CXCVIII Sophie
Jonathan był
lekarzem z krwi i kości. Za drzwiami zostawiał sprawy, które go niepokoiły i
brał się do roboty. Sophie podejrzewała, że osobą, która zaopatrywała go w
czepki operacyjne, był Bart Holland. Jonathan sam z siebie nie kupiłby sobie
różowego czepka w kotki. Sophie uśmiechnęła się pod maseczką, pozwalając, by
uśmiech objął również oczy. To miał być wyraźny sygnał dla Cavendisha. Odebrał
go, lecz nie odpowiedział tym samym. Zatrzymał się wzrokiem dłużej na jej
twarzy z uniesionymi dłońmi w rękawiczkach.
- Możemy
zaczynać? – burknął, a Sophie zdała sobie sprawę z tego, że wszyscy czekają
tylko na nią.
Podczas
operacji Jonathan był milczący, nie pozwalał sobie na najmniejsze uwagi
niezwiązane z zabiegiem. Sophie odniosła wrażenie, jakby chciał uciec stąd jak
najszybciej. Dziwne, skoro sam się zgłosił.
Po zabiegu Jonathan
tak był pochłonięty myciem rąk, że nie zauważył, iż zrobiły się już całe
czerwone od szorowania. Niewątpliwie coś go martwiło.
- Jak tak
dalej pójdzie, zedrzesz sobie skórę – zauważyła Sophie, starając się brzmieć
jak najłagodniej.
- Faktycznie
– odparł Cavendish, przyglądając się im. Sophie dostrzegła lekkie drżenie jego
rąk.
- Chcesz o
tym porozmawiać? – spytała, nie wiedząc dokładnie, czym miałoby być owe „to”.
- Jestem już
umówiony, wybacz – powiedział twardo, po czym opuścił blok.
Sophie po
raz kolejny tego dnia stała się ofiarą swoich oczekiwań. Miała nadzieję, że
Jonathan wyjawi jej, co zaszło między nim a Lesterem. Że powie, dlaczego wolą
się z Emmą unikać. Dlaczego Szeleszczący Grubas tak gwałtownie zmiękł, ledwie
Jonathan się pojawił. Zamiast tego została sama z gorzkim posmakiem w ustach.
Był umówiony, przecież miał do tego prawo. Dlaczego zatem Sophie czuła drobne
ukłucia zazdrości?
Powlekła się
do pokoju pielęgniarek, lecz nie zastała tam nikogo, kto mógłby udzielić jej
szczątkowych odpowiedzi. Sophie złapała się na tym, że choć poczuła sympatię do
Sokolego Oka, wolałaby coś bardziej realnego. Pozwoliła sobie nawet na malutki
przebłysk, że mógłby to być nawet Cavendish. I nie dlatego, że miałby być ostatnią
opcją, ostatnią deską ratunku, brzytwą, której chwyta się tonący. Mógłby być
realny, bowiem był obok, ona bardzo go lubiła, choć sama bała się do tego
przyznać.
- Operacje z
doktorem Cavendishem są aż tak wyczerpujące? – spytał Charles Darcy, pojawiając
się znikąd.
- Doktor
jest wymagający, trzeba mu to przyznać – odparła Sophie, podnosząc się z
fotela.
- Miałem
nadzieję, go jeszcze zastać…
- Niestety
był umówiony. Ja też chciałam zadać
mu kilka pytań, ale okazuje się, że nie mam specjalnej taryfy.
- Czyżby
ktokolwiek miał jakąś ulgę od uszczypliwości doktor Cavendisha? – Brwi Charlesa
powędrowały do góry.
- Szczerze w
to wątpię – stwierdziła Sophie, zastanawiając się, co zrobić z resztą tego
cudownie zepsutego dnia.
- Filiżanka
dobrej herbaty? – spytał nagle Charles. Sophie myślała, że się przesłyszała. –
Znam miejsce z naprawdę dobrą herbatą. To całkiem niedaleko stąd.
Nie dając
sobie czasu na rozważenie wszystkich za i przeciw, zgodziła się. Poprosiła
jedna o chwilkę, by mogła się przebrać. Nie zamierzała paradować w szpitalnym
stroju po ulicy.
Owinęła się
szczelnie płaszczem, gdy chłód schyłku jesieni uszczypnął ją w policzki.
Charles, bez kurtki, płaszcza, szalika, zdawał się tym zupełnie nie przejmować.
Gdyby był lekarzem, bardziej by dbał o zdrowie. Sophie zaśmiała się w duchu z
własnej naiwności. Przecież nie byli bogami, mieli prawo pójść na zwolnienie
lekarskie, choć dla wielu brzmiało to dziwnie, a dla niektórych była to strata
kilku dobrych okazji do wykazania się na swoim polu.
Nie odzywali
się do siebie, aż doszli do wspomnianego miejsca znajdującego się kilka
przecznic od szpitala. Charles wskazał jej stolik przy oknie, a sam poszedł
złożyć zamówienie.
- Mam
nadzieję, że nie masz mi za złe, że zdecydowałem za ciebie – rzekł
przepraszająco, poprawiając krawat.
- W końcu to
tylko herbata, prawda? – odparła. – Byłoby gorzej, gdybyś wybierał mi męża.
- Nie
zapominaj, że jestem psychologiem. Znam się nieco na ludzkiej naturze.
- Czyli
przejrzałeś mnie już na wylot?
- Jestem
psychologiem, nie Wróżbitą Maciejem. – Charles uśmiechnął się ciepło.
- Potrzebujemy
Wróżbity, żeby dowiedzieć się, jakim cudem Jonathan przekonał grubego pana do
operacji?
- Och,
jesteście już na „ty”? – speszył się Charles.
- Zupełnie
jak ty i ja – powiedziała Sophie bez mrugnięcia okiem. Wydała sama siebie.
- No tak. –
Darcy postanowił nie drążyć tematu, choć swoje już wiedział.
- Pracujesz
tylko w szpitalu czy masz też swoją praktykę?
- Pracowałem
kiedyś z ojcem, więc wiem, że własna praktyka to ciężki kawałek chleba. – Przez
twarz Charlesa przebiegł cień. – Postawiłem na nieco ambitniejsze zadanie.
Jeśli jednak potrzebujesz konsultacji poza szpitalem, takowych też okazjonalnie
udzielam.
- Masz może
pacjentkę imieniem Julia? – spytała nagle Sophie, nim zdołała się ugryźć w
język.
Charles
zamarł z łyżeczką zanurzoną w filiżance herbaty. Zmarszczył czoło i jakby
przymierzał się do reprymendy.
- Obowiązuje
mnie tajemnica – odparł ostrożnie. – Oczywiście, gdybym miał taką pacjentkę, a
takowej nie mam. Dlaczego interesuje cię osoba akurat o tym imieniu?
- Próbuję
ułożyć sobie pewne sprawy w głowie, pracuję w tym szpitalu od niedawna i nie
wiem, w jaką sieć się wplątałam…
- Pracujesz
od niedawna, lecz zdołałaś się przebić przez pancerz Cavendisha. To doprawdy
imponujące.
- Ale ty
też!
- Och, po
prostu w jakimś stopniu jesteśmy do siebie podobni. Być może nawet byśmy się
polubili, gdyby nie to, że doktor Cavendish nie uważa psychologii za prawdziwą
naukę. Dla niego to wróżenie z fusów.
- Przejawia
momentami wyjątkową ignorancję…
- Jak to się
stało, że wy…?
Sophie
naprędce opowiedziała mu o Willu, pomijając kwestię smarków na fartuchu
Cavendisha. Nie musiała używać wielu słów, sucha relacja wystarczyła Darcy’emu,
bowiem sam potrafił dopowiedzieć sobie całą resztę.
- Nie
doceniamy pana ordynatora – rzekł w zamyśleniu Charles, unosząc filiżankę do
ust. – Uważam, że jego przeniesienie to niemalże degradacja. Człowiek taki jak
on nie może się tak marnować.
-
Najbardziej boi się tego, że już nigdy nie będzie mógł wrócić… - Sophie
natomiast się obawiała, że zostaną rozdzieleni. Dopiero z perspektywy czasu
doceniała każdą chwilę spędzoną z nim na oddziale. – Wtedy najprawdopodobniej
odejdzie.
- A tego byś
nie chciała, prawda?
- Nikt by
tego nie chciał.
- Ty również
nie. Wpakowałaś się po same uszy. Bylibyście uroczą parą! – zaśmiał się
Charles.
- Hej, to
zupełnie nie tak! Wszystko przekręcasz!
- Nie
uwierzę, że nie zwróciłaś na niego uwagi w ten
sposób.
- A ty
zwróciłeś?
- Mimo
wszystko wolę kobiety, ale jestem otwartym człowiekiem.
Charles uśmiechnął
się nieco przerażająco, z wyglądu przypominał rekina z kreskówki. Jakimś cudem
wyciągnął z niej całkiem sporo informacji, zdradzając niewiele z własnego
życia. Przecież tym się zajmuje, zganiła się w duchu.
- Co zatem
stoi na przeszkodzie, żebyście z Cavendishem lepiej się poznali?
W tej
kwestii miała nad Charlesem przewagę, udało jej się bowiem nie pisnąć słowem o
jej relacji Holmes-Watson ani o randkowej aplikacji. Było ciężko, bowiem
Charlesowi dobrze patrzyło z oczu, aż chciało mu się powierzyć nawet
najboleśniejszy sekret. Musiała jednak uszanować prywatność Cavendisha, który
obdarzył ją ogromnym zaufaniem.
- Cóż,
podejrzewam, że jego myśli mogą być zaprzątnięte inną osobą – zasugerowała
Sophie.
- Która
tylko przypadkiem nazywa się Julia? – Darcy uniósł brew.
- Całkiem
nieprzypadkowo ma na nazwisko Middleton. Coś ci to mówi? Cavendish mówi, że
miał z nią do czynienia kilka razy.
- Drobne
wypadki się zdarzają… Uśmiejesz się, taki ten świat mały!
- I tylko
przypadkiem Dashwood trafił do naszego szpitala.
- Myślę, że
Julia zaprowadziła go w jedyne miejsce, jakie znała.
- To nawet
ty jesteś z nią na „ty”! Co tutaj jest grane?
- No to
słuchaj… - Charles poprawił się na krześle. – Lord Henry Dashwood jest jednym z
patronów szpitala, w którym oboje pracujemy, ale to zapewne wiesz.
- Dlatego
wszyscy obchodzili się z jego synem jak z jajkiem – stwierdziła Sophie, choć
część niej nadal uważała, że Jonathan robił to ze względu na Julię.
- Swoją
drogą lord załatwił mi tutaj ciepłą posadkę – dodał konspiracyjnie Charles.
- Jak znosi
to twoja duma? – sarknęła Sophie.
- Całkiem
dobrze, to była dobra okazja, by zacząć coś od nowa. – Darcy westchnął ciężko.
– Lord ma syna, Jamesa. James przyjaźni się z Julią. Julia miewa pewne wypadki,
które stykają ją z Cavendishem. On pracuje z tobą i powstał taki oto łańcuszek.
Gdybyśmy chcieli zrobić z tego kółko, musiałbym cię spiknąć z lordem.
- Spiknąć?
Jonathan też tak mówi…
- Słucham?
- Nie
wierzę, że masz taką moc, by móc kogokolwiek spiknąć z lordem Dashwoodem.
- To żaden
papież czy królowa. To człowiek jak ty czy ja. Co więcej, sądzę, że chciałby
cię poznać.
Komentarze
Prześlij komentarz