CLXXXIII Sophie
Ostatnio
rzadko miała sposobność spotkać Jonathana. Mijali się w biegu, gdy gnali do
swoich przypadków na izbie przyjęć. Sophie nigdy nie mogła go zdybać na
przerwie, zapewne ukrywał się w swoim gabinecie i przewalał stosy papierów.
Niezwykle fascynująca robota.
- Chyba ktoś
mu zarzucił, że się obija – stwierdził Ranjit, gdy w przerwie wybrali się na
kawę.
- To nie
człowiek, lecz maszyna – odparła Sophie, lekko się na doktora bocząc.
- Dajcie
spokój, na oddziale w końcu zapanował porządek – wtrąciła Emma, przysiadając
się do nich w pokoju pielęgniarek.
- Dlatego,
że ty tu jesteś. – Ranjit uśmiechnął się rozbrajająco. – Bez naszej Emmy by się
nie udało.
- Ranjit,
nie musisz udawać, że to ja ogarniam cały ten chaos. Wszyscy dobrze wiemy, że
to zasługa naszego ukochanego doktora Cavendisha.
- Jasne,
wychwalajmy go pod niebiosa, żeby mu się w głowie pomieszało… Chcecie może
pączka?
Ranjit
potrafił pochłaniać niesamowite ilości jedzenia, niekoniecznie zdrowego. O ile
dla swoich towarzyszek przyniesie po pączku, to dla siebie weźmie ich trzy bądź
więcej. Sophie nie wiedziała, gdzie ten facet to wszystko upychał. Ani troszkę
nie robił się większy. Całe szczęście, że nie rósł mu brzuszek.
- Nie
zdołałam jeszcze przeprosić cię za to, że cię wystawiłam – powiedziała cicho
Emma, korzystając z okazji.
- Przecież
mnie nie wystawiłaś – zdumiała się Sophie.
-
Przepraszam, spanikowałam. Nie powinnam dopuścić, by takie rzeczy miały miejsce
– ciągnęła siostra Bradshaw, a Sophie nie miała najmniejszego pojęcia, co
takiego mogło przyprawić tę pogodną kobietę o panikę. – Być może wcale nie
nadaję się na takie spotkania.
- Em, daj
spokój. Nie musisz mi się z niczego tłumaczyć – powiedziała Sophie z ledwie
namacalną czułością. Delikatnie chciała jej dać do zrozumienia, że nie musi się
jej obawiać. Nie chciała, by jej znajomość z Emmą skończyła się równie szybko,
jak się zaczęła. Zupełnie jak z Jonathanem.
- Ale czuję
się naprawdę głupio…
Dalavi
zjawił się akurat, gdy Sophie i Emma zasuwały krzesła.
- Idziecie
już? A co z pączusiami? – spytał zdezorientowany.
- Więcej dla
ciebie, niedźwiadku – zażartowała Bradshaw. Ranjit miał łącznie pięć pączków.
Emma
odczekała, aż znajdą się w ustronnym miejscu, z dala od wścibskich nosów i
gumowych uszu. Najwidoczniej coś bardzo leżało jej na sercu i Sophie nie
potrafiła odmówić jej prawa do zwierzeń. Dzięki temu na chwilę mogła zapomnieć,
że Cavendish z jakichś powodów wszystkich unika. Nie potrafiła bowiem pozwolić
sobie na odrobinę egoizmu, by przyznać, że tak naprawdę Cavendish unikał tylko
jej.
- Ostatnie
tygodnie nie były dla mnie najłatwiejsze – zaczęła Emma, drapiąc się po dłoni.
– Mój chłopak, z którym byłam przeszło siedem lat mnie zostawił.
„Dlaczego?”
cisnęło się na usta, lecz Sophie wiedziała, że ten potok musiał płynąć sam.
- Zawsze
marzył o stworzeniu idealnej rodziny – ciągnęła Bradshaw. – Domek na
przedmieściu, dwójka dzieci. Ten obrazek nie wpisywał się w moją ścieżkę
zawodową. Ciężko być mamą na pełen etat, gdy nie masz stałych godzin pracy.
Emma wlepiła
wzrok w okno. Sophie mogła teraz oglądać tylko jej profil, oraz czerwone smugi
pozostawione przez paznokcie na skórze dłoni.
- Ten
hipokryta jednak nigdy mi się nie oświadczył, jakby chciał pozostawić sobie
furtkę, z której w końcu skorzystał.
- A
przyjęłabyś go?
- Małżeństwo
to tylko formalizacja. Skoro żyliśmy razem przez siedem lat… Uciekł ode mnie,
bowiem nie mógł znieść zgorzkniałej baby, która krzywi się na widok dzieci.
- A nie
chcesz ich mieś?
- Jeśli mi
zaraz powiesz, że marzysz o stadku bajgli…
- Mnie w to
nie mieszaj! – zaśmiała się Sophie. – Byłabym okropną matką.
Emma posłała
jej smutny uśmiech.
- A potem
wpadłam w panikę, dlatego odwołałam nasze spotkanie – ciągnęła zbolałym tonem.
– Okres mi się spóźniał i myślałam, że… Sama wiesz… Czuję się okropnie, że ci
nie powiedziałam, ale się obawiałam…
- Wiem, że
znamy się krótko, ale gdybyś potrzebowała kogoś…
- Okazało
się, że to fałszywy alarm i wszystko wraca do normy.
- Poza
drobnym szczegółem…
- Nie mam
już faceta.
- I tak na
ciebie nie zasługiwał.
-
Spodziewałam się, że powiesz coś takiego.
- Kiedy to
szczera prawda! Skoro z taką łatwością cię zostawił, bo nie chciałaś mieć
dzieci…
Emma uznała,
że najważniejsze rzeczy z siebie wyrzuciła. Sophie dojrzała na jej twarzy wyraz
ulgi, w duchu cieszyła się, że mogła jej ulżyć. Niezdrowo było tłumić w sobie
nieprzyjemne myśli. Sophie sama przeżyła coś w rodzaju katharsis, gdy zwierzyła
się Emmie z kwestii dotyczących Willa. To, że wyspowiadała się również przed
Jonathanem, było już zupełnie inną sprawą.
- Plus jest
taki, że teraz to jego mamusia będzie musiała prać jego skarpety – rzuciła Emma
z rozbawieniem, gdy wracały na oddział.
- Nie mam
pojęcia, gdzie się podziewacie – powiedział Lars, ocierając pot z czoła – ale
Cavendish jest wkurwiony.
- Byłyśmy na
przerwie, należy się nam – odparła Sophie, marszcząc czoło.
- Spróbuj
powiedzieć to Cavendishowi… Jerome już dostał po głowie, a nic takiego nie
zrobił.
- Myślę, że
akurat on dostaje tak dla zasady.
- Doktor
Briggs opuściła oddział ze łzami w oczach, a podobno jest niezniszczalna.
Sophie i
Emma spojrzały po sobie z niepokojem. W jak parszywym humorze musiał być doktor
Cavendish, żeby doprowadzić Briggs na skraj wytrzymałości? Sophie poczuła, że
musi wziąć na siebie ciężar wyjaśnienia pewnych kwestii z Jonathanem.
- Arthurze,
nie mam pojęcia, dlaczego z twojego fartucha wysypują się torebki z herbatą,
lecz byłbym wdzięczny, gdybyś zechciał posprzątać – rzucił cierpko Jonathan.
Elssler chyba przerysował nieco zły humor doktora. – Chyba że chcesz zamienić
izbę przyjęć w jedno wielkie tea party.
- Nie,
oczywiście, nie chcielibyśmy tego… - westchnął Lipton, przewracając
ostentacyjnie oczami.
- Zrób tak
jeszcze raz, a będzie się musiał tobą zająć Arthur Numer Dwa. Szanowne
księżniczki wróciły z przerwy, wspaniale! – Jonathan wziął się pod boki. –
Siostro Bradshaw, zdaje się, że przydarzyła się jakaś awaria w pokoju
pielęgniarek.
- Jeśli się
okaże, że to pańska sprawka, osobiście pana wypatroszę – rzekła Emma
ostrzegawczym tonem. Awarią mogło być doprowadzenie którejś z pielęgniarek na
skraj wytrzymałości.
- Chętnie
bym to zobaczył – sarknął Cavendish. – Arthurze, ciągle widzę herbatę na
podłodze…!
Biedny
doktor Lipton musiał chwilkę poszukać, nim dopatrzył się ostatniej torebki.
Schylając się, mruknął coś, co brzmiało jak: „Że też ten skurwiel musi mieć tak
dobry wzrok”. Sophie stłumiła parsknięcie.
- Mam też
bardzo dobry słuch – rzucił Jonathan, nie patrząc na niego. Arthur zniknął w
mgnieniu oka. – Przebierze się pani – rzekł Cavendish do Sophie. – Będzie mi
pani asystowała przy operacji. No już! Nie mamy całego dnia!
Sophie
popędziła do szatni, by przebrać się w strój do operacji. Jonathan, owszem,
sprawiał wrażenie poirytowanego, lecz nie był wcale – jak to ujął Elssler –
wkurwiony. W milczeniu myli ręce do zabiegu obok siebie. Cavendish odezwał się
dopiero na sali operacyjnej, przedstawił zespołowi plan działania. Potem
wydawał z siebie jedynie mrukliwe polecenia, kompletnie ignorując obecność
Sophie w pomieszczeniu.
Pod koniec
zabiegu miała już dość wszystkiego. Jonathan zbywał jej komentarze jedynie
zmarszczeniem brwi, choć sam stosował się do jej zaleceń. Była kompletnie
zbędna, równie dobrze mogłoby jej nie być. Miała nadzieję, że tego dnia
Cavendish więcej nie poprosi jej o asystę.
- Czy mi się
wydaje, czy jest pani niezadowolona z przebiegu operacji? – spytał Jonathan
uprzejmie, gdy Sophie zawzięcie szorowała dłonie szczotką.
- Dlaczego
miałabym być niezadowolona? – odparła obojętnie. – W końcu nic nie zrobiłam.
-
Przepraszam, jeśli zbytnio się szarogęsiłem.
- To był
pański zabieg i miał pan pełne prawo przejąć inicjatywę. Szkoda tylko, że na
nic się nie przydałam. Zmarnowałam jedynie surowce.
- Jest pani
wobec siebie zbyt krytyczna. Jak tak dalej pójdzie, zedrze sobie pani całą
skórę.
Sophie przez
chwilę nie wiedziała, do czego przypiąć komentarz Cavendisha. Dopiero po kilku
sekundach zdała sobie sprawę, że nadal zawzięcie szoruje dłonie, a skóra była
już czerwona i mocno podrażniona.
- Zrobiłem
czy powiedziałem coś nie tak? – W głosie Cavendisha pojawiła się podejrzana
miękka nuta. – Zachowujesz się, jakbyś była tu za karę.
Spojrzała na
niego zaskoczona. Ten nagły przeskok na „ty” nieco ją spłoszył. Obudził
wspomnienie niefrasobliwego wieczoru w jego mieszkaniu, gdy spiła się
nieprzystojnie i zasnęła na jego kanapie.
- Jesteś dla
mnie dziwny miły – odparła ostrożnie. – Lars mówił, że masz dziś podły humor,
lecz najwyraźniej przy mnie się zmienia.
- Wszyscy
mnie dziś niezmiernie irytują. Dlatego wolałem twoje towarzystwo podczas
zabiegu.
-
Jednocześnie nie dopuściłeś mnie do żadnych czynności. Nie chcesz dzielić się
ze mną pacjentami?
- To nie
tak…
- Swoją
drogą w życiu nie widziałam tak skrupulatnego chirurga.
- Wprawiasz
mnie w zakłopotanie, gdy prawisz mi komplementy.
- Nie musisz
dokądś iść?
- Wyganiasz
mnie stąd, gdy tak miło się nam gawędzi?
- To ty mnie
unikasz ostatnimi dniami.
- Coś ci się
przywidziało. Mam po prostu wiele spraw na głowie.
- Jeśli ma
to coś wspólnego z naszym spotkaniem… Wystarczy, że mi powiesz. Zachowujmy się
jak dorośli ludzie. Jeśli zrobiłam coś nie tak…
- Do ciebie
nic nie mam. – Jonathan potarł czoło. – Masz rację, powinniśmy zachowywać się
jak dorośli ludzie. Próbowałem ułożyć sobie w głowie pewne rzeczy i nie bardzo
mi to wyszło. Zwykle unikam poufałości w miejscu pracy.
- Twoja
teoria nijak ma się do Marka i Barta – zauważyła Sophie, czując, że robi się
jej gorąco. Miała wrażenie, jakby robili coś nieodpowiedniego, tymczasem ucięli
sobie pogawędkę przy metalowym zlewie na bloku.
- Z nimi
przyjaźnię się nieco dłużej. To stara solidna przyjaźń z czasów studiów. Ty i
ja… To nieco świeższa sprawa.
„Ty i ja” w
jego ustach brzmiało jak całkiem obce słowa.
- W gruncie
rzeczy znamy się krótko – powiedziała, wycierając dłonie w papierowy ręcznik.
- Ale Nora
już cię polubiła. Ona mało kogo obdarza swoją sympatią. Nie lubiła nawet mojej
niedoszłej narzeczonej.
- Niedoszłej?
- Zdążyła
mnie zostawić, nim się jej oświadczyłem – przyznał cierpko Jonathan. – Stare
dzieje. – Machnął lekceważąco ręką.
- To
niesprawiedliwe, że ja ci się wypłakałam w rękach, a o tobie wiem tyle co nic –
stęknęła Sophie.
- Hej, nie
zdradzam wszystkiego na pierwszej randce.
- To nie
była randka.
- Nazywaj to
sobie, jak chcesz.
Jonathan
posłał jej rozbawione spojrzenie, po czym opuścił pomieszczenie.
- Jeśli
jednak dręczy cię kwestia wszechobecnej Julii – rzuciła Sophie, wychodząc za
Cavendishem na korytarz.
- Nie
wyciągaj tego w pracy – ostrzegł ją. – Ściany mają uszy. Poza tym już ci
mówiłem. Nic do tej dziewczyny nie mam.
Sophie
stąpała po kruchym lodzie i doskonale zdawała sobie z tego sprawę.
- A jeśli
coś mogłoby z tego być?
- W moim przypadku
nie będzie już nic z nikim – stwierdził Jonathan z przedziwnym spokojem,
wchodząc do windy. – Byłbym wdzięczny, gdybyś zostawiła ten temat w spokoju.
Drzwi windy
zasunęły się, oddzielając Sophie od Jonathana. Spokój w jego głosie miał
zamaskować ponurą nutę, w której pobrzmiewała niewesoła przeszłość ordynatora.
Sophie nigdy nie uważała, że ze wszystkich ludzi miała najgorzej. Owszem,
straciła Willa, lecz świadomość tego, że umarł szczęśliwy, dodawała jej otuchy.
Czy cokolwiek mogło pocieszyć Cavendisha?
Był
sarkastyczny, a momentami zwyczajnie wredny, lecz rzadko kiedy jawił się jako
zgorzkniały człowiek. W obecności Marka i Barta zmieniał się w kogoś innego. W
kogoś, kto nie musiał ukrywać się przed całym światem, bowiem czuł się
komfortowo w towarzystwie najbliższych przyjaciół. Ta część doktora Cavendisha
przypadła do gustu Sophie.
Z
niewiadomych przyczyn postrzegała Julię jako swego rodzaju przeszkodę na drodze
do bezpośredniego poznania Jonathana. Gdy o niej mówił, był dziwnie tajemniczy
i Sophie szczerze powątpiewała w jego bezinteresowność wobec młodego Dashwooda.
Ona była wraz z nim, a Jonathan zachowywał się zupełnie inaczej. Być może gdyby
wyjaśnili sobie pewne kwestie, życie byłoby łatwiejsze.
Komentarze
Prześlij komentarz