CXCIX Jonathan
Mark
Wilkinson rozejrzał się gorączkowo po oddziale ratunkowym. Żona zmyła mu już
głowę, że niepotrzebnie wybiera się do szpitala, skoro ma dzień wolny, lecz
przeczucie kazało mu tu być. Gdy powiedział żonie, że chodzi o Jonathana,
skapitulowała. Nawet ona nie mogła wejść w ich magiczny trójkąt.
- Szuka pan…
- zaczęła Emma, lecz Mark dostrzegł już Sophie w końcu korytarza. Uśmiechnął
się przepraszająco i zawołał doktor Miles.
- Jonathan
jest u siebie? – spytał Mark, dopadłszy do niej.
- Nie ma go
– rzucił przechodzący obok Ranjit. – Wyglądał raczej nieciekawie, chyba źle się
poczuł.
- O ile mi
wiadomo, był umówiony – rzekła
Sophie, podkreślając ostatnie słowo.
- Och, to
się nie dziwię, że się źle poczuł. – Mark zmarszczył czoło.
- Czegoś tu
nie rozumiem…
- Na naszym
oddziale mówiło się, że Jonathan jest „umówiony”, gdy idzie na kawę z Briggs.
- A co w tym
dziwnego?
- On jej nie
cierpi. Zdarzyło im się kiedyś znaleźć w takim a nie innym położeniu i nasza
Różowa Wiedźma od tego czasu czegoś od niej oczekuje, a on jej to rekompensuje
sporadycznymi spotkaniami. Nie myśl sobie jednak, że sprawia mu to przyjemność.
Briggs zachowuje się jak primadonna i robi nam wstręty, jeśli chodzi o
radiologię. Jonathan poświęca się dla dobra oddziału.
- Nigdy bym
go o to nie posądziła. Cóż za prawdziwy altruizm… - sarknęła Sophie.
- Różowa nie
polubiła naszego nowego ordynatora, więc znów utrudnia nam życie.
- Zdaje się,
że widziałam tu dziś doktora Hamiltona…
- Jeśli
Hamilton przejmuje inicjatywę, to wiedz, że źle się dzieje.
- Dlatego tu
jesteś?
- Wysłał mi
smsa…
Mark pokazał
Sophie wiadomość. „Przyjdź do mnie jak najszybciej”.
- Ale skoro
mówisz, że był „umówiony”, to raczej nie wróci już do pracy. Strasznie nie lubi
tych spotkań.
Telefon w
fartuchu Sophie nagle zabrzęczał. „Watsonie, pojedź razem z Markiem po Barta. Wiem,
że jest w domu. Widzimy się u mnie. Kupcie jakieś żarcie. JC.” Sophie uśmiechnęła
się do siebie, choć za nazwanie jej Watsonem, miała ochotę uderzyć do w żebra.
- Marku,
mamy misję – powiedziała z szelmowskim uśmiechem.
***
Nora spojrzała
mu głęboko w oczy z troską. „Jesteś zmęczony”, zdawała się mówić. Powinien się położyć,
lecz pewne sprawy pozostawały niedokończone. Nie lubił pozostawiać spraw
niedokończonych. Zdawał sobie sprawę z tego, jak obcesowo potraktował Sophie,
lecz nie miał czasu na tłumaczenia. Wizja spotkania z Różową Wiedźmą nie
napawała go optymizmem.
Wynik tego
spotkania zaskoczył Jonathana. Powiedziała mu otwarcie, że docenia jego
poświęcenie. Zauważyła też, że nieco się zmienił. No, odkryła Amerykę. Ponarzekała
nieco na Lestera, zapytała, kiedy Jonathan wraca na ortopedię. Paplała jak to
ona, sprawiając, że Jonathan nieco się zjeżył, lecz koniec końców Jennifer była
udobruchana. Przynajmniej przez chwilę będzie miła dla ortopedów.
Osobowość
Briggs była jednak na tyle przytłaczająca, że Jonathan potrzebował odpoczynku. Nie
miał zamiaru wracać na oddział, który funkcjonował dobrze bez niego. Wyłonił się
nowy nieformalny przywódca w postaci Larsa. Jonathan stwierdził, że by się nadawał,
lecz Cormick ponoć – podobno – planował obsadzić główny tron kimś innym.
Jonathan potrzebował
pilnie omówić pewne kwestie ze swoimi przyjaciółmi. Napisał do Marka, by do
niego przyszedł, lecz dopiero po jakimś czasie dotarło do niego, że nie wyraził
się jednoznacznie. Mark na pewno będzie go szukał w pracy. Sprawdził, czy Bart
jest w domu, po czym z ciężkim sercem napisał do Sophie. Nie doczekał się żadnej
odpowiedzi, lecz liczył na profesjonalizm doktor Miles.
Po godzinie
zabrzęczał dzwonek do drzwi, który zbudził Norę. Zrobiła swoją „Złą minę nr 2”,
przeciągnęła się, po czym pobiegła do drzwi. Czyżby kogoś wyczekiwała?, spytał się
w duchu Cavendish.
- Różowa
dała ci popalić? – spytał Mark od progu.
- To była
istna tortura – odparł Jonathan zmęczonym głosem. Za Markiem, który trzymał
dwie reklamówki z pudełkami, wszedł Bart. Ten wyglądał, jakby wprowadzano go do
gabinetu dyrektora w szkole średniej. Na końcu tego dziwacznego pochodu
znajdowała się Sophie. Jonathan westchnął z ulgą na jej widok.
- Masz
niesamowite wyczucie – zauważył Bart, starając się uśmiechnąć. – Już prawie
podjąłem decyzję o wyjeździe.
Mark był
żonaty, Jonathan pozostawał kawalerem, Bart natomiast uwikłany był w związek na
odległość. Nie widywał się z dziewczyną zbyt często, lecz nie potrafił
zrezygnować z tej subtelnej nici łączącej go z inną istotą.
- Widzisz,
ja zawsze wiem, kiedy zwołać konklawe – zaśmiał się Cavendish. – Wiecie, gdzie
trzymam sztućce.
Jego przyjaciele
usadowili się wygodnie w salonie i zaczęli wyciągać z toreb pudełka z chińskim
żarciem. Sophie zatrzymała się jednak w kuchni, rozglądając się za czymś. Znalazła
miseczkę i postawiła ją na kuchennym blacie. Nora błyskawicznie znalazła się obok
miseczki.
- Wiem, że
to nie od Pana Chińczyka, ale pomyślałam sobie, że nie mogę przyjść z pustymi rękami
do tak pięknej gospodyni! – powiedziała Sophie do Nory. Kotka bacznie obserwowała
każdy jej ruch.
Sophie przyniosła
dla niej puszeczkę jakiejś wyjątkowo ekskluzywnej karmy. Jonathan już miał
powiedzieć, że jego włochata kobieta zadowoli się makaronem, lecz się powstrzymał.
Nora była tego dnia wyjątkowo uprzejma. Nie wepchnęła nosa do miski, nim Sophie
nie skończyła jej nakładać. Obwąchała ostrożnie jedzenie, zerknęła na Sophie,
po czym zamruczała i zabrała się za swój posiłek, ugniatając okolice miseczki
swoimi małymi łapkami.
- Dziękuję –
zdołał wydusić z siebie Jonathan.
- To
doprawdy drobiazg – odparła Sophie, wycierając dłonie w ręcznik.
- Wiesz, że
nie to miałem na myśli – powiedział cicho, lekko chwyciwszy ją za ramię. Do jego
nozdrzy doleciał delikatny zapach jej perfum. Gruszka połączona z jakimiś
kwiatami, nigdy nie był w tym dobry.
Nora oderwała
się na chwilę od jedzenia. „Ups”, to zdawał się mówić jej rozdziawiony
pyszczek. Jonathan pogładził ją po głowie i wyciągnął lód do drinków z
zamrażarki.
- Ciekawość
pali nas w tyłki – zawołał Bart z salonu. Odruchowo przejął funkcję barmana.
- Właśnie,
cóż to za ważna sprawa? – zaciekawił się Mark.
Jonathan rzucił
Sophie rozbawione spojrzenie, gdy Nora zaczęła się jej pakować na kolana.
- Cóż,
dotarłem do pewnych… informacji – powiedział poważnym tonem. – Informacje te
rzucają nowe światło na pewne wydarzenia.
- Póki co
cieszę się urlopem – rzucił cierpko Bart.
- To była zorganizowana
akcja, wysłałem mojego szpiega na ortopedię, a ten szpieg porozumiał się z moim
informatorem na oddziale.
- Muszę
przyznać, że wybrałeś sobie świetnego informatora – zaśmiał się Mark.
- Hej,
wybrałem człowieka, który najmniej rzuca się w oczy!
- Dlatego,
że nie jest wysoki? Jak możesz?!
Zaśmiali się
wszyscy w tym samym momencie i ciężko im było przestać.
- Tak,
Hamilton przekazał Sophie protokół z operacji – ciągnął Cavendish, gdy już
nieco się uspokoili. – Wynika z niego, że operację przeprowadziłeś ty, Bart.
Hollandowi
natychmiast zrzedła mina.
- Czyli
naprawdę to podpisałem?
- Wcale nie.
Leszcz chciał być sprytny, lecz mu nie wyszło. Chyba nie jest do końca
świadomy, jak nazywają się jego pracownicy.
- Zdradziłeś
Sophie, że tak naprawdę nazywam się Janusz i pochodzę z Podlasia?
Mark opluł się
ze śmiechu. Jonathan nigdy nie mógł wyjść z podziwu dla tych dwóch. Sytuacja była
poważna, w końcu miała ucierpieć kariera jednego z nich, a tymczasem żartowali
sobie, jakby byli już po kilku drinkach.
- Nie
widziałam, żeby na papierach podpisał się jakikolwiek Janusz – mruknęła Miles,
walcząc z pałeczkami i makaronem. Nora wiernie jej kibicowała z poziomu kolan.
- Na
papierach był podpis „Bart Holland”, dobrze wiemy, jak się podpisujesz. – Żeby to
udowodnić, Jonathan kazał Sophie pokazać zdjęcia, które zrobiła w gabinecie
Hamiltona.
- Nie
wierzę, że posunął się do takiej podłości… - powiedział Bart, trzęsąc się ze
złości.
- Mój inny
agent, Agent Od Brudów, dotarł do wspaniałych rewelacji.
Jonathan przyniósł
niebieską teczkę.
- Prawie
zemdlałem, gdy zapoznałem się z zawartością – rzekł, sadowiąc się ponownie na
dywanie przy stoliku kawowym.
- Ty miałbyś
zemdleć? – zdumiał się Mark.
- Wybacz,
miałem ci to pokazać wcześniej – mruknął Jonathan do Sophie, nie wiedząc,
dlaczego w ogóle czuje potrzebę tłumaczenia się z czegokolwiek. – Wszystko jednak
strasznie się pogmatwało.
- W porządku
– odparła, posyłając mu lekki uśmiech.
Na początek
pokazał im zdjęcie. Mark i Bart rozpoznali siebie, ale to Sophie dokonała przełomowego
odkrycia.
- Hej, czy
ten tutaj to nie Bradley Lester? – spytała z przejęciem, choć widziała go
jedynie przelotnie w szpitalu. – Nie wiedziałam, że razem studiowaliście.
- Nasza
trójka miała specjalny program stypendialny, takimi byliśmy orłami – rzekł z
dumą Wilkinson. – Nie mieliśmy zbyt dużo czasu na poznawanie się z innymi studentami.
Kto by pomyślał, że wylądujemy koniec końców w tym samym szpitalu.
- Dlaczego
go nie pamiętam? – spytał retorycznie Holland.
- Ganiali
nas to tu, to tam…
- A na
dodatek nasz przyjaciel musiał sobie zrobić małą przerwę – dodał Cavendish,
ostrożnie wykładając karty.
Najcenniejszym
dokumentem był protokół operacji. Zwykły, rutynowy zabieg, którego nie dało się
spaprać. W dokumentacji znajdowało się wiele podpisów. Sophie dostrzegła „Bradley
Lester”, lecz to „Jonathan Cavendish” zaparł jej dech w piersiach.
- Nie było
was wtedy w Manchesterze, o sraczce dowiedzieliście się dopiero kilka dni później
– wyjaśnił Jonathan przyjaciołom. – Rany, jak przypomnę sobie tą operację…
- O boże,
chodzi o te nieszczęsne nerki? – załkał Mark.
- Dokładnie
o nie. – Cavendish spojrzał na Sophie. – Nasz zacny Bradley Lester asystował
kiedyś, dawno temu w szpitalu uniwersyteckim w Manchesterze, przy operacji
usunięcia nerki. Niby nic trudnego, prawda? Ot, nerka z guzem, który wydał na
nią wyrok. W trakcie zabiegu lekarka prowadząca zasłabła. Jak się później
okazało, była w ciąży. Potrzebowali pilnie lekarza na zastępstwo.
- I tu
pojawia się nasz Jonathan – wtrącił Mark, aż Jonathan się zarumienił.
- Niestety
przybyłem za późno. Lester podjął decyzję o kontynuowaniu zabiegu na własną
rękę. W chwili, gdy przybyłem na blok, on właśnie odcinał zdrową nerkę.
Komentarze
Prześlij komentarz