CCV Julia



Nie wiem już, kim jestem.

Julia mogła to samo powiedzieć o sobie samej. Odkąd poznała Jamesa Dashwooda, dumnego, nieco zbyt pewnego siebie i zdecydowanie zbyt złośliwego człowieka, już nic nie było takie samo. Ona była motylem, on wichrem, który porwał ją w zupełnie nowe regiony. Kiedyś sądziła, że siebie zna, w jej życiu opartym na naukowych dogmatach nie było miejsca na spontaniczność. Nie sądziła zresztą, że potrafiłaby się z nią zmierzyć.
              
Po powrocie z konferencji zastała w swoim pokoju drastyczne zmiany. Pojawiło się w nim całe mnóstwo kwiatów, lecz nie posądziła o ten uczynek Jamesa. On starannie dobierał podarunki, poza tym nie miał absolutnie żadnych podstaw, by tak ją rozpieszczać. To musiała być sprawka Ramsey’a, o czym się przekonała, odnajdując liścik w jednym z bukietów. Zrobiło się jej z tego powodu niedobrze. Była tylko przedmiotem, za pomocą którego Ramsey mógł zranić Jamesa, gdyby wpadła w niepowołane ręce. Była narzędziem, które po spełnieniu swojej roli miało zostać odrzucone w kąt. Plan Ramsey’a miał jednak jedną wadę – Julia nie była na tyle głupia, by dać się omotać komuś jego pokroju.
              
Nie mogąc znieść widoku tych wszystkich pretensjonalnych bukietów, zaryzykowała naruszenie azylu Jamesa Dashwooda. Tak naprawdę jeszcze nigdy u niego nie była, nie wiedziała dokładnie, co tam zastanie. Najbardziej obawiała się reakcji Jamesa. W końcu miał być to pierwszy raz, kiedy wykazała się inicjatywą.
              
Przez kilka dni skutecznie udawało się jej unikać Jamesa. Musiała poukładać sobie pewne kwestie związane z wydarzeniami, które zaszły na pokazie u Carringtonów. James nie nalegał na kontakt, a sprawę ułatwiał nagły wyjazd na konferencję. Julia musiała zastąpić naukową partnerkę Percy’ego, która nagle się rozchorowała. Julia nie znosiła Percy’ego, lecz nie  mogła odmówić profesorowi Duncanowi. Poza tym uznała, że wyjazd dobrze jej zrobi.
              
Kilka dni rozłąki sprawiły, że doszła do wniosku, iż tęskni za Jamesem. Wewnątrz niej walczyły teraz dwie natury: wieczny tchórz, który zawsze miał prawo głosu, i jej nieśmiałe pragnienia. W końcu zapragnęła czegoś więcej, nie zważając na konsekwencje. Ciche głosy w jej głowie mówiły, by nie przejmowała się różnicami, a skupiła na tym, co ich łączy. Żeby zapomniała, skąd pochodzi, że James jest synem lorda, że nie miała własnego kąta i że dla wielu była nikim. W końcu z jakiegoś powodu James Dashwood się do niej przyczepił, prawda?
              
Inne głosy mówiły, że będzie tego żałować. Nic nie mogło wiecznie trwać i może się zdarzyć, że na drodze Jamesa znów pojawi się osobowość pokroju Ann, która kompletnie odciągnie jego uwagę. Że w końcu zda sobie sprawę z dzielących ich kwestii, że pojawią się przeszkody w postaci konwenansów czy innych odgórnych zaleceń.
              
Wszystkie „ale” zniknęły, gdy spojrzała w niebieskie oczy Jamesa. Przebłysk zazdrości wyrażony w postaci zmarszczonych brwi, kazał jej sądzić, że choć trochę mu na niej zależało. W tym momencie „choć trochę” było lepsze od „wcale”.
              
Odruchowo pogładziła go po policzku, lecz dopiero po chwili dotarło do niej znaczenie tego gestu. Stało się jednak i nijak nie mogła tego odwrócić. Znajdowali się przerażająco blisko siebie, jak nigdy się jeszcze nie zdarzyło. Czas jakby się zatrzymał i nie istniało nic poza rozpaczliwym biciem serca. Czuła, że krew odpływa jej z twarzy w oczekiwaniu na reakcję Jamesa. On jednak popadł w dziwne odrętwienie, jakby dał się złapać w pułapkę czasu.
              
Przez chwilę obawiała się, że popełniła fatalny błąd i zaraz będzie musiała się w pośpiechu ewakuować. Niestety ograniczona była ramionami Jamesa, musiałaby więc wejść z nim w interakcję, żeby się wyswobodzić. Poczuła delikatną nutę jego wody kolońskiej, gdy się nachylił. Wstrzymała oddech, starając się nie panikować.
              
James Dashwood pocałował ją lekko, a Julia postąpiła w jedyny słuszny sposób – odwzajemniła pocałunek, choć nigdy wcześniej tego nie robiła. Miała nadzieję, że się nie wygłupiła. James zamarł, jakby dotarło do niego coś naprawdę ważnego.

- James – powiedziała ostrożnie, nie będąc w stanie przewidzieć jego następnej reakcji.
- Przepraszam, nie powinienem był… - odparł przepraszająco. Julia zmarszczyła czoło. – Ktoś zaraz może tu wejść i…
              
Zatopiła palce w jego włosach i zabrakło mu słów w ustach. Uśmiechnął się do niej szelmowsko i pocałował raz jeszcze.
- Coś chyba skrobie w drzwi – szepnął James po chwili i nie mijał się z prawdą.
- Szczury? – zdziwiła się Julia.
- Konkretnie taki jeden, wielkości psa. On wie, że tu jesteś. Chyba jest zazdrosny.
- Albo najzwyczajniej w świecie ma pełny pęcherz. – James jęknął przeciągle. – Chodź, odrobina świeżego powietrza dobrze ci zrobi!
              
Wyrzucała sobie, że tak szybko uciekła, choć sytuacja dopiero się rozwijała. Nie była jeszcze na to gotowa i nie chciała, żeby James to odczuł. Poza tym naprawdę ktoś mógł wparować do pokoju zwabiony obecnością Rochestera.
- Odnoszę dziwne wrażenie, że mnie nie znosisz – stwierdził James, gdy Julia opatulała go ciasno szalikiem. – Próbujesz mnie udusić…
              
Prawda była taka, że James zawiesił sobie szalik na szyi tylko do ozdoby. Był już wieczór, temperatura spadła poniżej zera i na sam widok gołej szyi Dashwooda Julii zrobiło się zimno.
- Gdybym chciała, udusiłabym cię już dawno – odparła Julia.
- A więc przyznajesz, że przeszło ci to przez głowę?
- Nie raz, nie dwa. Nawet teraz się zastanawiam. Rozwiązałoby to wiele problemów.
- Zatem jestem dla ciebie problemem?
- Bardziej zagadką, której rozwiązania jeszcze nie znalazłam.
- Ranisz moje uczucia – burknął James, próbując nadążyć za Fifi i Fiorą, które ciągnęły go niemiłosiernie. Chyba postanowiły zorganizować młodemu Dashwoodowi mały trening, bowiem ostatnio nie miał zbyt wielu sposobności do wyjścia.

- Kiedy dokładnie Larissa ma ten swój cały debiut?
- Bożonarodzeniowy bal – stęknął James. Jeśli miał nadzieję na rozwinięcie wątków rozpoczętych w jego pokoju, to srodze się zawiódł. – Strasznie drętwa impreza.
- Nie wiem, jak to przeżyjesz w tym roku…
- Jak to przeżyjemy MY!
- Nie wydaje mi się. Matka coś przebąkiwała o tym, że chciałaby mnie zobaczyć na święta…
              
Żuchwa Jamesa drgnęła niebezpiecznie. Musiał się poczuć urażony. Nie wiedzieć czemu, Julia znajdowała przyjemność w testowaniu cierpliwości Jamesa, jakby sama chciała się utwierdzić w przekonaniu, że ma u niego jakiekolwiek szanse.
- Tak naprawdę nie zamierzam wracać do domu, nim nie zdobędę dyplomu – przyznała szczerze, na co James się rozpogodził. – Bo może się okazać, że już nie pozwolą mi ponownie wyjechać.
- Próbowaliby cię zatrzymać?
- Owszem, zeswataliby mnie z jakimś kmiotkiem i cały mój wysiłek pójdzie na marne. Nie chcę do końca życia cerować skarpet.
- Nawet gdyby to były moje skarpety? – zaryzykował James.
- Nie zmusisz mnie do tego! – zaśmiała się Julia. – Twoje skarpety, twoja odpowiedzialność!
- Skoro i tak nie zamierzasz wyjeżdżać na święta do domu, to co takiego będziesz robiła?
- Całkiem dobrze mi idzie ukrywanie się przed wszystkimi w laboratorium.

- Pracoholiczka – skwitował Dashwood, obejmując ją delikatnie w pasie, jednak pudlice lady nadal uparcie go ciągnęły i nie mogli iść zbyt blisko siebie.
- Ktoś musi wyrabiać normę, skoro szanowny lord jest ciągle na wakacjach – odcięła się Julia. Dotarli na błonia, na których spuściła Rochestera ze smyczy. James wahała się, czy może zrobić to samo z pudlicami.
- Teraz to mi dopiekłaś – sarknął James. – Niemniej uważam, że w tym roku mogłabyś zmienić swoje przyzwyczajenia.
- Ale to chyba zamknięta impreza? Bez zaproszenia ani rusz?
- Mam ci wysłać złoty bilecik, czy zadowolisz się moim ustnym zaproszeniem?
- Moja garderoba chyba nie jest przygotowana na takie okoliczności.
- Jestem gotów sprawić ci jakąś sukienkę.
- Sam zamierzasz ją wybierać?
- A kto miałby to zrobić? Duszki?
- Mam jeden warunek.
- Obawiam się, że chyba całe mnóstwo warunków – westchnął James.
- Założę sukienkę od ciebie, tylko jeśli sam ją przymierzysz. Wtedy będę miała pewność, że będę wyglądała w niej szałowo!
- Czy ty nie możesz sobie już tego odpuścić? – zawołał James, mierzwiąc jej włosy na głowie.
- Możesz o tym tylko pomarzyć! – Wymierzyła mu kuksańca w bok.

Może zawrzemy umowę? Ja nie przestanę cię tak nazywać, a ty zostaniesz moją przyjaciółką. Mimowolnie uśmiechnęła się do siebie, po czym zawołała Rochestera, który odbiegł nieco za daleko.
- To jak będzie, Julio Middleton? – spytał nagle James. Pudlice wykorzystały moment jego nieuwagi i bezczelnie mu się wyrwały.
- Będzie z czym? – odparła, nie przejmując się tym incydentem. Tym razem to James zaoferował się babci, że wyprowadzi jej psy, więc to jemu dostanie się reprymenda, jeśli zwróci pudlice w nieco innym stanie, niż gdy je wypożyczał.
- Z moimi skarpetami, a z czym? Chodzi mi o tą drętwą imprezę organizowaną przez mojego ojca.
- Rany, to on to organizuje? W takim razie nie mogę odmówić!
- Wspaniale, teraz robisz to dla mojego ojca. – James uniósł dłonie w poddańczym geście.
- Gdyby to on mnie zapraszał, to owszem – odparła twardo Julia.
- Czyli zgadasz się być moją parą?
- Twoją parą wodną, czym tam sobie będziesz chciał. Mam nadzieję, że nie narobisz mi wstydu.
- Larissie pęknie żyłka…
- Żeby tobie nie pękła, gdy będziesz łapał dziewczyny – mruknęła Julia, wskazując na pudlice ścigające się z Rochesterem. – James, mówię serio! Twoja babcia cię zabije. I mnie przy okazji. Już się wypaskudziły…

Komentarze

Popularne posty