CXCVII Jonathan


W międzyczasie rozbolała go głowa, jakby ktoś zrzucił na niego kapustę. Uwijał się po oddziale, choć wolał być gdzieś indziej. Przede wszystkim potrzebował spokoju, żeby przemyśleć na zimno pewne sprawy. Zamiast tego musiał poradzić sobie z problematycznym pacjentem, skoro nikt inny nie potrafił.
              
Na korytarzu dało się słyszeć podniesione głosy pacjenta i jego kolegów, lecz gdy tylko Jonathan przekroczył próg pokoju zapadła cisza. Pacjentem był Szeleszczący Grubas, a jego noga wyglądała paskudnie. Obok łóżka wartę zaciągnął Strach Na Wróble, a  Szyderczy Uśmieszek czaił się w kącie.

- Was trzech i ja jeden – westchnął Jonathan ciężko. – Cóż za ironia. Problem polega na tym, że jesteście na moim podwórku.
- Pan tu rządzi? – spytał piskliwie Grubas. Cavendish powoli skinął głową.
- Co z jego nogą? – spytał Strach.
- Jeśli jej nie amputujemy, sama odpadnie – zażartował lekarz. – Albo dojdzie do ogólnoustrojowej infekcji i koleżka wykituje.
- Pan da tą zgodę – powiedział niemal bezgłośnie  Grubas.
              
Sophie podała Jonathanowi podkładkę z dokumentami, będąc pod wrażeniem jego zdolności negocjacyjnych. Choć jedyna rzecz, którą zrobił, było wejście do pokoju.
- Masz jednak szczęście – stwierdził Cavendish, przeglądając, czy wszystko się zgadza. – Osobiście cię zoperuję.
              
Charles spojrzał na niego spode łba, gdy zamknął pokój pacjenta.
- Potrzebujesz korepetycji? – spytał Jonathan żartobliwie. Owa drobina dobrego humoru uleciała jednak szybko, gdy na korytarzu pojawił się Bradley Lester. Wyglądał na niezwykle poważnego. Nie wróżyło to nic dobrego.
- Słyszałem, że macie tu pacjenta z nogą do amputacji – powiedział sucho Lester, stając naprzeciwko Jonathana.
- Ciekawe, co to za ptaszki ci o tym doniosły – odparł Jonathan z chłodem.
- To w tej chwili nieistotne…
- Założę się o stówę, że była to Różowa Wiedźma.
- Co…?
- Przeszliście już na „ty”, czy może od razu przeskoczyliście do „misiu”?
- Cavendish, ostrzegam cię…

- Doktorze Cavendish – podkreślił. – Potrzebujesz tu czegoś? Porady lekarskiej od prawdziwego profesjonalisty?
- Przejmuję tego pacjenta – prychnął Lester.
- Czyżbym o czymś nie wiedział? – spytał Jonathan przesłodzonym głosem. Charles uniósł brwi, a Sophie cała się spięła. Jako jedyna zdawała sobie sprawę z tego, że znajdował się na krawędzi. – Teraz każdy może sobie przyjść na mój oddział i przebierać w pacjentach jak w ulęgałkach?
- To wykracza poza twoje kompetencje.
- Nie, Lester. Decydowanie o losie moich pacjentów wykracza poza twoje kompetencje. Już wolałbym oddać tego grubasa w ręce Liptona.
- I może jeszcze sam zamierzasz go operować?
- A co? Sądzisz, że nie potrafię odróżnić lewej nogi od prawej?
              
Powiedziawszy to, wyminął zgrabnie Lestera, który zrobił się blady jak ściana. Właśnie zdał sobie sprawę z tego, że Cavendish poznał jego mroczny sekret, który latami próbował zetrzeć z kart historii.
- Przygotuj blok operacyjny – rzucił do Sophie, gdy ponownie spotkali się przy dyżurce pielęgniarek.
- Co to miało być? – spytała, z trudem wydobywając z siebie słowa.
- Powiem ci później.
              
Przymknął oczy, gdy usłyszał kiczowatą melodyjkę telefonu. Już miał ochrzanić Emmę, gdy usłyszał męski głos.
- Julia? – zdumiał się Charles, przyciskając telefon do ucha. – Czy coś się stało? Po raz pierwszy do mnie dzwonisz.
              
W całym Londynie było pełno Julii, a na całym świecie na pewno całkiem sporo, niemniej jakaś część Jonathana chciała wierzyć, że była to Julia Middleton. Jaki ten świat był mały! Charles uśmiechnął się lekko do siebie.
- Jakże miło mi to słyszeć – powiedział w końcu. – Wygląda na to, że mam wolne popołudnie – dodał sam do siebie.
- Tak, wykorzystaj jej na szkolenie z technik perswazji – sarknął Jonathan.
- Nie chciały mi pan dać korepetycji? – odciął się Charles, na co Cavendish lekko zmrużył oczy.
              
Sophie posłała im obu rozbawione spojrzenie, po czym prysnęła, by wydać odpowiednie polecenia. Darcy ukłonił się lekko, rzucił coś o pożyteczności swojej pracy, po czym zniknął w trzewiach windy.
- Doktorze Cavendish… - zaczęła Emma, na co Jonathan się zjeżył, bowiem wydawało mu się, że pielęgniarka znów spróbuje poprosić go o przyspieszenie terminu operacji. – Ktoś do pana.
              
Jonathan odwrócił się i ujrzał przed sobą, nieco poniżej, Louisa Hamiltona, który ściskał w dłoniach pomarańczowy czepek operacyjny.
- Chyba minąłeś się z Lesterem – zauważył Jonathan.
- Uff, całe szczęście… - odparł Hamilton, przestępując z nogi na nogę. – Miałbym do ciebie prośbę.
- Tak od razu prosto z mostu? Zapomniałeś swojej paczki z bawełną?
- Co…?
- Mów, czego potrzebujesz – powiedział Jonathan, machnąwszy ręką.
- Nie miałbyś ochoty czasem pójść z doktor Briggs na kawę? Ostatnio robi nam pod górkę…
- Czyżby nie polubiła się z Lesterem?
- Ani trochę. Odbija się to oczywiście na naszej współpracy z radiologią…
- Zastanowię się nad tym. – Jonathan rzecz jasna nie miał najmniejszej ochoty na jakiekolwiek spotkanie z Różową Wiedźmą, czuł się jednak zobowiązany do wspierania kolegów z dawnego oddziału, choć przede wszystkim chodziło mu o Marka i Barta. – Teraz czeka mnie operacja. Przyda mi się asysta Marka…
- Ma dziś wolne…
- Albo Barta. Coś nie tak?
              
Wyraz twarzy Hamiltona zmartwił Jonathana.
- Nie słyszałeś o tym? – pisnął Louis, przysuwając się bliżej. – Lester zawiesił Hollanda. Toczy się postępowanie przeciwko niemu. Ponoć chodzi o błąd w sztuce lekarskiej.
- Cóż, to wersja Lestera – powiedział wolno Cavendish. Zabolało go, że Bart nie wspomniał o tym nawet słowem. – Czy jeśli ja umówię się z Briggs, ty zrobisz coś dla mnie?
- Oczywiście, przysługa za przysługę.
- Chciałbym, żebyś spróbował przyspieszyć termin operacji u Meyersa.
- Obawiam się, że to wykracza nieco poza moje możliwości…
- A przeżycie kawy z Briggs?
- Dobra, postaram się zrobić, co w mojej mocy – stęknął Hamilton.
- Świetnie! – ucieszył się Jonathan i nawet pozwolił sobie klepnąć go po przyjacielsku w ramię. Obu ich zaskoczył ten gest. – Siostra Bradshaw wprowadzi cię w szczegóły.
              
Emma przysłuchiwała się ich rozmowie od dłuższego czasu. Drgnęła zaskoczona, gdy Jonathan plasnął dłonią w drewniany blat, przywołując ją do świata żywych.
- Zmykam, na pewno już wszystko jest gotowe – rzucił na odchodnym, puszczając oko do Emmy. Wyraz wdzięczności wymalowany na jej twarzy, wynagrodził mu częściowo poniżenie, jakiego miał doświadczyć później.
              
W biegu wysmarował smsa do Jennifer Briggs. Wciąż nie mógł uwierzyć, że była na tyle głupia, by uganiać się za nim niczym pies za piłką. Powinna poszukać sobie kogoś o wiele bardziej stabilnego psychicznie. Gdyby Jonathan miał przebywać z nią dłużej, chyba obydwoje by się pozabijali.
              
Wparował do gabinetu, przebrał się w strój operacyjny i udał się na blok operacyjny.
- Wszystko przygotowane, jak chciałeś – powiedziała Sophie.
- A ty dokąd? – zdumiał się Jonathan, gdy obróciła się na pięcie. – Potrzebuję asysty.
              
Jonathan nie miał w zwyczaju prosić, on wydawał polecenia. Ci, którzy go znali, wiedzieli, ja się do tego ustosunkować.
- To dla mnie zaszczyt – odparła Sophie ze sztuczną powagą.
- Za dwie minuty widzę cię przy stole.
              
Posłał jej lekki uśmiech, lecz niewiele było w nim wesołości. Gdy mył ręce do zabiegu, na jego ramiona opadł ciężar wydarzeń tego dnia. Ów ciężar wbił go mocno w ziemię. Na szczęście mógł pozwolić sobie na chwilę wytchnienia podczas operacji, gdzie miał się skupić tylko na amputacji stopy. I nic innego się nie liczyło.

Komentarze

Popularne posty