka i ruszyła ku drzwiom. James chwycił ją za ramię.
- Wcale nie
chcę, byś wychodziła – powiedział twardo. – W zasadzie dużo czasu zajęło ci
odkrycie mojego azylu – sarknął w typowy dla siebie sposób.
Wcześniej
istniała między nimi pewna niezręczność, która przewijała się w sporadycznych
kontaktach od czasu pokazu u Carringtonów. Jednak gdy James zastosował swoją
wyuczoną złośliwość, owa niezręczność prysnęła niczym bańka. Charles chyba miał
rację, Julia właśnie takiego Jamesa najbardziej lubiła i najlepiej się przy nim
czuła.
- Prawda? To
niesprawiedliwe, że to ty zawsze mnie nachodzisz – stwierdziła Julia z
przekorą. – Bałam się nieco, co tutaj zastanę.
James
rozejrzał się po skromnie urządzonym pokoju. Ściany miały neutralny szary
kolor, wisiało na nich kilka filmowych plakatów, biurko zawalone było
książkami. Łóżko było niepościelone, a obok szafy stało krzesło pełniące
funkcję szafki przybocznej.
- Nie
najgorzej jak na faceta – skwitowała Julia.
- Właściwie
czemu zawdzięczam ten zaszczyt? – spytał James.
- Głównie
dlatego, że jakiś pacan zamienił mój pokój w kwiaciarnię.
- Nic mi na
ten temat nie wiadomo…
Zorientował
się, że stanowczo za długo już ją przytrzymuje. Wypuścił ramię Julii i zajął
się porządkowaniem kołdry. Julia popchnęła go bezczelnie tak, że zanurkował
twarzą w materacu.
- To
wszystko sprawka Ramsey’a – rzuciła Julia, pijąc do licznych bukietów róż,
które wypełniały cały jej pokój. Postanowił nie skomentować brutalnego zagrania.
- Skąd ta
pewność? – odparł, obróciwszy się na plecy. Julia położyła się obok niego.
- Zostawił
kartkę w jednym z bukietów. Kiepskie zagrywki.
- Nie lubisz
kwiatów?
- Nie w
takich ilościach. Poza tym róże są dość pretensjonalne.
- Rozumiem,
że wolisz coś w rodzaju kopru czy czosnku niedźwiedziego?
Julia
zachichotała cicho.
- Wolę coś w
rodzaju szczerości – stwierdziła po chwili namysłu. – Przepraszam, że nie
przywiozłam ci niczego z konferencji.
- Nie musisz
się mną przejmować…
- Nie
wiedziałam, co mogłabym ci podarować…
- Jules, bo
jeszcze się zarumienię!
- A nie
jesteś już wystarczająco czerwony?
- To mój
naturalny kolor, nie wiem, o co ci chodzi!
- Bo
naturalnie jesteś burakiem!
Nie mogąc
znieść tych impertynencji, chwycił poduszkę i rzucił nią w twarz Julii, która
zaczęła się śmiać.
- Dobry
boże, ciszej, bo jeszcze cię Grace usłyszy! – spłoszył się James, przyciskając
poduszkę do jej twarzy. Zamilkła nagle, więc się przestraszył, że zabrakło jej
tlenu.
- Co się
stanie, gdy tu wpadnie? – spytała konspiracyjnym szeptem. – Ukradłeś może jakąś
sukienkę, żeby ją założyć?
- Przyznasz
sama, że ci się podobałem.
-
Podkreślała twoją wspaniałą sylwetkę. Musisz częściej się tak ubierać. Twój
ojciec będzie wniebowzięty.
- Jasne,
będzie wniebowzięty, kiedy umrze na zawał z wrażenia – sarknął James. –
Dlaczego mi nie opowiesz, jak było na konferencji?
James
podparł głowę i wbił pełne oczekiwania spojrzenie w Julię. W kącikach ust nadal
widniały małe łezki sprowokowane napadem śmiechu. Pobladła jednak, gdy zapytał
ją o wyjazd. Czyżby zdarzyło się coś nieprzyjemnego?
- To była
istna tortura – przyznała bez owijania w bawełnę.
- Mimo że
występowała tam doktor Darcy? – zdziwił się James.
- To był
bodaj jedyny przebłysk… - Julia westchnęła przeciągle. – Musiałam pojechać tam
z Percym, a on mnie nie znosi. Z wzajemnością, rzecz jasna.
Nawinęła na
palec kosmyk włosów.
- Nie
odstępował mnie na krok, jakby czekał tylko na okazję do skompromitowania mnie.
Jest teraz podwójnie zawzięty, bo dałam mu kosza.
Młody
Dashwood poczuł, jak coś ciężkiego osiada mu w żołądku.
- Kosza?
- Arbuza,
czarną polewkę, refuser… Wiesz, jak
to mówią… Kto się czubi, ten się lubi.
- Ale to…
-
Niemożliwe? Uważasz, że to niemożliwe, że mogłabym wzbudzić w kimś uczucia tego
typu? Chyba nie jesteś zazdrosny?
James
zmarszczył czoło. Coś w głosie Julii kazało mu sądzić, że sobie z niego drwi.
Percy nie był kimś, kto ot tak mógł zmienić zdanie. W przeciwieństwie do Jamesa
Dashwooda.
- Nabijasz
się ze mnie – powiedział z lekką urazą.
-
Naturalnie. Skąd wiedziałeś?
-
Doświadczenie, moja droga.
Rzecz jasna
na krótką chwilę pozwolił sobie na refleksję, że Julia mogłaby się komuś
spodobać, że mogłaby chcieć się z kimś spotykać. Nie miałby wtedy nic do
powiedzenia.
- Przyznaj
się, że poczułeś to lekkie ukłucie zazdrości.
- Wcale nie
– zaprzeczył, potwierdzając.
- To nawet
urocze – stwierdziła, po czym pogładziła go po policzku.
Ciepło jej
palców pozostawiło na jego skórze bolesne oparzenia. Krew uderzyła mu do
skroni. Przez chwilę słyszał jej szalone dudnienie, nim odebrano mu słuch.
Ciężar w żołądku został rozbity na setki motyli, które łaskotały go od środka.
Jego nogi chyba się zdematerializowały, bowiem kompletnie ich nie czuł. Zieleń
oczu Julii kompletnie go zahipnotyzowała, nie potrafił się od nich oderwać.
Pobladła,
jakby całe ciepło odpłynęło z jej twarzy i poprzez jej palce powędrowało ku
jego. Czuł bowiem uderzenia gorąca, które nadchodziły z każdym mocniejszym
uderzeniem serca. Jak tak dalej pójdzie, to serce wyrwie mu się z piersi i
odleci gdzieś w kosmos.
Obawiał się,
że to kolejne złudzenie, że dał się ponieść myślom, że wybudzi się z tego
magicznego stanu i wróci do popołudniowej herbatki, jakby nic nie zaszło. Po
czymś takim nie mógłby raczyć się nią w spokoju. Musiał zatem przeprowadzić
eksperyment, musiał się dowiedzieć, czy naprawdę utracił wszystkie zmysły.
Czując
odrętwienie w częściach ciała powracających do życia, pochylił się nad Julią.
Jej źrenice się rozszerzyły. Po chwili wahania, które zdawało się być
wiecznością, lekko ją pocałował. Jej usta były zimne niczym dwie kostki lodu,
odwzajemniły jednak pocałunek.
Przymknął na
chwilę oczy, a gdy znów je otworzył, nie znajdował się w salonie, w bibliotece,
w restauracji. Nadal był u siebie, w rezydencji, w pokoju, na łóżku. Julia
nadal była tak blisko niego. Czekał teraz tylko i wyłącznie na jej reakcję,
jakby samo odwzajemnienie pocałunku mu nie wystarczyło.
- James… -
powiedziała cicho. Usłyszał ją, bowiem nagle przywrócono mu słuch. Motyle
opuściły jego brzuch, czuł teraz wyjątkową pustkę.
Komentarze
Prześlij komentarz