CCX Michael


Taksówka z cichym piskiem zatrzymała się na podjeździe. Michael zapłacił kierowcy i wysiadł z niewielką torbę. Wpatrywał się przez chwilę na swój dom, którego jakiś czas nie widział. Poczekał, aż taksówka odjedzie. Dopiero wtedy podszedł do drzwi. Wyciągnął klucze z kieszeni dżinsów. Potrząsał nimi przez chwilę, jakby się zastanawiając, czy na pewno chce przekroczyć próg.
              
Wszedł do jasnego przedsionka i powiesił kurtkę na wieszaku. Wszędzie wokół widać było obecność kobiety. Kobiece buty na półce, sweter zarzucony niedbale na oparcie krzesła. Kobiety i kogoś jeszcze.
              
Michael wszedł głębiej, ostrożnie stąpając po jasnych panelach, które sam wybierał. Musnął palcami zdjęcia oprawione w ramki. Na wszystkich widniała Harriett w obecności dziecka. W kuchni zastał typowy śniadaniowy nieporządek. Miseczka z niedojedzoną kaszką stała ostentacyjnie na końcu stołu w kuchni. Zignorował ją i podszedł do lodówki. Zaśmiał się, gdy ujrzał w niej całe mnóstwo warzy i owoców i ani jednej puszki piwa. Szafeczka w jego gabinecie jednak go nie rozczarowała.
              
Było to jedyne miejsce, do którego Harriett nie dotarła. Zupełnie jakby bała się przekroczyć próg jego ostatniej ostoi. Wszystko stało na swoim miejscu tak, jak to zostawił. Nawet tu nie sprzątała. Biurko pokrywała lekka warstewka kurzu. Dmuchnął w szklankę, by wyleciały z niej szare kocanki i nalał sobie whisky. Wychylił trunek i nalał sobie kolejną porcję. Ze szklanką w dłoni powlókł się na piętro do sypialni.
              
Harriett miała swoją wizję, a ta uwzględniała kwiecistą pościel. Ten kontrast uderzył w niego z siłą rozpędzonego pociągu. Nagle zdał sobie sprawę, jak bardzo spartolił sobie życie, choć inni mogliby uważać inaczej. Większość ludzi uznało, że stał się ofiarą subtelnej intrygi uknutej przez Elizabeth. Elizabeth, która wróciwszy do Cambridge, owinęła sobie wokół palca Charlesa, obróciła go przeciwko Michaelowi i jego własnemu ojcu. W wyniku działań Elizabeth Michael i Benjamin Wright wylądowali w więzieniu. I tylko głupi fart sprawił, że Michael odsiedział zaledwie połowę wyroku.
              
Idealny syn, genialny przedsiębiorca, kreatywny architekt, wzorowy obywatel. Żadne z tych określeń do niego nie pasowało, rozmyślał pod prysznicem. Był przybłędą, tylko szczęśliwe zrządzenie losu sprawiło, że został przygarnięty przez Blackwoodów. Kim by był teraz, gdyby trafił do sierocińca? Chuliganem, pijakiem, ćpunem? Zawdzięczał Blackwoodom tak wiele, a tak mało im dał od siebie.
              
Jak potoczyłoby się życie, gdyby traktował Elizabeth jako swoją siostrę? Czy staliby się z Charlesem nierozłączną trójką przyjaciół niczym w typowym filmie młodzieżowym? Michael nie zamierzał rozpatrywać tego scenariusza. Nienawidził się dzielić, wiedział, że nigdy nie może pozwolić na to, by wypaść poza krąg atencji Blackwoodów. Nie miał jednak nic przeciwko, by Liz pochłaniała uwagę Randy’ego, w końcu obydwoje byli niezłymi frajerami.
              
Zdał sobie sprawę, że jego życie zdominowane było przez strach. Że ktoś go zabierze w inne miejsce, że nowi rodzice przestaną go kochać, że Elizabeth będzie tą ważniejszą. Na pierwszą rzecz nie miał najmniejszego wpływu jako dziecko, z dwoma pozostałymi sobie poradził. Odebrał Elizabeth jej rodziców, jej przyjaciół, jej godność i wolę do życia, aż w końcu uciekła z Cambridge i powietrze stało się jakieś takie rześkie. Michael nadal jednak żył w postanowieniu, by dawać Blackwoodom powody do dumy, upatrywali w końcu w nim swojego dziedzica. Wszystko jednak się pokręciło.

- I pomyśleć, że to wszystko twoja wina… - wymamrotał w strugach wody z prysznica, na myśli mając Elizabeth. Ilekroć o niej myślał, swędziała go skóra na dłoniach.
              
Wrócił jednak do domu, do swojego miasta, w którym ludzie byli mu przychylni. Już nie mógł się doczekać wyrazu twarzy Randalla, gdy ujrzy go w okolicy. Wiedział, że wszyscy będą mu współczuli, przez wiele miesięcy będą żyli, pocieszając Michaela i wieszając psy na Elizabeth.
              
Elizabeth i Charles zniknęli z radarów. Istniał cień szansy, że już nigdy się nie pojawią w Cambridge, a on nigdy się na nich nie natknie w Londynie. Mógł rozpocząć swoje życie na nowo. Wróci do firmy i będzie robił to co dawniej. Zaopiekuje się dzieckiem, które spłodził. Nie bardzo mu się to uśmiechało, lecz miał nadzieję, że jakoś to przeboleje. Ewentualnie zrzuci wszystkie obowiązki na ramiona Harriett. Związek z Harriett też nie był jego wymarzonym, lecz nie mógł liczyć na nic lepszego. Jeśli tylko będzie go słuchała, to może się nie pozabijają.
              
Wyszedł spod prysznica i dokładnie wytarł się ręcznikiem. W końcu mógł to zrobić w spokoju i samotności. Przebrał się w dres, który pachniał lawendą, jakby Harriett wyprała wszystkie jego rzeczy przed jego powrotem. Przynajmniej nie cuchnęły kurzem czy kulkami na mole. Odświeżony zbiegł na dół. Harriett właśnie wróciła z zakupów. Uśmiechnęła się promiennie na jego widok.

- Jesteś wcześniej! – zawołała z lekkim zdumieniem.
- Nie sprecyzowałem, kiedy będę w domu – odparł spokojnie, wpatrując się w dziecko, które Harriett trzymała na rękach.
- Wiesz, kto to? – spytała, podążając za jego spojrzeniem. Dziecko wyciągnęło malutką rączkę w kierunku Michaela.
- Mama – powiedział mały Brian, wskazując palcem pana domu.
- Nie, głuptasie. To nie mama. To tata.
- Dada?
- Chwilkę mu zajmie – szepnęła Harriett przepraszająco, gładząc Briana po główce.
- Nic nie szkodzi – odparł Michael, obejmując Harriett w pasie. Pocałował ją delikatnie w czoło.
- Witaj w domu, skarbie…
- Tęskniłem… - Za normalnością, dodał w myślach. Nie mógł jednak pozbyć się tego dziwnego mrowienia w dłoniach.

Komentarze

Popularne posty