CCIX Charles


Zaparzył herbatę owocową i postawił dwa kubki na niskim stoliku między dwoma szarymi fotelami w gabinecie, który nie był jego gabinetem. Wynajmował go jedynie na godziny, gdy spotykał się z pacjentami, którzy nie byli jego podopiecznymi w szpitalu.
              
Czuł wyrzuty sumienia. Powinien być w domu, próbując choć częściowo odgruzować to, co pozostawiła po sobie Elizabeth, pakując się na wyjazd do Cambridge. Tymczasem będzie miał szczęście, jeśli zdąży dojechać na dworzec na czas.

- Nie możemy się już więcej spotykać – rzucił Charles do dziewczyny siedzącej naprzeciwko niego. Wpatrywała się w swoje dłonie, na których widniały drobne zadrapania. Paznokcie miała obgryzione do granic możliwości.
              
Pamiętał, jak spotkali się po raz pierwszy. Wyglądała wtedy o wiele lepiej niż teraz. Obecnie w oczach tliły się resztki życia, włosy były lekko potargane, a części garderoby kompletnie do siebie nie pasowały. Jej czar podczas pierwszego spotkania gdzieś uleciał i odniósłby wrażenie, że rozmawia z zupełnie inną osobą, gdyby nie jej brwi – pełne ekspresji brwi, które potrafiły wiele powiedzieć za swoją właścicielkę.

- Nie mogę już tego dłużej ciągnąć – mówił Charles, siląc się na spokojny głos. – Odnoszę wrażenie, że stoimy miejscu. Nie robimy żadnych postępów. Tak po prawdzie to chyba cofnęliśmy się do punktu wyjścia. Samą rozmową już niczego nie zdziałamy.
              
Dziewczyna chwyciła kubek z herbatą i zacisnęła wokół niego szczupłe palce.
- Potrzebujesz wsparcia innego specjalisty – zakończył przemowę Charles. Teraz czekał na reakcję dziewczyny.
- Chcesz mnie zamknąć u czubków? – spytała, marszcząc brwi.
- Nie chcę cię nigdzie zamykać. Ta forma terapii jest jednak nieskuteczna. Powinien zbadać cię specjalista, by dobrał odpowiednie leki.
- Chcesz mnie nafaszerować psychotropami?
- Cokolwiek słyszałaś o tej grupie leków, z pewnością jest nieco przesadzone. Wielu ludzi uważa leczenie psychiatryczne za coś degradującego. Osobiście uważam, że nie ma niczego złego w zażywaniu tego typu leków. Skoro można brać leki na chore serce albo chorą wątrobę, dlaczego nie brać leków na chory mózg? Bo to w mózgu tkwi cały problem.

- Ale nie możemy się już spotykać?
- Nie w takim stanie. – Charles wstał i podszedł do biurka. Wyrwał kartkę z notatnika i szybko nabazgrał adres. – To mała przychodnia. Taka, której potrzebują osoby z twoją przypadłością. W tym miejscu nie znajduje się dużo osób naraz. Im mniej oczu, tym mniej wyrzutów.
- Co mam tam niby zrobić?
- Masz spotkać się z moim znajomym. Pracuje w tym samym szpitalu co ja. Umawiając się na wizytę, powołaj się na mnie. Terapia farmakologiczna nie będzie łatwa. Faza przystosowywania się do leków trwa około miesiąca. Objawy mogą się nasilić.
- Dlaczego mi to mówisz? – zdziwiła się dziewczyna.
- Żeby cię zmotywować. Jak tak dalej pójdzie, zawalisz rok. Przypomnij sobie, po co tu przyjechałaś.
- Pamiętam, oczywiście pamiętam… Jednak chcesz się mnie pozbyć.
- Muszę, dla twojego dobra. Zawrzyjmy jednak umowę. Pozwolę ci przyjść na rozmowę w trzecim miesiącu terapii. Przejdziesz już przez fazę adaptacyjną. Zaczniesz odczuwać różnicę. Będę wiedział, jak długo trwa terapia.
- Od twojego znajomego? Czy to nie będzie naruszeniem tajemnicy zawodowej?
              
Charles zaśmiał się krótko. Potrafiła jeszcze trzeźwo myśleć.
- Potrafisz się przemóc?
- Właściwie po co miałabym się przemagać? Nie mam nikogo, dla kogo miałabym zachować resztki normalności.
- Tu chodzi o ciebie, nie o kogoś innego. Robisz to dla siebie, nie dla kogoś innego. Koniec końców zostajemy sami ze sobą.

***

Charles miał bolesną świadomość tego, że raczej nie przekonał dziewczyny do swoich racji. Nic więcej jednak nie mógł zrobić. I tak dawno przekroczył swoje kompetencje. Wracał niespiesznie do domu, głównie za sprawą korka, rozmyślając o Elizabeth. Dziwnie się czuł, gdy oddalała się choćby na chwilkę. Ciągle żył w strachu, że choroba powróci i będzie przeżywał ten koszmar jeszcze raz. Elizabeth przekonywała go, żeby się nie zamartwiał, lecz zmartwienia same dopadały go w środku nocy i nie pozwalały zasnąć. Bywał przez to zmęczony, ale nie na tyle, żeby Elizabeth cokolwiek zauważyła. Wolał, żeby nie wiedziała.

Komentarze

Popularne posty