LXIV Charles
Nie podobało mu się to, że nawet Elizabeth
patrzyła na niego poprzez pryzmat starych schematów, które tak bardzo chciał
pozostawić za sobą. Nie mógł się pozbyć wrażenia, że w głosie Elizabeth
pobrzmiewała nutka żalu, jakby nie pochwalała takiego obrotu spraw.
Zoe wspomniała coś o deserze, ogrodzie i ładnej
pogodzie. Charles spojrzał na nią z góry, lecz kobieta się tym nie przejęła. Miała
zbyt dobry humor, by bać się ponuractwa młodego Wrighta.
- Harriet usilnie do tego dąży – zauważyła
Elizabeth, uciekając wzrokiem w bok. Przez całe spotkanie wydawała mu się
dziwnie nieobecna, wycofana, nadzwyczajnie inna. Niepokoiło go to.
- I nic jej z tego nie przyjdzie – odparł
zdecydowanie, gdyby chciała mu nie wierzyć. – Elizabeth, co się z tobą dzieje?
– dodał ciszej. Z Michaelem w pobliżu należało być bardzo ostrożnym.
- Nie rozumiem twojego pytania, mój drogi
Charlesie. – Przynajmniej „mój drogi Charlesie” brzmiało niezmiennie i
niezmiennie powodowało dziwny ucisk w klatce piersiowej.
- Jak możesz być tak spokojna w obliczu
zagrożenia?
- Sam sobie wymyślasz problemy, Charles. Czyż
nie to robią cywilizowani ludzie? Przybywają zaproszeni, raczą innych rozmową,
konsumują, śmieją się przyjaźnie z żartów.
- Nie z żartów, które opowiada Michael. Nie
powinno cię tu w ogóle być!
- Cóż, chyba możemy to zmienić, nieprawdaż?
- Podziwiam twoją odwagę. – Gwałtownie
poderwała głowę i spojrzała na niego z niedowierzaniem. – Wszyscy twardziele
przy tobie wymiękają. Musisz mnie tego nauczyć.
Nie zdołał odpowiedzieć na nieme pytanie, choć
i tak nie zamierzał na nie odpowiadać. Na pewno nie w domu swojego ojca, z
Michaelem i Harriett tuż za ścianą. Obudził w Elizabeth ciekawość, a tym samym
kupił sobie kilka chwil rozmowy, gdy znajdą się na bardziej neutralnym gruncie.
Przenieśli się z deserem do ogrodu, który Zoe
również wzięła w posiadanie. Wszędzie wokół można było wyczuć kobiecą rękę.
Dotyczyło to kolorów, kształtów i zapachów. Charles czuł się, jakby trafił do
zupełnie innego miejsca. Zatęsknił nagle za matką, która uwielbiała opiekować
się ogrodem, spędzała w nim każdą wolną chwilę, w której nie prasowała, nie
gotowała, nie sprzątała. Wręcz nie mógł znieść myśli, że teraz zajmuje się nim
ktoś inny.
Jego własny ogród był zaniedbany, głównie z
powodu braku czasu. Ojciec skutecznie zajmował mu każdą wolną chwilę. Matka
nauczyła go wiele o roślinach i jak je traktować, choć ojciec tego nie
pochwalała, twierdząc, że to zajęcie dla kobiet i tylko dla nich. Potrzebował
kogoś, kto przytnie żywopłot i nie szukał tu kogoś pokroju Randy’ego, gdy sam
się tym zajmował, powracały bolesne wspomnienia o matce.
Poznawszy bliżej panią Darcy, Charles mógł
stwierdzić, po kim jego matka odziedziczyła siłę ducha, by w milczeniu znosić
szalone eksperymenty doktora Wrighta. Czasem przywdziewała obojętną maskę, by
nie zdradzić się z najmniejszą słabością. Maskę, która obecnie nosiła
Elizabeth.
Michael udawał – co do tego nie było
wątpliwości – przyjazne nastawienie, udawał, że jest miły, zabawiał wszystkich
rozmową, choć wiele ze słów kierował bezpośrednio w kierunku Elizabeth.
Podejmował próby objęcia jej, przeniknięcia przez zewnętrzną linie obrony, lecz
ona zbywała te gesty z uprzejmością. Michael częstował ją winem, a ona
odmawiała, ku wielkiej uldze Charlesa. Z Elizabeth było coś nie tak, choć
widział to tylko Charles.
Patrzył na Michaela i czuł odrazę, Elizabeth na
pewno też ją czuła, choć to ukrywała. Czasem tylko delikatne drgnięcie brwi
zdradzało jej odczucia. Uśmiechała się, Charles szedł za jej przykładem, choć
nie było mu do śmiechu.
Harriett zręcznie skierowała na siebie światła
reflektorów. Była pochłonięta opowieścią o tym, jak to Charles postanowił
zerwać z nią tuż przed balem maturalnym. Zawstydziła go pytaniami o powód, gdyż
nie zamierzał się obnażać przed tym towarzystwem. Michael podsunął sugestię,
jakoby znalazł sobie kogoś innego, a Charles gorączkowo zaprzeczył. Nie chciał
się przyznać, że po prostu zrozumiał, że woli być sam, aniżeli z niewłaściwą
osobą. Ostateczne przekonanie się do tego konceptu zajęło mu nieco więcej
czasu, niż zakładał.
- Harriett, czy naprawdę nie mamy lepszych
tematów do rozmowy? – syknął Charles, chcąc przerwać tę katorgę. – Musisz
odgrzewać stare hity?
Ton, w jakim to powiedział, kazał Harriett
zmienić temat. W takich chwilach podobny był do swego ojca – niespokojny i
porywczy. Nienawidził się za to. Czuł się, jakby trafił do jakiegoś
równoległego świata, który rządzi się swoimi prawami, a on ich nie rozumie.
Mężczyzna, który zabił mu matkę, kobieta będąca obecnie emocjonalnym wrakiem
ubranym w najlepsze ubrania, mężczyzna pociągający za sznurki i naginający
rzeczywistość do własnych upodobań i kobieta, która powstała z popiołów
silniejsza niż kiedykolwiek. Plus do tego niczego nieświadoma Zoe i on sam –
zagubiony, obdarty z tożsamości, tańczący do muzyki, którą mu grano.
Żółć podjechała mu do gardła, poczuł, że nie
będzie w stanie dalej uczestniczyć w tej groteskowej zabawie. Udał, że dostał
pilną wiadomość, wykrztusił przeprosiny i wręcz uciekł z przyjęcia. Zoe
próbowała go zatrzymać, lecz nie dał się przekonać.
- Naprawdę cudownie było cię poznać, ale to
naprawdę pilna sprawa – powiedział ze smutkiem. – Przyjaciel w potrzebie,
wiesz, jak to jest…
Ucałowała go w oba policzki, obiecując, że
niedługo znów się spotkają. Pocałunki paliły, jakby przytknięto mu rozżarzone
węgle do twarzy.
***
Żałował, że tak to się skończyło. W pewnym
sensie zostawił Elizabeth samą, rzucił ją na pastwę doktora i Michaela. Cóż,
Harriett również nie okazała się być zbyt przyjazna. Uporczywie starała się
dopiec Elizabeth, choć czyniła to niezwykle subtelnie. Drobna szpila tu, drobna
szpila tam, po trupach do celu.
Nie musiał się na to zgadzać, ale był zbyt
wielkim tchórzem. Kolejny raz zawiódł samego siebie.
Komentarze
Prześlij komentarz