CC Sophie
Zapadła
pełna napięcia cisza. Sophie doskonale zdała sobie sprawę z ogromu błędu
lekarskiego. „Sądzisz, że nie potrafię odróżnić lewej nogi od prawej?”, zatem
właśnie do tego pił Jonathan w rozmowie z Lesterem. Mina tego drugiego
wskazywała, że była to zwyczajna uszczypliwość. To był cios w delikatne
miejsce, o którym nowy pan ordynator zapewne zapragnął zapomnieć.
- Być może
to moje przybycie sprawiło, że Lester stał się nerwowy – ciągnął dalej Jonathan
grobowym głosem. – Doszło do krwawienia, które ledwo udało się opanować…
Partanina na całego.
- Nie
chciałbym widzieć miny tego pacjenta, gdy się dowiedział, że wycięto mu zdrową
nerkę – westchnął Bart.
- Chorą i
tak trzeba było usunąć – dodał Mark. – Dializy do końca życia…
- Chyba, że
znajdzie się dawca – zauważyła Sophie.
- Wiemy,
jakie jest prawdopodobieństwo – uciął Cavendish poważnym tonem, po czym
przetarł twarz ze zdenerwowania. – Powiedz mi, Sophie, jaki ja dla ciebie
jestem?
Pytanie
zbiło Sophie z pantałyku na tyle, że zastygła z widelcem w połowie drogi do
ust. Makaron odplątał się z niego i leniwie podążał na spotkanie z jej bluzką
wiedziony siłą grawitacji. Nora rzuciła Jonathanowi pogardliwe spojrzenie.
- A mógłbyś
sprecyzować? – spytała powoli, nie zwracając uwagi na jedzenie. Mark i Bart
mieli normalne miny, czyli nadążali za tokiem myślenia Cavendisha. Czyli nie
było niczego w tym pytaniu.
- Jak bym
zareagował? Co bym powiedział? Co by się stało, gdybyśmy wyszli z Lesterem z
sali operacyjnej?
- Jesteś
raczej typem zimnego skurwiela – stwierdziła ostrożnie Sophie, starając się nie
urazić Cavendisha. – Zamordowałbyś go wzrokiem, a potem dobił kilkoma zdaniami
ostrymi niczym sztylety.
- Cóż, dziś
może by tak było – rzucił Mark, po czym wziął porządny łyk whisky. – Nasz ptyś
bywał jednak wybuchowy i porywczy. Budowanie marki nieco trwa.
- Tak
naprawdę niemal go pobiłem – powiedział Jonathan, wpatrując się w Sophie. –
Musieli mnie odciągać. Nie szczędziłem paskudnych słów. Zgnoiłem go, wbiłem w
ziemię.
- Miałeś do
tego…
- On nie
powinien był zostać lekarzem. A jest nim, na dodatek tej samej specjalizacji. I
co gorsza wykopał mnie z mojego stanowiska.
Jonathan
nagle oklapł zrezygnowany swoim położeniem.
- Nie wiem,
czy cię to pocieszy, ale nie zrobił tego sam – mruknął Bart. – On zawsze miał
plecy. Gdyby nie miał krewnego w zarządzie szpitala, to by się nie stało.
Założę się, że ten sam koleś wyciągnął go wtedy z tarapatów. W końcu udało mu
się jakoś przetrwać postępowanie dyscyplinarne.
- Bradley
Lester to chodząca porażka ubrana w najlepszy garnitur – podsumował Cavendish.
– Spaprał jedną operację i jakoś kara go uniknęła. Teraz spartolił inną sprawę,
z tą różnicą, że znalazł sobie kozła ofiarnego. – Zerknął na Barta. – To mnie
całkowicie przerasta.
Sophie nigdy
nie podejrzewała, że wielki Jonathan Cavendish przyzna się, że coś go
przerasta. Udowodnił jednak, że jest człowiekiem, a nie robotem, który wszystko
robi idealnie. Miał swoje słabości, które wykraczały poza pociąg do konkretnego
typu jedzenia, napoju czy gatunku muzycznego. Przyznając się do tego w ich
ciasnym gronie, burzył ostatnią barierę dzielącą go od Sophie. W jakiś sposób
zawsze pozostawał niedostępny, zbyt wysoko, by go dosięgną, by mu dorównać. Tak
naprawdę nie przyznawał się przed wszystkimi, bowiem Bart i Mark na pewno
wszystko wiedzieli. Te słowa były przeznaczone przede wszystkim dla uszu
Sophie.
W ich
świecie nie było miejsca na pomyłki i niekompetencje. Fakt, że ktoś podstępnie
wygenerował odrobinę przestrzeni na takie nieprawidłowości, bolał całą czwórkę
jednakowo. Bradley najwyraźniej postanowił dobrać się do Jonathana, zaczynając
od jego przyjaciół i najbliższych współpracowników. Gdy będzie już solidnie osłabiony,
uderzy w niego bezpośrednio. Czym takim mógł zniszczyć Cavendisha?
- W świetle
twoich rewelacji potrzebujemy chyba porady prawnika – zawyrokował Bart.
- Sam
powinieneś był jej zasięgnąć, gdy padły fałszywe oskarżenia pod twoim adresem –
obruszył się Jonathan. – Nie ma mnie na oddziale i już zapominasz, jak być
dorosłym człowiekiem?
-
Potrzebujemy cholernie dobrego prawnika. – Holland postanowił zignorować
docinek swojego przyjaciela.
- Znam
takiego jednego… - zaczęła Sophie.
- Dashwood
nie wchodzi w grę – przerwał jej Jonathan.
- A to niby
dlaczego?
- Bo jest
naszym sponsorem? Wyobrażasz sobie, co to będzie, gdy się dowie o tym całym
gównie?
- Jestem
pewna, że…
- Nie i
jeszcze raz nie.
Skrzyżował
ręce na piersi niczym uparte dziecko, które nie da się przekonać do zjedzenia
brokułów. Sophie i tak postanowiła, że skonsultuje się z Dashwoodem w nieco
mniej oficjalny sposób. Zamierzała tym samym scalić wszystko w idealny krąg
wzajemnych zależności, reakcji łańcuchowych, londyński cykl Krebsa.
- Zrobisz,
co chcesz – stwierdził Bart, unosząc dłonie w poddańczym geście. – Jak dla mnie
możesz nawet sprać Bradleya w ciemnej uliczce.
-
Wykorzystaj urlop, mój drogi, musisz nieco zwolnić – burknął Jonathan.
- A żebyś
wiedział, że wykorzystam. Wybieram się na dniach do dziewczyny.
- Chce ci
się tam tak jeździć?
- Uważaj, bo
jeszcze zdecyduję się osiedlić tam na stałe!
- Będę cię
nawiedzał w koszmarach!
Widmo burzy
zostało na razie odsunięte w czasie. Sophie przyjrzała się Cavendishowi, gdy
tak przekomarzał się ze swoimi przyjaciółmi. Cała trójka była ze sobą niezwykle
zżyta. Sophie poczuła lekkie uczucie zazdrości, z nikim nie była związana w ten
sposób. Czy Jonathan postrzegał ją jako kogoś więcej? Czy nadal byli tylko
znajomymi z pracy?
Gdy Mark i
Bart, lekko kołyszący się na boki, opuszczali mieszkanie Jonathana, Bradley
Lester był tylko nieprzyjemnym wspomnieniem. Cavendish uprzątnął wszystkie
pudełka, a resztki podarował Norze. Spała na kanapie, lecz jak za dotknięciem
magicznej różdżki obudziła się i popędziła do kuchni.
- Dziś też
zamierzasz u mnie spać? – spytał Jonathan zmęczonym głosem. Przed chłopcami
udawał, że cała afera spływa po nim jak po kaczce. Dopiero przy Sophie pozwalał
sobie na autentyczność.
- Pójdę
sobie, jeśli mnie wyganiasz… - odparła Sophie, lekko się czerwieniąc.
- Mylisz
się, nie wyganiam cię. I nie było żadnego podtekstu w tym pytaniu.
Nora
miauknęła jakby na potwierdzenie jego słów.
- Jak się
rozwijają sprawy z gościem z internetu? – spytał nagle Jonathan, gdy Sophie
wyraziła w duchu nadzieję, że o to nie spyta.
- Ostatnio
nie jest zbyt rozmowny, chyba ma dużo pracy – powiedziała zrezygnowanym tonem.
- To gdzie
on pracuje?
- Nie wiem,
szczerze powiedziawszy… - Sophie lekko się zaczerwieniła.
- Ale on
wie, że jesteś lekarzem?
- Nie
wymienialiśmy się informacjami w tej kwestii. Tak naprawdę to on chyba się
wstydzi tego, gdzie pracuje, choć odnoszę wrażenie, że to może być jakaś duża
korporacja.
- Z drugiej
strony to całkiem dobre zagranie.
- W jakim
sensie?
- Nie
zdradzając, gdzie pracuje, unika pewnych założeń. Nie obliczasz, ile zarabia,
jakie ma stanowisko i co się z tym wiąże.
- Jeśli
sądzisz, że oceniam kogoś poprzez pryzmat jego zarobków…
- On tego
nie wie – stwierdził oczywiste Jonathan. – To, co ci przekazuje, ma pomóc ci
stworzyć jego wizerunek nieskażony uprzedzeniami czy wygórowanymi
oczekiwaniami.
- Zdajesz
się dużo na ten temat wiedzieć… - Sophie zmrużyła oczy.
- Sam bym
tak zrobił. – Cavendish wzruszył ramionami. – Jeśli polubisz go za jego
charakter, nie będzie miało znaczenia jego stanowisko, choćby miał być tylko
zwykłą mrówką w ogromnym mrowisku.
- Cóż, na
pana ordynatora raczej nie mam co liczyć, prawda? – sarknęła Sophie.
- A dlaczego
nie?
Serce Sophie
zabiło mocniej, gdy myśli pognały niczym dzikie, spłoszone konie.
- Nie
pochwalam podwójnych standardów – ciągnął Jonathan, nakładając lodu do
szklanek. – W końcu jesteśmy kimś więcej niż tylko tym, co można wypełnić w
formularzu, zaznaczając iksem stosowne pozycje. Nic nie stoi na przeszkodzie,
by wiejska dziewczyna zakochała się w synu lorda.
- Nie
uważasz, że to nieco zbyt wysokie progi? – zdziwiła się Sophie, czując, że
rozmowa odbija w kierunku Julii Middleton. Sophie nigdy by nie podejrzewała
Jonathana o taką przenikliwość, w końcu jako jeden z niewielu dostrzegał, że
coś się działo na linii Julia-młody Dashwood. Ba, wiedział to nawet przed samą
Julią.
- Ona jest
mądrzejsza od niego. Zdoła go pokonać na każdym polu, podczas gdy on jest tylko
synem lorda. Naprawdę sądzisz, że ma więcej do zaoferowania?
- Tytuł,
pieniądze…
- To
wszystko nic nie znaczy. Tytuł można stracić, tak jak pieniądze. Obdarty ze
wszelkiego pierza będzie tylko wychudłym kurczakiem. Na mnie też nikt by nie
spojrzał łaskawym okiem, gdybym nie był ordynatorem.
Smutek w
słowach Jonathana kazał myśleć Sophie, że nie był szczególnie szczęśliwy z
posiadanej funkcji. Nie wiedziała jednak, czy odnosiło się to tylko do
szefowania oddziałowi ratunkowemu czy do szefowania czemukolwiek. To, jak
angażował się w sprawy pacjentów, jak skupiał się podczas operacji, mówiło, że
nadal kochał praktyczny aspekt swojej pracy.
- Briggs
uczepiła się ciebie dopiero, gdy zostałeś ordynatorem? – spytała Sophie.
Jonathan zakrztusił się łykiem swojego drinka.
- Niestety,
nastąpiło to dużo wcześniej. Jak wiesz, jestem całkiem przystojny… - Jonathan
uśmiechnął się szelmowsko. – Jennifer mnie sobie upatrzyła, myśląc: „Wspaniale,
świeże mięsko!”. Szybko się przekonała, że to świeże mięsko ma już nieco
doświadczenia.
- To ta
twoja charyzma, chłostający niczym bicz sarkazm i chłodne spojrzenie. To one
sprawiają, że kobiety wariują, a mężczyźni stają się ostrożni.
- Znalazłoby
się kilka osób odpornych na ten mój czas – zażartował Cavendish. – Tobie na
przykład świetnie to wychodzi.
Sophie
zaśmiała się cicho. Była spora różnica między szaleniem za kimś, a żywieniem do
kogoś prawdziwego szacunku. Sophie osobiście wolała to drugie. Zatrzymała się
na chwilę przy poważnej refleksji. Co będzie, jeśli sprawa z internetowym
facetem nie wypali? Wróci do punktu początkowego, ale czy będzie miała odwagę
zawiązać nową znajomość? A jeśli na też nie wypali? Dlaczego miałaby się
skupiać tylko i wyłącznie na konwersacjach fruwających między dwoma
komputerami? W końcu szanse na powodzenie w prawdziwym życiu były równie niskie
i mizerne.
- Powinnaś
się jak najszybciej z nim umówić – stwierdził całkiem na poważnie Jonathan.
Jego ciekawość paliła bardziej niż ją.
- Nie mów,
że tak cię interesuje, jak wygląda… - żachnęła się Sophie.
- Nie chodzi
mi o jego wygląd.
Komentarze
Prześlij komentarz