CXCV Jonathan


Gdy wszedł do gabinetu, na jego biurku leżała cienka niebieska teczka. Nie musiał nawet jej otwierać, by wiedzieć, co znajdowało się w środku. Postanowił, że zostawi sobie tę nieprzyjemność na później. Tymczasem miał do załatwienia jeszcze jedną kwestię.

- Doktor Cavendish jest dziś w wyjątkowo przychylnym nastroju – zauważył Ranjit, podchodząc do dyżurki pielęgniarek.
- Chyba jednak nie wybierze się z tobą na pączki – mruknęła Emma, porządkując teczki.
- A gdybym tak poprosił go o wolne… - Pielęgniarz podrapał się po brodzie.
- Dobrze wiesz, że on nie ma nic wspólnego z naszymi urlopami.
- Jasne, ale ta prukwa nie da mi nawet jednego dnia. A nasz ordynator jest tak czarujący…
- Rzuca klątwy na prawo i lewo.
              
Jonathan podszedł do dyżurki, przerywając uroczą wymianę zdań. Emma podała mu karty pacjentów, którzy czekali na niego w poczekalni. Na tym oddziale pacjenci pojawiali się o każdej porze dnia i nocy. Tutaj pojęcie spokoju było czymś nieznanym.

- Widziałem, że zmienił pan grafik na przyszły tydzień – zagadnął Ranjit.
- Owszem, uczyniłem to z pełną premedytacją – odparł Jonathan, składając swoją codzienna porcję podpisów w miejscach, które wskazała mu siostra Bradshaw.
- Zatem doktor Atkins wraca do świata żywych?
- Jego kara się skończyła – przytaknął ordynator.
- Doktor Thompson nie będzie zadowolona.
- A to dlaczego?
- Chyba się nie lubią.
- Atkins ma dar do zrażania do siebie ludzi. Niemniej niezbyt mnie to obchodzi. Mają ze sobą współpracować, nie muszą się przy tym lubić.
              
Kątem oka dostrzegł Lestera wysiadającego z windy. Szybko maznął ostatnie parafki i ruszył żwawym krokiem w kierunku swojego gabinetu, byleby znaleźć się poza zasięgiem Leszcza. W połowie drogi stwierdził, że nie może znaleźć się w gabinecie. To oczywiste, że tam właśnie Bradley będzie go szukał. Pokój pielęgniarek odpadał. Niewiele myśląc, otworzył pierwsze lepsze drzwi i zniknął za nimi.

- Postanowił pan zrobić inspekcję naszych środków czystości? – spytała siostra Bradshaw, wciskając się za Jonathanem do składziku.
- Muszę wiedzieć wszystko o wszystkim – odparł szybko Jonathan, czując, że się czerwieni. – Przyniosła pani stosowne formularze?
- C-co? Jakie znowu formularze? – zmieszała się Emma.
- Skoro mam robić inspekcję, wszystko musi być starannie odnotowane. Sądziłem, że to oczywiste.
              
W niewielkim, ograniczającym ruchy pomieszczeniu Jonathan poczuł się bardzo nieswojo, będąc sam na sam z Emmą. Gdyby ktoś ich nakrył, mogłoby to być źle odebrane. Z drugiej strony on był ordynatorem i mógł sobie robić, co chciał. Podejrzewał, że Mark też przeżył kilka takich epizodów w swoim życiu, gdy chowali się gdzieś na ginekologii, by choć przez chwilę sobie poszczebiotać na osobności.
              
Bradley Lester nie należał do szczególnie cierpliwych osób. Jonathan założył zatem, że nie będzie czekał długo pod jego gabinetem. Odczekał jeszcze kilka minut, po czym lekko uchylił drzwi od składziku, by rozeznać się w sytuacji. Już miał wychodzić, gdy Emma go powstrzymała, chwytając lekko za ramię. Jonathana zaskoczył ten gest.

- Doktorze, miałabym do pana prośbę… - zaczęła nieśmiało.
- Och… - wyrwało się Jonathanowi. Tym bardziej zapragnął jak najszybciej się stąd ulotnić. – Czy coś się stało?
- Chodzi o moją matkę. – Jonathan odetchnął z ulgą. – Cierpi na dyskopatię i została zakwalifikowana do leczenia chirurgicznego, ale musi czekać jeszcze przynajmniej rok.
- Przykro mi z tego powodu…
- Czy istnieje jakiś sposób na przyspieszenie tej operacji?
- A gdzie miałaby się ona odbyć?
- W tym szpitalu.
              
Jonathan przymknął na chwilę oczy. Panią Bradshaw miał zatem operować musztardowy sweterek.
- Prosi mnie pani o niemożliwe – powiedział Jonathan, siląc się na spokój.
- Jest pan ważną personą w szpitalu…
- Moje wpływy skończyły się wraz z przekroczeniem progu tego oddziału. Jeśli chciałaby pani przyspieszyć operację, musi to pani negocjować z doktorem Lesterem. Przykro mi.
              
Wyszedł szybko, trzaskając drzwiami, a ochłonął dopiero w zaciszu własnego gabinetu. Usiadł przy biurku i uporządkował wszystkie dokumenty, metodycznie ignorując niebieską teczkę. Gdy już po nią sięgnął, poczuł się tak, jakby cały świat wstrzymał oddech.
              
W środku znajdowało się kilka wycinków prasowych z gazety w Manchesterze. Jonathanowi mocniej zabiło serce. „Najzdolniejsi studenci beneficjentami programu stypendialnego”. Miał szczęście, że zamknął się sam na sam w gabinecie, bowiem w jego oczach zakręciły się łzy. Spoglądał na swoje zdjęcie z początków studiów. Razem z Bartem i Markiem szczerzyli się głupio na zdjęciu. Choć pochodzili z Londynu, jakimś szczególnym zbiegiem okoliczności spotkali się w Manchesterze i natychmiast przypadli sobie do gustu. Ich program stypendialny rzucał nimi pomiędzy tymi dwoma miastami, by na końcu osadzić ich nad Tamizą.
              
Jonathan ujął w dłonie zdjęcie z ceremonii wręczenia dyplomów. Jego magiczne trio trzymało się na uboczu, choć powinno być w centrum uwagi. Zamiast nich pośrodku znalazła się inna twarz. Dziwnie znajoma twarz. Wyglądała nieco inaczej, lecz pewne elementy, choćby w postaci charakterystycznego pieprzyka na twarzy, utwierdziły Jonathana w przekonaniu, że znał mężczyznę ze zdjęcia. Co więcej, znajdował się bliżej, niż mógłby się spodziewać.
              
W teczce znajdował się jeszcze jeden dokument. Sprawił, że Jonathan na chwilę ujrzał przed oczami ciemność. W tle coś skrzypnęło, a potem ktoś wszedł do pomieszczenia.
- Widzę, że jest już pan w trakcie analizy – stwierdził Jerome, uśmiechając się lekko.
- Tak – powiedział Cavendish, rozcierając sobie skronie. – Skąd to wszystko masz?
- Mam tam znajomego. – Atkins wzruszył ramionami.
- Który ma dostęp do protokołów operacyjnych?
- Najwidoczniej tak. Muszę przyznać, że był pan swoistą gwiazdą na tamtejszym uniwersytecie.
- Spójrz, gdzie wylądowałem – westchnął Jonathan.
- Dziękuję za przywrócenie mnie na dzienne dyżury.
- Ja dziękuję za to. – Jonathan potrząsnął papierami. – Ale musisz zapomnieć o tym, że o cokolwiek cię poprosiłem, że ty cokolwiek mi dałeś. Ten epizod nie istniał.
- Chętnie wymażę go z mojej pamięci. – Słowa Atkinsa pośrednio wskazywały, że niezmiernie się musiał napocić, żeby zadowolić doktora Cavendisha. – Przyszedłem, ponieważ jest pan potrzebny na oddziale. Wywiązała się mała awantura.
              
Sophie wyszła z pokoju, w którym znajdował się nowo przywieziony pacjent, uciskając nasadę nosa. Zirytowana przedstawiała się nawet uroczo, choć zdawał sobie sprawę, że nie był to odpowiedni moment na takie spostrzeżenia.
- Uliczne kmiotki mnie przerastają – stwierdziła znużonym głosem, podając Cavendishowi kartę pacjenta. – Nie mam pojęcia, co robił, a jego koledzy też nie są specjalnie wylewni.
- Hmm – wyrwało się tylko Jonathanowi. – Zdaje się, że niecodziennie człowiek staje przed perspektywą pożegnania się z częścią kończyny.
- Nie chciałbyś przekonać naszego pacjenta? Masz, zdaje się, cudowny dar przekonywania…
- Może pozostawmy to profesjonaliście, co?
              
Jonathan wiedział, że szpital posiadał psychologa, a nawet korzystał z jego pomocy kilka razy, gdy sprawy przybierały niepokojący obrót. Podszedł do dyżurki pielęgniarek i spojrzał z góry na siostrę Bradshaw. Po ich konfrontacji zrobiła się jakaś dziwnie oklapła, jakby Jonathan zawiódł jej oczekiwania. Cóż, niestety nie był bogiem.

- Proszę ściągnąć na oddział Charlesa Darcy’ego – polecił.

Komentarze

Popularne posty