CCXI James
James podrapał
się końcem ołówka po głowie. Miał mnóstwo roboty do nadgonienia, a nie widział
końca ani nawet początku. Jego myśli były niczym chmara ptaków fruwających nad
polami tuż przed deszczem. Skupiały się i rozpraszały, a wszystko to za sprawą
jednej osoby. Czuł się jak jakiś niedorostek, który zadurzył się w koleżance z
ławki w podstawówce.
Miał swoje
zobowiązania, Julia też je miała. Spotykali się gdzieś na przecięciu dwóch
prostych, a wtedy czas zwalniał i nawet krótka rozmowa o niczym wydawała się wiecznością.
W zachowaniu Julii nastąpiła subtelna zmiana, zauważył ją tylko James. Kryła się
zresztą doskonale ze swoimi uczuciami. Dopiekała mu jak zawsze, a gdy trzeba
było, jawnie okazywała niezadowolenie. Dostrzegł, że z ich dwojga to ona była
tą racjonalną połówką. Rozgrywała wszystko bez pośpiechu ze stosowną
ostrożnością. Nie była na swoim terytorium i najmniejszy błąd mógł poważnie jej
zagrozić.
Była w tym
także ostrożność związana z nowymi doświadczeniami. Nie chciała się sparzyć,
próbowała wszystkiego ostrożnie. Paradoksalnie to on, James, powinien być tym
ostrożnym. Przeżył w końcu zawód miłosny powinien bardziej uważać. Tymczasem
znów miał zamglone oczy, a w brzuchu latały mu motylki.
W którymś
momencie, dokładnie wtedy, gdy zdecydował, że pragnie czegoś więcej niż tylko
ukradkowe uśmiechy i pozornie obojętne rozmowy, wtedy zauważył, że Julia się od
niego oddala. Z początku postanowił dać jej swobodę, której potrzebowała, by
zaadaptować się do nowej sytuacji. A może zwyczajnie się przestraszyła? James zaczął
się zastanawiać, gdzie popełnił błąd. Utrzymywali wszystko w tajemnicy, by
Grace o niczym się nie dowiedziała. Nikt tak naprawdę nie wiedział, jak to
wszystko przyjmie lord Dashwood.
- Można by
pomyśleć, że się nad czymś głowisz – stwierdził Charles Darcy, stając w progu
pokoju. Po raz pierwszy zdarzyło się, by psycholog odwiedzał go w jego azylu. –
Drzwi były otwarte – dodał Darcy, jakby czytając my w myślach.
- To pewnie
ten cholerny pies – mruknął James z niezadowoleniem. – I czego tak stoisz jak
ten słup soli?
- Czekam na
oficjalne zaproszenie. – Darcy uniósł dłonie w poddańczym geście, po czym
dokładnie zamknął drzwi za sobą. Dobrze wiedział, że ściany mają uszy. – Od kiedy
to jesteś taki opryskliwy?
- Tak ci się
tylko wydaje…
- Mam cię
nagrać i ci puścić? Pokłóciłeś się z Julią?
James poczuł
nieprzyjemne mrowienie gdzieś z tyłu głowy. Zamknął pokrywę laptopa, stwierdzając,
że do niczego się już nie nadaje.
- Odnoszę
wrażenie, że mnie unika – powiedział gorzko po chwili namysłu. Charles usiadł
na krawędzi łóżka i uważnie przyjrzał się przyjacielowi.
- To teraz
czas na psychoanalizę? – zakpił, lecz szybko się zreflektował. – Po czym to
wnosisz?
- Coraz
rzadziej ją widuję. W zasadzie widzimy się rano na śniadaniu. Potem ona cały
dzień spędza w laboratorium, a gdy wraca wieczorem, rozmawiamy trochę przy
kolacji, lecz potem mówi, że jest zmęczona, a ja nie mam serca jej
przetrzymywać.
- A komunikujecie
się jakoś ze sobą w międzyczasie?
- Próbuję,
ale gdy ona siedzi w labie… Ma zajęte ręce, sam dobrze wiesz.
Charles pokiwał
ze zrozumieniem głową.
- Wiem
doskonale. Liz czasem nie odzywa się przez cały dzień. Jesteś pewien, że nie
padły między wami jakieś słowa, które mogła źle zrozumieć?
James zmarszczył
czoło. Widać było po nim, że intensywnie rozmyśla. Zaraz jednak oklapł na
krześle.
- Niczego
takiego sobie nie przypominam – westchnął ciężko. – Słowa może nie padły…
- Ale padły
strzały i teraz rozmawiam z trupem. Rany, James, weź się w garść, bo nie można
cię słuchać. Co takiego jej zrobiłeś?
- Będziesz się
ze mnie śmiał…
- Robię to
każdego dnia, ale świetnie się z tym kryję – sarknął Charles.
- Wiesz, że
coś czuję do Julii – powiedział James, ignorując ostatni komentarz przyjaciela.
- Zaraz
wszyscy będą wiedzieli poza samą Julią, bo nie masz odwagi się przyznać.
- Już wie.
Charles wyprostował
się gwałtownie.
- Wysłałeś
jej gołębia czy użyłeś własnych ust?
- To drugie,
niewerbalnie.
- I dlatego
cię unika? Dobrze rozumiem? Boisz się, że nie odwzajemnia twoich uczuć?
- Nie, nie…
Wiesz, pocałowałem ją, ona odwzajemniła pocałunek, ale zaraz po tym uciekła. To
znaczy poszliśmy na spacer z psami.
-
Rozmawialiście potem o tym?
-
Próbowałem, lecz Jules robi niezłe uniki. Niemniej przyjęła moje zaproszenie na
bal bożonarodzeniowy.
- To klasyczny
syndrom wycofania. Być może dla niej ten rozwój wypadków był zbyt szybki…
- Jeśli
sądzi, że będą o nią zabiegać jak w „Dumie i uprzedzeniu”…
- James,
myśl głową, nie penisem, bardzo cię proszę. Julia doskonale wie, że już jeden
związek spieprzyłeś. Zapewne obawia się, że mogłoby dojść do powtórki z
rozrywki. Jest ostrożna i musisz do uszanować. Zastanów się, czego tak naprawdę
od niej chcesz.
James prychnął
pod nosem. Charles musiał go chyba uznawać za sfrustrowanego i niewyżytego,
bowiem od razu sprowadził jego uczucia do podstawowych, prymitywnych
instynktów.
- Niestety w
waszym przypadku to nie ty ustalasz reguły gry, bowiem grając wedle swoich, już
raz przegrałeś – ciągnął Charles.
- Uwielbiam
to, że na każdym kroku mi o tym przypominasz – wycedził James przez zęby.
- Musisz
pamiętać, żeby nie popełniać tych samych błędów.
- Rozumiem,
muszę pamiętać, żeby nie zapomnieć.
- Z jednej
strony mamy Julię: stłamszoną przez rodzinę, potem na skraju bezdomności, która
dostaje szansę od losu. Być może sądzi, że nie ma prawa prosić o więcej, a może
zwyczajnie się boi, że się zbłaźni, bo to wszystko jest dla niej nowe. Z drugiej
strony mamy ciebie: człowieka, który popełnił kilka błędów, samotnego smutasa,
który potrzebuje silnych i wyraźnych bodźców.
- Silnych i
wyraźnych bodźców? – James zaśmiał się krótko. – Żebyś tylko widział swoją
poważną minę!
- To są
poważne sprawy, James – odparł Charles, pocierając twarz. – Mówimy o twojej
przyszłości. Oczywiście jeśli tylko dobrze to rozegrasz. Ty chyba naprawdę
potrzebujesz mocnego kopniaka w dupę, żeby się ogarnąć.
Rozległ się
krótki sygnał, który sprawił, że Charles podskoczył na łóżku. Odebrał smsa,
odpisał i schował telefon.
- Liz się zameldowała
– rzekł przepraszającym tonem. – Wylazła na chwilę ze swojej jaskini.
- Widzisz, twoja
żona przynajmniej raz na jakiś czas się odzywa! – stęknął James.
- Moim
zdaniem powinniście poważnie porozmawiać. Przedstawić swoje obawy i nadzieje. Skonfrontujcie
dwie pozycje. Może się okazać, że zbyt wiele od niej oczekujesz.
- Problem
polega na tym, że ona nie chce ze mną rozmawiać.
Nie była to
do końca prawda. Julia potrzebowała kogoś, komu mogłaby zrelacjonować wydarzenia
danego dnia, choć w jej życiu niewiele się działo. Znalazła jednak w Jamesie wiernego
słuchacza, a on uwielbiał słuchać jej głosu. Jednak gdy rozmowa schodziła na
bardziej osobiste tematy, Julia się zamykała, bowiem zawsze ktoś był w pobliżu –
lady Dashwood, ojciec Jamesa, Grace czy Larissa. Zmieniała wtedy gwałtownie
temat, by już więcej nie powrócić do poprzedniego. Jej obawy były na tyle
silne, że unikała spotkań sam na sam na terenie posiadłości. Nie chciała być
przez nikogo przyłapana.
- Być może
będzie chciała porozmawiać, gdy znajdziecie się oboje na neutralnym gruncie –
powiedział Charles, ponownie czytając w myślach Jamesa. Skurczybyk był w tym
naprawdę dobry. – Zabierz ją gdzieś, ale nie tam, gdzie są inni ludzie. Proponuję
mały wypad nad morze.
- Tak po
prostu?
- Tak po
prostu. Nie będzie się mogła wykręcić. Przewietrzycie się i dojdziecie do
sensownych wniosków.
- Myślisz,
że się uda?
- Naprawdę
życzę wam jak najlepiej. Już najwyższy czas, żebyś odnalazł w życiu spokój.
Komentarze
Prześlij komentarz