CLXXXVII Julia


Julia podejrzewała, że cała akcja przyniesie jej tylko dodatkowych kłopotów. James nie zdawał sobie sprawy z tego, że to jej się oberwie, bowiem to w jej pokoju, w jej śmietniku wylądowała sukienka Larissy. Jamesa jednak ani trochę to nie obchodziło, rzadko kiedy myślał przyszłościowo. Nie pomyślał też, żeby się łaskawie ubrać, skoro już zdarł z siebie sukienkę. Z jakiegoś powodu uznał, że topless jest mu wygodniej. Najwyraźniej postanowił wyłączyć myślenie w niektórych obszarach mózgu.

- Niemniej uważam, że powinnaś sobie sprawić jakiś strój na ten festiwal żenady u Ramseya – rzekł James, ułożywszy się wygodnie na łóżku. – No dalej, narysuj mnie jak jedną ze swoich francuskich dziewczyn.
              
Julia parsknęła śmiechem. Przy nim nie było mowy o powadze. James Dashwood prosił się o guza. Być może następnym razem nikt nie wybije mu barku.

- Skoro się mnie wstydzisz, może nie powinieneś się tam wybierać, co? – odparła Julia, porządkując swoje książki. Ostatnio czegoś szukała i pozostawiła wszystko w takim nieładzie.
- Jules, ja się ciebie wcale nie wstydzę. – James ucisnął nasadę nosa. – Po prostu staram się ci pomóc. – Julia wydęła usta z niezadowoleniem. – Ale ty musisz być uparta jak osioł.
- Muszę, bowiem inaczej rozporządzałbyś mną wedle własnego upodobania.
- Jules, jeśli pójdziesz na pokaz w legginsach i wyciągniętym swetrze, to ty się będziesz wstydziła.
- Nie, jeśli będę się czuła dobrze sama ze sobą. – Wskoczyła na łóżko, aż stęknęło z wysiłku. – Tak bardzo chcesz mnie zmienić? Co ci się we mnie nie podoba?
- To, że jesteś uparta i czasem za wysoko zadzierasz nosa – powiedział James z rozbrajającą szczerością. – I to, że nie jesteś do końca ze mną szczera.
- Nie możesz oczekiwać ode mnie, że dostaniesz wszystko na tacy. Na niektóre rzeczy musisz sobie zapracować. Nie możesz wiedzieć o mnie absolutnie wszystkiego.
- A dlaczego niby nie?
- Nawet nie masz pojęcia, jak mnie irytujesz… - westchnęła Julia, zasłaniając dłońmi twarz. Może gdy wepchnie oczy w głąb czaszki, James magicznie zniknie.
              
Niestety gdy otworzyła oczy, on nadal tu był, na dodatek niebezpiecznie blisko niej. Gdy obróciła głowę, napotkała twarz Jamesa zaledwie centymetry od swojej. Poczuła, że ciepło napływa jej do policzków, a serce zaczyna niebezpiecznie przyspieszać.

- Uwielbiam, gdy się na mnie złościsz – stwierdził James.
- Mogę ci ten pomysł szybko wybić z głowy – odparła Julia, opanowując drżenie głosu. – Nadal mogę ci przywalić.
- Z chęcią porobię za twój worek treningowy. Choć krzywdy mi raczej nie zrobisz.
- A jeśli rzucę w ciebie śmietnikiem?
- Doprawdy, kto by ciebie chciał z takim podejściem…
              
Znów rozległo się pukanie. Julia bez chwili namysłu zrzuciła Jamesa z łóżka.
- Hej…! – zawołał oburzony.
- Schowaj się! – syknęła Julia przestraszona.
- Ale…
- Mam ci teraz tłumaczyć, że nie powinieneś znajdować się w takim stanie w tym pomieszczeniu?
              
James burknął coś w odpowiedzi i wsunął się posłusznie pod łóżko. Julia udała, że wyciąga książkę, gdy do pokoju wparowała Grace.
- Mogłabyś odpowiadać, gdy pukam – burknęła kobieta, lustrując dokładnie pomieszczenie.
- Mogłabyś nie wchodzić, gdy nie odpowiadam – odparowała Julia, czując, że rośnie jej ciśnienie.
- To chyba nie należy do ciebie – zauważyła Grace, wskazując na koszulę i krawat bezładnie zarzucone na oparcie krzesła. – Dałabym sobie głowę urwać, że należy do Jamesa.
- Zatem to jemu podkradł ubranie – powiedziała Julia powoli, naprędce budując kłamstwo.
- Kto taki?
              
Rochester był niewinny, lecz musiała się nim posłużyć, by zamaskować obecność Jamesa pod łóżkiem. Grace była bezsilna wobec psa, nie mogła mu wyrządzić krzywdy w przeciwieństwie do Julii. Dziewczyna wiedziała, że Grace gotowa była zamienić jej życie w piekło, gdyby tylko się dowiedziała o zażyłości łączącej ją z Jamesem. Zaskakujące było to, że dopiero w takiej chwili zdała sobie sprawę z tego, jak blisko byli. Półnagi James chował się właśnie pod jej łóżkiem.

- Rochester ostatnio przynosi mi różne łupy – ciągnęła Julia głośno i wyraźnie, bo nie miała ochoty się powtarzać. – Na początku były to tylko kijki albo kamyki. Dziś przyniósł mi koszulę z krawatem. Jeśli to rzeczywiście rzeczy Jamesa, oddam mu je z moimi najszczerszymi przeprosinami.
- Aha – podsumowała Grace. Julia odetchnęła z ulgą, udało się jej przekonać sceptyczną Grace, która tylko szukała zaczepki. – A to co takiego? – spytała nagle, wskazując palcem na kosz na śmieci. Wystawało z niego coś miętowego.
              
Julia przymknęła oczy.
- Dobry boże! Toż to suknia Larissy! Pokazywała mi ją w zeszłym tygodniu!
- Najwyraźniej Rochester uznał, że…
- Sądzisz, że ci uwierzę? – Grace wyciągnęła sukienkę z kosza. – W dodatku jest popruta! I dlaczego wylądowała w koszu?!
- Myślałam, że to jakaś szmata…
- Jakaś szmata! Jesteś bezczelna! Gdy tylko Henry się dowie…
              
Julia spuściła głowę ze wstydu. Niestety Henry widział własnego syna w kreacji Larissy i wszystko się wyda.
- Długo tolerowałam twoją obecność w tym domu, lecz to się wkrótce zakończy – podsumowała Grace. – Nie ujdzie ci to płazem.
              
Grace trzasnęła ostentacyjnie drzwiami, aż zatrzęsły się szyby w oknach. Julia szybko podbiegła do drzwi i przekręciła klucz w zamku.
- Słowo daję, jeśli jeszcze ktoś mnie dziś nawiedzi… - powiedziała, oparłszy się o drzwi. James wyczołgał się spod łóżka. – Przez ciebie musiałam zwalić winę na psa. – Rochester podbiegł skruszony i usiadł obok niej.
              
Julia pogłaskała go czule po głowie, czując się podle, że musiała oczernić swojego włochatego przyjaciela.
- Grace chyba tego nie kupiła – rzucił James ze zbolałą miną.
- Nawet ja tego nie kupiłam, nie jestem zbyt przekonująca…
- Niemniej mój ojciec…
- Módl się, by ciebie nie wydał. To dopiero będzie jatka. Skoro i tak jestem czarną owcą, biorę wszystko na siebie.
- Jules, nie musisz tego robić. Doceniam twój gest, lecz to niesprawiedliwe.
- Niesprawiedliwe jest to, że nadal ganiasz półnagi.
- Deprymuje cię to?
- Nawet nie wiesz jak.
              
James uśmiechnął się nieznacznie, po czym sięgnął po swoją koszulę. Jeśli poprosi ją o zawiązanie krawata, udusi go, poprzysięgła sobie.
- Miejmy nadzieję, że mój ojciec doda do siebie pewne rzeczy, bowiem Grace na pewno wyciągnie ten temat przy kolacji – powiedział młody Dashwood, zapinając guziki koszuli. Nagle nie miał dwóch lewych rąk.
- Mój udział w owej kolacji stoi pod dużym znakiem zapytania, zważywszy na okoliczności – mruknęła Julia.
- Jeśli będziesz nieobecna, nie będziesz się miała jak wybronić.
- To twoje zadanie.
- Rzuciłbym się za tobą w ogień, ale nie pojawiając się na kolacji przyznasz się do winy.
              
Julia nagle straciła ochotę na cokolwiek, począwszy od jedzenia, a na rozmowie z Jamesem skończywszy. Absurdalność całego zajścia kazała jej zrewidować swoje stanowisko odnośnie Dashwooda. Wnioski były mocno niepokojące i wymykały się ścisłej analizie, do której była przyzwyczajona. W modelach interakcji międzyludzkich należało brać pod uwagę wiele czynników, które sprawiały, że analizy rzadko kiedy były akuratne. Julia kompletnie się na tym nie znała, nie wiedziała bowiem, co kryło się w głowie Jamesa. Nie chcąc zniszczyć ich dziwnej przyjaźni, wolała nie zadawać pewnych pytań.
- Jakoś sobie z tym poradzimy, ty i ja – podsumował James, rezygnując z wiązania krawatu.
              
Julia odsunęła się od drzwi, by James mógł swobodnie wyjść i byłby to zrobił, lecz coś go zatrzymywało.
- Czasem czuję się, jakbyśmy robili coś niewłaściwego – rzekł. – Pojawiam się u ciebie i dzieją się różne dziwne rzeczy, nad którymi nie panuję. Z punktu widzenia takiej Grace są to rzeczy bardziej niż niewłaściwe.
              
Dlaczego jej to mówił? Potrzebował się wyspowiadać?
- Dołożę wszelkich starań, żeby Grace cię stąd nie wykopała. Masz na to moje słowo – powiedział, po czym pocałował ją w czoło, jakby była małą dziewczynką.

***

Julia czuła na sobie gorące spojrzenia wszystkich, gdy zeszła na kolację. Grace i Larissa mordowały ją wzrokiem. Na ustach Henry’ego błądził dziwny uśmieszek, lecz nie odezwał się ani słowem. James gapił się w talerz, natomiast lady Dahswood nie rozumiała całego tego napięcia wiszącego w powietrzu.

- Czy ktoś dziś umarł, a ja o tym nie wiem? – rzuciła niefrasobliwie lady. Julia powiedziałaby, że umarła godność Jamesa, skoro paradował w najbrzydszej sukience świata.
- Może nasza słodka Julia pochwali się, co dziś zrobiła, co? – burknęła Larissa, krzyżując ręce na piersi.
- Nie musisz wpędzać mnie w większe poczucie winy – odbiła piłeczkę Julia. – Wiem, że nie posunęłam się do przodu nawet o krok z moją pracą.
- Co… nie! Mówię o mojej sukience! Zniszczyłaś ją!
- Julia po prostu zazdrości ci talentu, moja droga – powiedziała Grace głosem przepełnionym jadem. – Nie potrafi stworzyć niczego kreatywnego.
- Jestem pewna, że zaprojektowałabym ładniejszą szmatę do podłogi. – Julia wzruszyła ramionami.
              
James zakrztusił się herbatą. Zapewne podejrzewał, że Julia będzie się kajała, że spuści głowę i będzie tylko pomrukiwała z boleścią. Julia jednak nie była bezbronną dziewczynką, też potrafiła gryźć.

- Nie wiem, z jakiej zapyziałej dziury Rochester to wygrzebał, ale skoro to było aż tak cenne i „kreatywne”, to może powinnaś była to lepiej chronić? – Julia wrzuciła kostkę cukru do filiżanki, podczas gdy Henry powoli smarował chleb masłem, spoglądając spode łba to na Grace i jej córkę, to na Julię. – Tylko mi nie mów, że to miał być twój debiut!
              
Larissa poczerwieniała, a James chrząknął porozumiewawczo.
- Przynajmniej mam w czym debiutować! – odparowała Larissa.
- Uważaj, bo zakryję się kołderką i przez resztę dnia będę płakała. I to wszystko przez ciebie.
- Mam dość tego, że rozstawiasz wszystkich po kątach – wtrąciła Grace.
- Och, to zawsze było raczej twoją domeną… Czujesz się przeze mnie zagrożona?
- Henry, czy ty słyszysz, jak ona się odzywa? Nie czujesz się tu za dobrze? Nie za bardzo się zadomowiłaś?
- Grace, daj spokój… - westchnął Henry. Miał już dość tego skrzeczenia Grace, nie mógł nawet w spokoju zjeść kolacji.
- Nie uważasz, że miała wystarczająco dużo czasu, by znaleźć sobie jakieś lokum? Rezydencja to nie jakiś hotel.
- No właśnie, Grace, no właśnie… - Henry odłożył nóż i spojrzał wymownie na kobietę. Wyraz jej twarzy zmienił się diametralnie, gdy dotarły do niej słowa pana domu.
              
Lady Dashwood pobladła, bowiem był to pierwszy raz, gdy Henry zanegował zasadność pobytu Grace w rezydencji. Za chwilkę mógł uczepić się swojej własnej matki.
- Nie chciałbym być niemiły, lecz gdy jesteś w gościach, obowiązują cię pewne zasady – ciągnął Henry, miętoląc w dłoni chleb.
- Których Julia nie uważa za stosowne przestrzegać – rzuciła Larissa, nie rozumiejąc, że w obecnej sytuacji najlepiej byłoby się nie odzywać. – Czyżby miała jakąś inną taryfę?
- Jakby ci to powiedzieć… Przynajmniej coś sobą reprezentuje.
- Szczerze w to powątpiewam.
              
Julię zapiekły policzki nie tylko pod wpływem krytyki Larissy. Henry stanął w jej obronie, stwierdzając, że ma jakąś wartość, której ona sama w sobie nie widziała.
- Nie zamierzam męczyć się zmienianiem twojego osądu. Jedyne, o co proszę, to przestrzeganie zasad, które gdzieś w międzyczasie się rozmyły. Oznacza to, że należy się wzajemnie szanować, a nie rozstawiać innych po kątach. Mówię to głównie do ciebie, Grace.
              
Kobieta pokiwała głową, a w kącikach jej oczu zatańczyły łzy. Po chwili stwierdziła, że straciła ochotę na jedzenie i oddaliła się wraz z lekką smugą upokorzenia. Do Larissy chyba w końcu dotarło, że doszło do poważnej wymiany zdań. Pobiegła za matką. Julia przeczuwała, że przez całą noc będą się wzajemnie żalić, wyzywając Julię od najgorszych. W końcu to ona była punktem zapalnym wielkich zmian w rezydencji.
              
Grace miała trochę racji. Julia odpychała od siebie myśl o tym, że nadużywa gościnności lorda. Gdzieś z tyłu jej głowy kołatała się myśl, że powinna się usamodzielnić, jednakże komfort niepłacenia czynszu i niemalże zerowych wydatków na własną osobę odgradzał ją od czynności, które podjąłby każdy dorosły człowiek pragnący stać się niezależnym.
              
Julia jednak nie chciała wychodzić ze strefy komfortu, w którą wepchnęła ją gościnność Henry’ego. Nie był to jednak jedyny powód, który nadal trzymał ją w rezydencji mimo nieprzyjemnych docinków Grace, które zdołały przegonić Ann. Aura Jamesa wgryzała się w jej aurę, czasem zbyt brutalnie, powodując, że pojawiały się odczucia, które przy jej beznadziejnym szczęściu miały nigdy się nie pojawić. James rzecz jasna nie zdawał sobie z tego sprawy, nigdy tego nie zauważał, po prostu taki był. Julia natomiast coraz częściej powątpiewała w swoją integralność, gdy w środku walczyła ze sprzecznymi uczuciami.
              
W głowie echem pobrzmiewały słowa Cavendisha: „Nie zaprzeczyłaś, że Dashwood jest «twoim» Dashwoodem”. Julia nie wiedziała, kiedy James stał się „jej Dashwoodem”.

Komentarze

Popularne posty