CXCIV James
Czuł się jak
ostatni kretyn, bowiem Ramsey wystrychnął go na dudka. Swoją złością pragnął
zamaskować własny wstyd. Julia grzecznie podążyła za nim na parking, na którym
jednak nigdzie nie dostrzegł ich samochodu. Próbował się dodzwonić do George’a,
lecz nie odbierał telefonu.
- Wspaniale,
akurat wtedy, gdy go potrzebuję – mruknął pod nosem.
- Nie
rozumiem, o co się tak wściekasz – westchnęła Julia, poprawiając poły płaszcza.
- Dobrze
wiesz, o co się tak wściekam.
James
poprzysiągł sobie, że będzie chronił Julię. W zakres tej ochrony wchodziło
łażenie za nią, jakby był rzepem przyczepionym do psiego ogona. Wcale nie
chciał jej spuszczać z oka, bowiem dobrze znał Ramsey’a i wiedział, że ten
będzie próbował pewnych sztuczek. W końcu nie pozostawiał żadnego kamienia
nieodwróconego. A już na pewno nie przepuściłby komuś, kto choć trochę związany
był z Jamesem.
Tymczasem
pozwolił, by Ramsey porwał Julię. Przy okazji za pewne nie omieszkał wyłożyć
kilku swoich teorii. James bał się zostawiać ją sam na sam z tym obślizgłym
gościem, a jego obawy były jak najbardziej uzasadnione. Bardzo nie podobał mu
się dystans, a może raczej jego widoczny niedobór, między nimi, gdy w końcu ich
odnalazł.
- Nie jesteś
aby zazdrosny? – spytała Julia zaczepnie.
- Bardziej
zatroskany – warknął James.
- Może
zapomniałeś, że jestem już dużą dziewczynką i…
- Jules, on
jest facetem! A wszyscy faceci są tacy sami! Oni myślą tylko o jednym i
gwarantuję ci, że umysł nie jest w to zbytnio zaangażowany.
-
Przypominam ci, że ty również jesteś facetem – rzuciła chłodno Julia, lekko
mrużąc oczy.
- Wierz mi,
ciężko o tym zapomnieć – odparł James, po czym ruszył żwawo drogą wyjazdową,
nie mając zamiaru czekać na George’a. Wszystko w tym miejscu go irytowało,
wolał więc znaleźć się z dala od ludzi, gdy już przyjdzie mu wybuchnąć.
Jednym
prostym stwierdzeniem Julia go obnażyła. Czy znała już jego mały sekret, czy
może dopiero się go domyślała? Najbardziej w tym wszystkim obawiał się właśnie
jej reakcji. Wyciągnął już bowiem wnioski, a te prowadziły go w stronę uczuć, o
których pragnął zapomnieć.
- To bardzo
dojrzałe z twojej strony! – zawołała za nim Julia. James poczuł, jak ciepło
napływa mu do policzków. Bardzo pragnął, by była to zasługa jego ogólnej
irytacji, lecz Julia była klinem z zupełnie innego materiału. – Pójdę sobie, bo
nie mam odwagi rozwinąć swojej myśli! Ramsey miał rację, uwielbiasz robić z
siebie ofiarę!
James
zatrzymał się gwałtownie, zaciskając dłonie w pięści. Wielka, stalowoszara
chmura, która od dłuższego czasu przewalała się nad posiadłością, w końcu
postanowiła opróżnić swoje trzewia. Rozpadało się na tyle, że rozsądnie było
otworzyć parasol. James siłował się z nim przez chwilę, lecz był zbyt
roztrzęsiony, by sobie z nim poradzić. Julia zirytowana jego staraniami,
wyrwała mu rzeczony parasol z rąk.
- Ciekawych
rzeczy musiał naopowiadać ci Ramsey – wycedził przez zęby James. – Lubi dużo
gadać.
- Opowiedział
mi o Ann.
-
Oczywiście, nie mógł sobie tego darować. Wprost uwielbia tę historię. Sęk w
tym, że zasadniczo różni się od mojej wersji.
- A która
jest prawdziwa?
- Sądziłem,
że to oczywiste. – James poczuł lekkie ukłucie zawodu. Miał nadzieję, że ufa mu
na tyle, by mu wierzyć. – Co takiego powiedział ci Ramsey?
- Że
przyjaźnił się z Ann.
- Kłamstwo,
znali się, lecz nie była to aż tak zażyła znajomość.
- On cię z
nią zapoznał.
- To akurat
prawda.
- To on ją
namówił, żeby z tobą zerwała.
Drgnięcie żuchwy
Jamesa świadczyło o tym, że nie było to dla niego przyjemne.
- Chodziła
do niego, żeby mu się wypłakać w ramię – przyznał James po chwili wahania.
Chciał jednak mieć to już za sobą. Musiał wyciągnąć wszystkie brudy, żeby się
oczyścić. Deszcz się nasilił, jakby był jakimś symbolem. – Ramsey zapomniał
chyba dodać, że to on nastawiał Larissę przeciwko Ann, nie tylko Grace maczała
w tym swoje palce. I chyba postanowił przemilczeć fakt, że ramię do płakania
zamieniło się w coś innego po naszym rozstaniu.
Oczy Julii
lekko się rozszerzyły. Naprawdę o tym nie wiedziała.
- Każde z
nas wybrało swój rodzaj ucieczki. Ja poszedłem do wojska, ona wyjechała do
Stanów, ale nie przez mnie. To on potraktował ją jak śmiecia. Wszystko po to,
żeby się na mnie odegrać.
- Niby
dlaczego miałby to robić? – zdumiała się Julia.
- Bo jestem
od niego lepszy w każdym aspekcie.
- Jesteś
wyjątkowo skromny…
- Byłem
zdolniejszy, miałem większe powodzenie. Mój ojciec nie jest nadętym dupkiem i
nie wychowywał mnie w atmosferze wyjątkowości. To dość frustrujące, gdy wszyscy
wokoło ci powtarzają, jaki to jesteś wyjątkowy, a ty nie potrafisz sprostać tym
wymaganiom. Ramsey od dziecka jest przygotowywany do tego, by przejąć fortunę
ojca, by kontynuować jego dzieło. Myślisz, że naprawdę tak jara się finansami?
On nie miał żadnego wyboru.
James
przysunął się lekko do Julii, by osłonić ją przed wiatrem.
- Nie miałem
matki, która by mi mówiła, jaki to ze mnie przystojny młodzieniec. Mogłabyś
uznać, że moje wychowanie było dość surowe, lecz z perspektywy czasu doceniam
nawet najmniejsze starania mojego ojca. On doskonale wie, jak to jest kogoś
stracić. Wie, jak to jest, być kimś, kim nie chcesz być. Dlatego podziwia
każdego, kto ustala własne reguły i dlatego pozwolił mi ustalić moje własne
reguły. Ramsey mi tego najzwyczajniej w świecie zazdrości.
- Ja też ci
zazdroszczę takiego ojca – przyznała szczerze Julia.
- Jestem
skłonny czasem ci go wypożyczyć.
- Obawiam
się, że on sam się wypożycza.
- Ma do tego
pełne prawo – zaśmiał się James. – Rozumiesz już, że z Ramsey’a jest tak
naprawdę kawał skurwiela? On zrobi wszystko, żeby mnie zniszczyć.
- Tylko
dlatego że ci zazdrości?
- Nawet nie
wiesz, jak to potrafi napędzać ludzi. W gruncie rzecz to smutne. Co biedak
zrobi, gdy już mnie zniszczy?
- Musiałby się
bardzo wysilić, jesteś teraz gruboskórny.
- Odkrył
moją słabość.
Wyjął z jej
dłoni parasol, gdyż deszcz był nieznośny. Gdy musnął jej dłoń, poczuła
nienaturalne ciepło, jakby dotknął jej rozgrzanym żelazem. Posiłował się
jeszcze chwilę z parasolem, który w końcu skapitulował. Czarna czasza osłoniła
ich od deszczu i nieprzyjaznego świata pustych ludzi, którzy sądzili po
pozorach. Gdyby James sądził po pozorach, nigdy nie zaprzyjaźniłby się z Julią.
To była najcenniejsza znajomość w jego życiu (bez urazy, Charles).
Deszcz
rozmazał tusz do rzęs i czarna smuga spływała teraz po twarzy Julii. James po
chwili zastanowienia otarł ją z jej policzka, zatrzymując się na chwilę przy
linii żuchwy. Julia przeszywała go spojrzeniem swoich zielonych oczu, które
przenosiły go do lasu pachnącego deszczem i grzybami. Trwali tak przez chwilę w
milczeniu, udając figury ogrodowe.
- Dlatego
chcę cię chronić za wszelką cenę – wydukał w końcu zawstydzony, gdy obok nich
zatrzymał się samochód.
- Nie
wierzysz, że mogłabym sobie poradzić z Ramsey’em?
- Kwestia
wiary czy zaufania nie ma tu nic do rzeczy.
- Najmocniej
przepraszam, nie zauważyłem, że po mnie dzwoniono! – zawołał George, opuściwszy
szybę w samochodzie. – Przecież wy jesteście kompletnie przemoczeni!
- Parasol
się nieco buntował – odparł James, odzyskawszy spokój ducha. – Ale nie przejmuj
się nami, nie jesteśmy z cukru!
- Lord zmyje
mi głowę, jeśli się pochorujecie!
James
nonszalancko otworzył Julii drzwi i lekko się skłonił z przekorą. Posłała mu
ciepły uśmiech, również z przekorą, i wsiadła do samochodu. Parasol znów się
zbuntował i nie chciał się złożyć, lecz poddał się, gdy James zagroził, że go
wyrzuci. Nawet parasol nie chciał zostawać u Carringtonów. James usadowił się
koło Julii bliżej, niż wtedy, gdy jechali na pokaz. Raczej nie naoglądali się
koni, zatem żaden nie zrobił na nich wrażenia. Ich relacja z pokazu miała się
okazać raczej skąpa i nieciekawa.
Komentarze
Prześlij komentarz