LX Charles
Pragnął zatrzymać tę chwilę już na zawsze. Czas
jednak miał to do siebie, że płynął nieubłaganie do przodu, choć mogło się
wydawać, że stanął w miejscu. Charles wiedział, że upływały kolejne minuty,
krajobraz za oknem się zmieniał. Miał trudności ze skupieniem się na drodze.
Elizabeth w końcu czuła się swobodnie w jego
towarzystwie. Był jej niezmiernie wdzięczny za to, że dała mu szansę. Zniknęły
wszelkie niewidzialne wrogie bariery i mogli zwyczajnie cieszyć się sobą
nawzajem.
- Swędzi mnie nos, gdy się tak we mnie
wpatrujesz – powiedziała z zawstydzeniem. – Przypominam, że prowadzisz pojazd.
Zacisnął mocniej spocone dłonie na kierownicy.
Nie wybierali się na koniec świata, jechali jedynie do sklepu na zakupy. Krótka
trasa, którą pokonają w kilka minut, lecz te kilka minut ciągnęło się w
nieskończoność. Co było na rękę Charlesowi.
- Co będzie z Michaelem? – spytała Elizabeth,
gdy ostatecznie dojechali na parking.
- A co miałoby być z Michaelem? – zdumiał się
Charles. Nie rozumiał, co Michael miał wspólnego z ich obecną sytuacją.
- Zastanawiałam się, jak to przyjmie. W końcu
jesteście przyjaciółmi.
- Byliśmy
nimi.
- Tylko czy on o tym wie…?
Charles zasępił się na chwilę. Michael nie mógł
o tym wiedzieć, bowiem Charles nie wyraził się dostatecznie jasno w tej
kwestii. Michael zapewne nadal uważał Elizabeth za kogoś od nich gorszego, być
może knuł kolejną intrygę mającą ją pogrążyć.
- Nadal się go obawiam, Charles – rzekła
Elizabeth, skubiąc paznokcie.
- W trakcie ostatniego spotkania odnosiłaś się
do niego całkiem uprzejmie – zauważył Charles.
- Cóż, zauważyłam, że nieco go to irytuje.
Zapewne sądził, że będę się przy nim trzęsła ze strachu.
- Już nie ma nad tobą żadnej przewagi.
- Jeśli się dowie, że przeszedłeś na moją
stronę…
- O nic się nie martw, Elizabeth. Jakoś to z
nim załatwię.
- Wolałabym, żebyś nie załatwiał.
- To znaczy?
- Po prostu na razie nic nikomu nie mówmy.
- A Randy? Jego chyba chcesz wtajemniczyć,
prawda?
- Żeby już nie musiał się o mnie zamartwiać…
Elizabeth ruszyła przodem w labirynt sklepowych
alejek, natomiast rola Charlesa ograniczyła się do sterowania wózkiem. A
jeszcze niedawno to on kontrolował sytuację.
Po raz pierwszy od niepamiętnych czasów poczuł
się prawdziwie szczęśliwy. Sama myśl o tym, że między nimi nie było już
wrogości, napełniała jego serce nadzieją. Oczywiście na pewne rzeczy jeszcze
przyjdzie czas, przed nimi było jeszcze dużo pracy, lecz Charles wierzył, że
wszystko skończy się dobrze.
Musieli rozegrać wszystko niezwykle ostrożnie,
by radosne wieści nie dotarły do uszu Michaela albo doktora Wrighta. Już sam
nie wiedział, który z nich jest gorszy. Jego ojciec uzna, że kompletnie
postradał zmysły, Michael będzie przekonany o tym, że Charles jedynie udaje, by
pogrążyć Elizabeth. Cóż, Michael nie wiedział, że od jakiegoś czasu Charles był
zupełnie inną osobą.
Charles próbował wyrwać się ze schematu
narzuconego przez ojca, lecz gdy to robił, uchodził za szaleńca. Postanowił
wypróbować nowej taktyki. Będzie taki, jakim chciał widzieć go ojciec, a gdy
nie będzie na niego patrzył…
Możliwość spędzania czasu z Elizabeth oraz
wszelkie tajemnice z tym związane podniecały go, jakby był pryszczatym
niedorostkiem. Byłby głupcem, gdyby sądził, że prawda nigdy nie wyjdzie na jaw.
Mimo wszystko zamierzał utrzymać tę tajemnicę z dala od niektórych osób tak
długo, jak tylko się dało.
- Mój drogi Charlesie, co tak cię intryguje w
makaronach? – Elizabeth wyrosła obok niego i spojrzała w tym samym kierunku co
on.
- Kto normalny je czarny makaron? – spytał,
robiąc głupią minę. Chciał tym samym zamaskować poważne myśli, które rozbijały
mu się po głowie.
- Nie robiliby czarnego makaronu, gdyby nikt go
nie jadł. – Torebka czarnego makaronu powędrowała do ich wózka. – Jak tak dalej
pójdzie, nie wydostaniemy się ze sklepu przed jego zamknięciem.
Elizabeth klepnęła go delikatnie w ramię i
ruszyli kolejną alejką. Charlesa prześladowało nienazwane uczucie, które
sprawiało, że serce mocniej mu biło, dłonie się pociły, a w głowie miał mętlik.
To tylko stres, powtarzał sobie. Musiał teraz zważać na każde słowo wypowiadane
w jej obecności, by nie zdradzić się ze swoimi uczuciami. Musiał też uważać na
przypadkowych znajomych, których mógł spotkać dosłownie wszędzie. Jak się
wytłumaczy z tego, że robi zakupy z Elizabeth?
Dotarło do niego, jak ciężko będzie utrzymać to
wszystko w tajemnicy i przestało to być takie zabawne. Będzie miał spore
kłopoty. Ogromne kłopoty.
- Musimy zajrzeć jeszcze do Marge – powiedziała
Elizabeth, gdy Charles zapłacił za zakupy, a potem sam wszystko spakował do
samochodu.
- Do Marge? – przestraszył się Charles.
Naprawdę nie chciał obnosić się ze swoim małym sukcesem przed wszystkimi.
- Barry powiedział, że ma trochę resztek dla
Jacka. Jeśli jednak jest ci to nie na rękę…
Charles burknął coś nieskładnie pod nosem i
zawiózł Elizabeth posłusznie do Marge. Tak naprawdę mógłby ją wozić,
dokądkolwiek by sobie zażyczyła. Całkiem przypadkiem na jaw wyszło, że
Elizabeth nigdy nie zrobiła prawa jazdy, bowiem – jak sama stwierdziła – na
Harvardzie wszędzie miała blisko.
- Poza tym obawiam się, że kompletnie się do
tego nie nadaję – dodała ze śmiechem. – Mam chorobę lokomocyjną i jakoś nie
wyobrażam sobie siebie za kierownicą.
- Aż zakrawa na cud, że jeszcze nie
zwymiotowałaś mi na dywanik – sarknął Charles.
- Najlepszą opcją jest sen.
- A ja głupi poiłem cię kawą! To naprawdę cud!
Chcesz miętówkę?
Elizabeth zdzieliła go w ramię, aż go zabolało.
Była taka silna czy to on był mięczakiem?
- Nie cierpię miętówek – burknęła.
- To się źle składa, bo ja uwielbiam miętówki!
Posłała mu zdegustowaną minę, po czym
natychmiast wyskoczyła z samochodu. Charles miał problem, by nadążyć za jej
humorami. Raz była posępna, raz mówiła mu, żeby się od niej odczepił, za chwilę
chciała, by jednak został, by zaraz potem przyjaźnie się z nią przekomarzać.
Charles wiedział, że życie człowieka z depresją przypominało sinusoidę.
Zaliczyli jej minimum, obecnie zmierzali ku maksimum, by potem znów zjechać na
dół. Taka osoba wymagała szczególnej uwagi i Charles gotów był poświęcić całą
swoją uwagę Elizabeth. Zwłaszcza że i tak przyciągała go do siebie jak magnes.
- Marge! – zawołała radośnie Elizabeth,
wpadłszy do lokalu rudowłosej kobiety. Ucałowała ją w policzek i szybko
zniknęła na zapleczu.
- Czy coś jej się stało? – spytała
zdezorientowana Marge. – Mam nadzieję, że nie podałeś jej potajemnie jakichś
proszków…
- Zapominasz, że Elizabeth nie należy do zbyt
racjonalnych dziewczyn… - Charles wzruszył ramionami z trudem powstrzymując
uśmiech.
- Charlesie Wright, coś mi tutaj śmierdzi i nie
jest to smród spalenizny, bowiem w mojej kuchni nic się nie przypala! – Marge
zmrużyła ostrzegawczo oczy.
- Zdradzę ci małą, malutką tajemnicę, Marge. –
Charles przybliżył się do kobiety i ściszył głos. – Elizabeth i ja… - zawiesił
teatralnie głos.
- Nie powiesz mi, że ty i ona… - Marge musiała
dorobić swoją teorię.
- Nie, nie powiem ci…
- Czy Barry przegrał jakiś zakład? – wtrąciła
się Elizabeth. Trzymała w dłoni niewielkie pudełko z przysmakami dla Jacka. –
Jest dziś podejrzanie miły. Och… Co knujecie? – zaśmiała się na widok Marge i
Charlesa pochylonych ku sobie. – Charles chciał ci się zwierzyć z tego, że
zapomniał pinu do karty, gdy byliśmy w sklepie?
- Nie musiałaś tego wyciągać na wierzch.
Najadłem się wystarczająco dużo wstydu…
Wolał nie dodawać, że wszystkiemu winna była
Elizabeth.
- Byliście razem na zakupach? – spytała Marge,
patrząc to na jedno, to na drugie.
- A co w tym dziwnego? – odparła Elizabeth,
uśmiechając się szeroko. Rudowłosa kobieta odetchnęła z ulgą.
- Kompletnie za wami nie nadążam…
- Charles jeszcze ci nie powiedział?
- Co takiego miał mi powiedzieć?
- Charles, doprawdy… Takie ważne sprawy…
Charles miał ci powiedzieć, że on i ja…
- Bierzecie ślub?! – ryknął Barry zza drzwi
kuchni. – Nareszcie!
Charles poczerwieniał na twarzy, Elizabeth
zbladła. W oczach Marge pojawiły się łzy wzruszenia.
- Marge, to nie to co myślisz… - jęknął
Charles.
- Mieliśmy ci powiedzieć, że się pogodziliśmy –
powiedziała szybko Elizabeth. – Ale teraz musimy uciekać. Cudownie było cię
widzieć.
Chwyciła Charlesa pod ramię i niemal siłą
wyprowadziła go z knajpki Marge.
- Nie spodziewałam się, że Barry jest takim
dupkiem – powiedziała, gdy jej twarz znów zaczynała nabierać rumieńców.
- Ale przyznaj, że Marge dała się nabrać – zaryzykował
stwierdzenie.
- Możesz mi powiedzieć, dlaczego wszyscy chcą mnie
z tobą wyswatać?
- A co? Nie umówiłabyś się ze mną?
- Mhm, chyba w innej rzeczywistości – prychnęła
Elizabeth, ucinając dalszą dyskusję.
Komentarze
Prześlij komentarz