LXII Michael
Michael
przestąpił niecierpliwie z nogi na nogę. Po raz drugi wcisnął przycisk dzwonka
do drzwi, zastanawiając się, czy nie postępuje nierozsądnie.
- Nie masz
tu czego szukać – burknęła Elizabeth, otworzywszy drzwi. Michael zauważył, że
radziła sobie z pewnymi odruchami. – Jaka szkoda, że nie ma już Randy’ego…
- Nie
przyszedłem się kłócić. – Michael uniósł dłonie w poddańczym geście. – Jesteśmy
w końcu rodzeństwem.
Na twarzy
Elizabeth pojawił się nieprzyjemny grymas.
- Mów, czego
chcesz i zjeżdżaj, zanim poszczuję cię psem…
- Tym małym
szczurkiem? – zaśmiał się, na widok niewielkiego Jacka Russella chowającego się
za nogami Elizabeth.
- Michael…
- Już, już…
Chciałem zaprosić cię na małe spotkanie.
- Nie
uważasz, że mamy dość małych spotkań na jakiś czas?
- Wręcz
przeciwnie, Lizzie. Spotkań nigdy za wiele, w końcu życie jest takie krótkie!
Elizabeth
wyglądała na zakłopotaną, jakby sama wiedziała co nieco o ulotności ludzkiego
żywota.
- Dlaczego
nie zaprosisz kogoś lepszego? Skończyły ci się kontakty? I dlaczego nachodzisz
mnie w domu, zamiast zwyczajnie zadzwonić?
- Tak wiele
pytań, tak wiele wątpliwości… Po prostu lubię z tobą rozmawiać w cztery oczy,
Liz. Zmieniłaś się przez te wszystkie lata. Czuję się, jakbym nigdy cię nie
znał.
Było w tym
wiele prawdy, przez osiem lat zmieniło się tak wiele, że w zasadzie zaczynali
wszystko od początku. Michael lubił wiedzieć, co lubi Elizabeth, na czym jej
zależy, czego się boi i czego nie znosi, by obrócić to wszystko przeciwko niej.
Każdy strzępek wiedzy na jej temat był na wagę złota, zwłaszcza że z czasem stawała
się coraz bardziej skryta. Chowając się u Marge lub Dana Hendersona, Elizabeth
coraz bardziej oddalała się od źródła niebezpieczeństwa.
Przez lata
nabrała ogłady, z dzikiej dziewczynki wyrosła na niedostępną kobietę. Michael
cieszył się, że mógł poznać ją na nowo, uwielbiał wyzwania i już cieszył się na
te wszystkie okazje, by ją pogrążyć. Irytowało go nieco, że od jej powrotu była
tematem numer jeden na ustach wielu osób. Osób, które wcześniej nie chciały
mieć z nią nic wspólnego.
- Dlaczego
nie zaprosisz Charlesa? – rzuciła złośliwie Elizabeth.
- Nie jestem
gejem – odparł Michael.
- Twój umysł
nadal jest dość ciasny, co? – zaśmiała się. – Mógłbyś uczepić się innej
dziewczyny, która również wróciła do miasta.
-
Ładniejszej, mądrzejszej… Nie to by było za proste. Doktor Wright organizuje
małe przyjęcie z okazji przyjazdu pewnej damy. Zostałem zaproszony, lecz nie
zamierzam siedzieć tam sam. I nie, Harriett nie wchodzi w grę, gdyż pozostawiam
ją do dyspozycji Charlesa.
- Dobrze
rozumiem? Mam pójść z tobą do jaskini lwa i udawać, że wszystko jest w
porządku?
Pokręciła
głową z niedowierzaniem.
- To wymyka
się wszelkiej logice, Michael…
- Coś dla
ciebie, Liz. Przemyśl to sobie. Zadzwonię później.
Nie
spodziewał się odpowiedzi tu i teraz. Elizabeth potrzebowała czasu, by
przekonać się do całkowitej nieszkodliwości tego spotkania, mimo że miały
uczestniczyć w nim osoby, za którymi nie przepadała. Doktor, Charles i Michael
jako wisienka na tym wyjątkowo dziwnym torcie.
Postanowił
zataić przed Charlesem dzisiejszą wizytę u Lizzie oraz to jakże śmiałe
zaproszenie. Chciał zobaczyć wyraz bezbrzeżnego zdumienia na twarzy Charlesa,
gdy Elizabeth zjawi się u jego boku w domu doktora Wrighta. Że się pojawi, nie
miał najmniejszych wątpliwości.
***
- Widziałem,
że się zgodzisz – powiedział Michael z zadowoleniem, gdy Elizabeth ponownie
otworzyła przed nim drzwi. Prychnęła pogardliwie i wpuściła go do domu. –
Wiesz, że dziewczyny noszą sukienki?
- Nigdy nie
uważałeś mnie za dziewczynę – odparła, skrobiąc coś naprędce w notatniku.
Najpewniej była to notka dla zacofanego Randy’ego, bo przecież mogła mu wysłać
sms-a. Starzy humaniści lubili jednak marnować papier. – Raczej za worek
kartofli.
Elizabeth
zarzuciła na siebie oberżynową marynarkę i była już gotowa do wyjścia.
Podziwiał jej praktyczne podejście do problemu. Ileż to się niegdyś naczekali z
Charlesem w salonie, czekając aż Harriett łaskawie się wypindrzy i wysłuchując
nudnawych opowieści jej ojca…
- Pomyśl
tylko, co można zrobić z kartofli – zauważył Michael, poprawiając krawat. Nie
mógł pozbyć się wrażenia, że coś było nie tak. Szło mu zdecydowanie za łatwo.
- Tak,
kartofle to bardzo pożyteczne rośliny. – Elizabeth poprawiła ciasny kok,
przejrzała się w lustrze, po czym spojrzała na Michaela wyczekująco. – O ile pamiętam,
spotkanie miało się odbyć w domostwie doktora, nie tutaj.
Zachowywała
się nadzwyczaj normalnie, gdy wsiedli do jego samochodu, średniej wielkości
miejskiego SUVa. Elizabeth nawet pokusiła się o niewielki komplement, który
brzmiał nienaturalnie w jej ustach. Unikała jego spojrzenia, lecz jej
odpowiedzi przesiąknięte były dużą ilością sarkazmu. Opanowała go do perfekcji,
kilka razy zrobił z siebie idiotę, lecz ona zdawała się nie zwracać na to
uwagi.
Powoli
zaczynał żałować, że w ogóle wpadł na ten pomysł. Elizabeth miała być pełna
wątpliwości, a te dopadły tylko jego. Gdy stanęli przed drzwiami domu doktora
Wrighta, był już lekko spocony ze stresu.
Zdał sobie
sprawę z tego, że nie ma już przewagi nad Elizabeth. Praktycznie jej nie znał,
dawna Lizzie za nic w świecie nie zgodziłaby się uczestniczyć w spotkaniu z
najbardziej przez siebie znienawidzonymi osobami. Nie zbliżyłaby się nawet na
metr do Michaela.
- Jesteś już
– powiedział doktor Wright, poprawiając krawat. Wydawał się być czymś
podirytowany. – Och… - Zamarł, ujrzawszy towarzyszkę Michaela.
- Witam,
doktorze Wright – powiedziała Elizabeth uprzejmie, posyłając mu lekki uśmiech.
Doktor zreflektował się i wpuścił swoich gości do środka.
- Co ona tu
robi? – syknął doktor, zatrzymując Michaela w korytarzu.
- Jak to: co
ona tu robi? – odparł cicho Michael. – Zaprosiłem ją, zapomniałeś, że wypada
czasem przyjść z parą?
- Ale ona?
- A co w tym
dziwnego?
- A od kiedy
to wpuszczamy małpki na salony?
Doktor
utrwalił sobie w pamięci zupełnie inny obraz Elizabeth. Nadal widział w niej
półdziką, nierozgarniętą dziewczynkę z niepokojącą tendencją do kłamania. Na
pewno nie spodziewał się, że kiedykolwiek przekroczy próg jego domu i to
jeszcze u boku Michaela, jej największego wroga. Doktor zachodził w głowę, jak
Michaelowi się to udało. Jeszcze bardziej ciekawy był tego, co takiego urodziło
się w głowie Elizabeth, że znalazła się w takiej a nie innej sytuacji.
Komentarze
Prześlij komentarz