LIX Elizabeth

Udawanie przed innymi miało swoją cenę. Przywdziewanie na twarz uśmiechu kosztowało ją wiele wysiłku, zużywało pokłady nienazwanej energii, którą gromadziła w samotności. Męczyło ją również to, że nie potrafiła określić swoich uczuć względem pewnych spraw. Osoby postronne narzucały jej pewien schemat, który nie był właściwy, lecz próbując mu zaprzeczać, męczyłaby się jeszcze bardziej.
              
Uciekanie przed Charlesem nie należało do najrozsądniejszych, ostatnio jednak jej świat jakby wywrócił się do góry nogami. Wymknęła się z poczuciem winy, które ją zastanowiło – z pewnością robiła coś nie tak. Randy udzieli jej stosownej reprymendy, to było pewne. Nie była już małą dziewczynką. Dlaczego zatem zachowywała się tak dziecinnie? I dlaczego zawsze spodziewała się ochrzanu od Randy’ego?
              
Charles był przebiegły, zdołał dogonić ją, gdy wchodziła z rowerem przez furtkę mikroskopijnego ogrodu Randalla.
- Elizabeth! – zawołał za nią. Postanowiła uparcie go ignorować. Nie miała nastroju na rozmowę z panem Wrightem. Uznała, że wyczerpał swój ładunek szczęścia na dziś.
              
Trzasnęła furtką i szybko zniknęła za drzwiami od kuchni. Jack powitał ją radośnie. Elizabeth cieszyła się, że go ma. Przynajmniej nie potrafił mówić. Charles wpadł do kuchni za nią.
- Charles, zapomniałeś, jak się puka? – warknęła wściekle. Najchętniej wyrzuciłaby go z domu. Skąd w niej tyle agresji?
- Możesz mi wyjaśnić, o co ci chodzi? – odciął się Wright w podobnym tonie.
- Nie mam najmniejszego pojęcia!
- Może jak się wyśpisz, to ci przejdzie!

- Nie możesz się pchać do mojego domu i mówić mi, że mi przejdzie, gdy się wyśpię!
- Czego zatem ode mnie oczekujesz? Czego ode mnie chcesz?
- Czego ja chcę? Łazisz za mną, jakbyś to ty czegoś ode mnie chciał!
- Ale czego ty chcesz?!
- Chcę, żebyś dał mi spokój! – Elizabeth wyrzuciła z siebie te słowa, zanim na dobre ukształtowały się w jej głowie. Ich krawędzie były ostre, cała fraza była nieoszlifowana i dlatego musiała zranić Charlesa. – To się po prostu nie uda… - dodała ciszej i spokojniej.
              
Charles wyglądał, jakby oberwał twarz. Był wstrząśnięty i co gorsza – rozczarowany. Mogła winić tylko siebie, swój upór, swoją nieufność i całkowity brak rozsądku. Charles powoli doszedł do siebie i pokiwał głową ze zrozumieniem.

- Tego właśnie chcesz? – spytał niemal bezgłośnie. Elizabeth pokiwała głową, a wtedy wyminął ją i wyszedł frontowymi drzwiami.
              
Gdy nimi trzasnął ostentacyjnie, poczuła niewyobrażalną pustkę. Była przyzwyczajona do samotności, lecz bez Charlesa owa samotność nabierała zupełnie innego wymiaru. Nauczyła się wpisywać go w część siebie i teraz poczuła, że czegoś jej brakowało.
              
Dlaczego właściwie wróciła do domu? Nie zrobiła tego tylko dla wuja, Charles miał w tym swój udział, choć nie mógł o tym wiedzieć. Czego w zasadzie się bała? Czy miała coś do stracenia? Charles żałował swoich uczynków, czemu nie mogła mu ich wybaczyć? Chciała do końca życia zgrywać ofiarę?

              
Już tylko krok dzielił ją od bezbrzeżnej rozpaczy, mimo wszystko czegoś się uczepiła i to nie pozwoliło jej runąć w dół. Charles chyba nie byłby dumny ze swojej roli w jej życiu.
              
Utknęła w miejscu pomiędzy swoją dumą a obietnicą lepszego życia, pomiędzy strachem i nadzieją, pomiędzy dawną sobą i kimś, kim nigdy nie zostanie.
              
Powlekła się do drzwi, żeby Charlesowi nie przyszło do głowy znów ją nawiedzać. Znalazłszy się w przedsionku, przypomniała sobie och pierwsze spotkanie po latach. Cóż, mogła rozegrać to o wiele lepiej. Tymczasem była przerażoną wiewiórką, która uciekła w popłochu. Co też sobie o niej pomyślał?
              
Gdyby się tak nad tym zastanowić, nie miała lepszego pomysłu na to spotkanie. Nie mogli natknąć się na siebie w neutralnej scenerii, to musiało być terytorium któregoś z nich. Wypadło na dom Randy’ego. I oczywiście musiała trzasnąć Charlesowi drzwiami przed samiutkim nosem.
              
Pogładziła sławetne drzwi, które wytrąciły Charlesowi tosta z ust. Gołębie stoczyły o niego zaciętą walkę. Wyjrzała przez wizjer i ujrzała zagubionego Charlesa. Biedaczyna nie miał pojęcia, co ze sobą począć.
              
Zebrała się w sobie i rzuciła wszystko na jedną szalę. W końcu co miała do stracenia?
- Charles, z iloma wariatkami miałeś do czynienia w swojej karierze? – spytała nieśmiało, otworzywszy drzwi. Młody Wright podskoczył i obejrzał się za siebie z bezbrzeżnym zdumieniem.
- W zasadzie tylko z jedną – rzekł, spoglądając wymownie na nią. Na jego twarzy pojawił się wyraz niewysłowionej ulgi. Elizabeth poczuła to samo. – To ekstremalnie ciężki przypadek.
- Nie lubisz wyzwań?
- Może nie przesadzajmy… Czyżbyś zmieniła zdanie?
- Zmieniam się jak w kalejdoskopie.
              
Charles uśmiechnął się serdecznie i otarł łzę z policzka Elizabeth.
- Co powiesz na herbatę, mój drogi? Bez mleka oczywiście – zaproponowała przyjaźnie.
- Przynajmniej w tej kwestii się zgadzamy.
- Wątpię, bym w ogóle miała je w lodówce. Nie mam ostatnio głowy do zakupów, a Randy wybitnie mi w tym nie pomaga. Tak długo, jak jest piwo…
- Mogę…?
              
Elizabeth skinęła głową i wpuściła Charlesa do środka. Zamknęła drzwi, jakby zamykała jakiś rozdział w życiu i oparła się o nie plecami, nie chcąc znów wpuścić do środka starych demonów.
- Twoja lodówka naprawdę błaga o wypełnienie jej jakąś zawartością – rzekł Charles, powróciwszy do przedsionka. – Została tam tylko puszka z psim jedzeniem, butelka piwa i resztka masła. Żywisz się powietrzem?
- Marge pilnuje, byśmy nie umarli z głodu. Jack nie narzeka.
- Tak nie może być…
- Jedzenie Marge jest cudowne, nie próbuj mówić inaczej!
- Nie może wam gotować codziennie.
- A czy to nie jest jej praca?
              
Charles udał, że się zastanawia nad tym konceptem. Elizabeth nie mogła się pozbyć wrażenia dziwnej miękkości w całej postawie młodego Wrighta. Rysy jego twarzy złagodniały, nie musiał już dłużej ukrywać się za maską udręki, w jego oczach pojawiła się przyjacielska troska.

- Niemniej proponuję, byśmy poczynili odpowiednie zakupy – zaproponował, a Elizabeth nie potrafiła mu odmówić. Skinęła powoli głową, a Charles uśmiechnął się lekko.


Komentarze

Popularne posty