CCVIII Jonathan
Jonathan zmienił
lód w woreczku i przyłożył go do twarzy, by choć częściowo zasłonić się przed
wyrzutami Barta. Nora posłała wszystkim zaskoczone spojrzenia i uciekła do
sypialni, bowiem Holland nie przebierał w słowach. Po chwili jednak przybiegła,
czując się w obowiązku, zapewnić moralne wsparcie swojemu mężczyźnie.
- Ty już
kompletnie oczadziałeś, co? – mówił rozgorączkowany Bart.
- Przypomnę
ci tylko, że sami mnie wplątaliście w ten nonsens – wtrącił nieśmiało Jonathan,
lecz to nijak nie ostudziło jego przyjaciela.
- Mogłeś
chociaż powiedzieć! To mogło się potoczyć zupełnie inaczej! Dobry boże,
zmarnować taką okazję…!
- Bart,
wyluzuj – mruknął Mark, siedząc na kanapie z rękami skrzyżowanymi na piersi. Nie
zamierzał wyżywać się na Jonathanie, ale szykowała się długa pogadanka.
- Co mam wyluzować?
Nasz szanowny doktorek właśnie spartolił okazję życia!
Cavendish raczej
nie nazwałby tego okazją życia. Bądź co bądź i tak nic by z tego nie wyszło,
nawet jeśli w restauracji spotkałby kogoś innego. Świat Jonathana był
niewielki, było w nim miejsce jedynie na kilka elementów. Praca, dom, Nora,
Bart, Mark i drobne przyjemności. Przyzwyczaił się do tego minimalizmu i ciężko
by mu było rozszerzyć nieco swoje granice, by zmieścić kogoś jeszcze z jego
światem, który mógł być o wiele obszerniejszy.
Zrobił wyjątek
dla Sophie, przez co stali się kimś więcej niż tylko kolegami z pracy. Być może
na tym polegał jego błąd. Nie powinien łączyć życia osobistego z pracą, teraz
będzie miał z tego tytułu wiele problemów.
- Owszem,
nasz doktorek zawinił – przytaknął Mark, wbijając wzrok w Cavendisha – lecz to
także wina Sophie.
- Zamierzasz
go bronić? – zdumiał się Bart. Jonathan posłał mu cierpki uśmieszek.
- Osobiście
uważam, że powinien był zakończyć akcję z Sokolim Okiem, gdy tylko odkrył
personę Sophie. Odcięcie tej gałęzi dałoby szansę na rozwój innej. Główny problem
polegał jednak na tym, że Sophie chyba wolałaby ujrzeć każdego innego faceta. Byleby
to nie był Jonathan.
- A co to za
różnica?
- Bart,
skarbie, ty jeszcze mało wiesz o kobietach… - Mark poklepał go z ojcowską
czułością. W ich gronie uchodził za najbardziej doświadczonego w tych
kwestiach, w końcu był żonaty i miał dzieci.
- Przemawia
Mark, specjalista w dziedzinie kobiet! – Bart mimowolnie się zaśmiał.
- Cała
gwałtowność reakcji Sophie wynika z czystego strachu – ciągnął Mark rzeczowym
tonem. – Przeraziła się, że zbyt wiele odkryła przed nieznajomym, który cały
czas był gdzieś w pobliżu. Zapewne w obecności Jonathana nie pozwoliła sobie nigdy
na taką bezpośredniość, na jaką pozwala anonimowość w sieci. Sophie polubiła
naszego doktorka, z wzajemnością… - Cavendish lekko się zarumienił. – Niestety
nigdy nie rozpatrywała go w takich czy innych kategoriach, a na pewno w takich
potencjalnych kategoriach rozpatrywała naszego Pierce’a. w końcu na takich
portalach szuka się drugiej połówki, a nie przyjaciela. Zderzenie z
rzeczywistością było tak szokujące, że Sophie zareagowała ucieczką.
- A przy
okazji pobiła naszego pięknisia – westchnął Bart, powoli przekonując się do
rozumowania Marka. – Myślisz, że da się to jeszcze odkręcić?
- Jonathan
musiałby z Sophie porozmawiać…
- Powiedziała,
że mam się do niej nie zbliżać – powiedział twardo Jonathan. – Zamierzam się tego
trzymać.
- Uparty jak
zawsze – skwitował Mark.
- Może mam ją
jeszcze przepraszać?
- W relacjach
z kobietami już tak jest, facet nigdy nie ma racji.
- To
doprawdy budujące. Mam na głowie inne zmartwienia.
- Choć raz
nie spychaj swojego życia osobistego na dalszy plan.
- Problem
polega na tym, że kwestia dotyczy mojego życia osobistego. Nasz drogi Bart do
niego należy.
Zapadła
niezręczna cisza, podczas której każdy z nich ważył szczególny wydźwięk tych
słów.
- Zapewne
mnie za to zabijesz – odezwał się jako pierwszy Mark – ale znalazłem prawnika,
który nam pomoże.
Jonathanowi lekko
drgnęła powieka.
- Potem mnie
wskrzesisz i zabijesz, jeszcze raz… Przyjrzałem się nieco przypadkowi i dochodzę
do wniosku, że można go uratować ponowną operacją. Oczywiście nie w naszym
ukochanym szpitalu.
Cavendish ukrył
twarz w dłoniach i odetchnął głęboko.
- Przecież
powiedziałem, że się tym zajmę – stęknął, choć w głębi duszy czuł do Marka
wdzięczność.
- Owszem,
powiedziałeś. Nie musisz jednak wszystkiego robić sam. Od czegoś masz nas. Widzisz,
nie podzieliłeś się z nami swoim małym sekretem i wszystko spartoliłeś. Nie pozwolę
ci zawalić i tego.
Nie
wiedział, czy śmiać się, czy płakać. Mark naprawdę zachowywał się tak, jakby
był ich ojcem. Ktoś w końcu musiał trzymać ich w kupie. Zwykle była to charyzma
Jonathana, lecz ona wyparowała w obliczu poważniejszych problemów. Czasem był
to niezdrowy humor Barta, lecz i on wyblakł. Potrzebowali zatem silnej ręki,
człowieka z doświadczeniem, choć wszyscy byli w jednakowym wieku.
- Ojej, czy
ja widzę w twoich oczach łezki? – zmartwił się sztucznie Mark. – A może to
zapalenie spojówek? Zapisać cię na konsultację u Marsjanina?
Jonathan rzucił
w niego poduszką.
- Nie najlepiej
z twoim celem! – zaśmiał się. – Naprawdę potrzebujesz okulisty.
- Wiem, co
mu się przyda – dodał Bart od siebie. – Solidny łyk herbatki!
- Tylko nie
przesadzaj z cukrem!
Komentarze
Prześlij komentarz