CCXI James
J ames podrapał się końcem ołówka po głowie. Miał mnóstwo roboty do nadgonienia, a nie widział końca ani nawet początku. Jego myśli były niczym chmara ptaków fruwających nad polami tuż przed deszczem. Skupiały się i rozpraszały, a wszystko to za sprawą jednej osoby. Czuł się jak jakiś niedorostek, który zadurzył się w koleżance z ławki w podstawówce. Miał swoje zobowiązania, Julia też je miała. Spotykali się gdzieś na przecięciu dwóch prostych, a wtedy czas zwalniał i nawet krótka rozmowa o niczym wydawała się wiecznością. W zachowaniu Julii nastąpiła subtelna zmiana, zauważył ją tylko James. Kryła się zresztą doskonale ze swoimi uczuciami. Dopiekała mu jak zawsze, a gdy trzeba było, jawnie okazywała niezadowolenie. Dostrzegł, że z ich dwojga to ona była tą racjonalną połówką. Rozgrywała wszystko bez pośpiechu ze stosowną ostrożnością. Nie była na swoim terytorium i najmniejszy błąd mógł poważni...