CXXXII Michael

Kamień spadł mu z serca, gdy Elizabeth wskazała Benjamina Wrighta jako sprawcę pobicia. Nie docenił jej, po raz kolejny. Sądził, że będzie chciała się na nim zemścić, że po tych wszystkich latach zechce wyrównać rachunki.
              
Michael uruchomił kilka znajomości. Wina doktora była niezaprzeczalna, jednak można było nieco złagodzić wyrok, jaki by on nie był. W końcu Benjamin był jego przyjacielem.

- Jesteś głupcem – stwierdził gorzko Michael, gdy odstawił doktora do domu. Nic innego nie cisnęło mu się na usta.
- Ty również nim jesteś – odparł Benjamin zupełnie spokojnie. Zachowywał się, jakby nic się nie stało, jakby przesłuchanie na komisariacie było jakąś pomyłką. Michael patrzył zatem na dawnego cynicznego doktora, nie na bestię w ciele człowieka. – Znów dałeś się wmieszać w jakieś gówno.
- Jakieś gówno? Traktujesz to jak „jakieś gówno”? A gdybyś ją zabił?
- Sam słyszałeś, że policja ma za mało dowodów, by jednoznacznie okrzyknąć mnie winnym. Elizabeth nie jest wiarygodnym źródłem informacji z powodu swojej niestabilnej psychiki. To przez jej chorobę, straciła zdolność racjonalnego osądzania rzeczywistości.
- Przecież są zeznania świadków, którzy cię wtedy widzieli!
- A widzieli mnie? Wszystko to tylko domysły, sprzeczne zeznania. Zaraz się z nich wycofają.
              
Michael zdał sobie sprawę, że doktor skontaktował się z tym samym człowiekiem, który bronił go w poprzednim procesie. Ten zapewne uruchomił swoje znajomości, a ich wynikiem było wycofywanie się świadków z zeznań. Elizabeth na razie nie miała w dłoni żadnych kart. Doktor był zupełnie spokojny o swój los.

- Nie wiem, co jest w tym wszystkim gorsze, fakt, że Charles poślubił Elizabeth za moimi plecami, czy to że pozbył się mojego nazwiska – zastanawiał się Benjamin, nalewając sobie whisky do szklanki.
- Wyszło na to, że Charles od dawna kochał Elizabeth – odparł Michael. – Nic byś na to nie poradził. Był świadomy konsekwencji.
- Cóż, mój opór tylko go do tego popchnął.
- Co takiego masz przeciwko Elizabeth?
- Nie uważam, by była odpowiednią partią. Zresztą znasz ją. Jest niestabilna psychicznie, nie-zrównoważona.
- To była tylko jej reakcja obronna.
- Charles zasługuje na kogoś lepszego. – Doktor upił łyk bursztynowego płynu. – Nigdy do końca nie rozumiałem, dlaczego rozstał się z Harriett.
              
Michael parsknął śmiechem.
- Harriett aż nadto kontroluje innych ludzi, podczas gdy nad sobą nie potrafi zapanować – stwierdził z przekąsem. – Wszystko się jej ostatnio posypało.
- Uważasz zatem, że Elizabeth jest dla niego wystarczająco dobra?
- Jest inteligentna, wykształcona… - Michael wzruszył ramionami.
- Zawsze byłeś jej przeciwny. Właściwie dlaczego?
              
Doktor wymagał od niego, by dokopał się do korzeni swojej pierwotnej nienawiści skierowanej ku Elizabeth. Miał zaledwie siedem lat, gdy został porzucony przez biologicznych rodziców, którzy pewnego dnia po prostu zniknęli w niewyjaśnionych okolicznościach. Niewiele z tego rozumiał, lecz cieszył się, że znalazł nowy dom i kochających ludzi, którzy go przygarnęli. Powtarzali, że jest to sytuacja tymczasowa, lecz owa tymczasowość nieco się wydłużyła. Był tylko małym chłopcem, lecz dojrzał w Blackwoodach swoją szansę. Jakież było jego zdumienie, gdy dowiedział się, że będzie się musiał dzielić ich miłością z Elizabeth!
              
Znienawidził ją, bowiem ona była ich rodzoną córką, a on jakimś przybłędą. Nie chciała z nim rozmawiać, jako dorosły człowiek rozumiał, że się wstydziła. W końcu był kimś obcym. On natomiast odebrał to jako wrogość, musiała uznać, że był kimś gorszym i niedługo opuści jej dom. Nie mogła się bardziej mylić.
              
Doszło do niezwykłej transformacji. Jak za dotknięciem magicznej różdżki Blackwoodowie przenieśli swoją miłość z Elizabeth na rezolutnego Michaela. Elizabeth stała się intruzem we własnym domu. Po latach Michael doszedł do wniosku, że Martin i Violet po prostu pragnęli odpowiedniego dziedzica, a Michael był spełnieniem ich marzeń.
              
Czy musiał być dla niej taki okrutny? Mógł traktować ją jak powietrze, skoro i tak cały świat padał mu do nóg. Z zaskakującą łatwością zaskarbił sobie sympatię Charlesa, a cała reszta poszła jak z płatka. Brakowało mu jednak wyzwań w życiu, więc obrał sobie na cel Elizabeth. Ponadto musiał upewniać się co do bezgranicznej miłości Blackwoodów. Musiał mieć pewność, że bez względu na wszystko nadal będą chcieli go zatrzymać. Balansował między przerażającą pewnością siebie a momentami zwątpienia, które tylko napędzały tę chorą spiralę.
              
Złość, płacz i bezsilność Elizabeth sprawiały mu dziką satysfakcję. Czasami jej zazdrościł, bowiem łatwiej się uczyła od niego i mogłaby zostać prymuską w szkole, gdyby nie on i jego krzywe zagrania. Gdy tylko znajdował w niej coś pozytywnego, starał się dusić to w zarodku. Wymuszał od niej zadania domowe, przez co sama była często nieprzygotowana. Jeśli chodziło o sport, skutecznie obrzydzał jej rywalizację, co kończyło się stłuczeniami, otarciami, lecz nigdy niczym poważniejszym, żeby nie skupiać na niej uwagi Blackwoodów. Mogła wyrosnąć na całkiem ładną dziewczynę i gdy tylko ktoś raczył o tym wspomnieć, Michael od razu zareagował. Podmienił jej kosmetyki, co poskutkowało erupcją pryszczy odstraszających wszystkich na kilometr.
              
Niestety przeoczył moment, w którym Charles zapałał do niej jakiś uczuciem, dlatego nie mógł zgnieść owego uczucia niczym muchy. Rozwijało się powoli, a nieobecność Elizabeth w Cambridge jedynie je podsycała. W pewnym sensie zrozumiał, jak czuła się Elizabeth tamtego dnia, gdy pojawił się w jej domu. Wiedział już, jak to jest stracić kogoś naprawdę bliskiego.
              
Paradoksalnie czuł powiew zdrady zalatujący również od strony Elizabeth. Jak śmiała sobie kogoś znaleźć? Miała na zawsze pozostać życiową ofiarą, z której można się było śmiać. Zamiast tego była poważną panią doktor z rekordową wręcz liczbą przyjaciół, obecnie również z mężem, który niegdyś był najlepszym przyjacielem Michela.

- W zasadzie nie jestem pewien – powiedział w końcu, wzruszywszy ramionami. Wolał nie otwierać się w tej kwestii przed doktorem. Już i tak mieli dostatecznie dużo kłopotów.
              
Bał się dojść do poważnych wniosków. Jego własna niepewność sprawiła, że musiał otoczyć się murem przemocy. Paradoksalnie to on był tym słabszym. Gdyby zapomniał o całej przeszłości, nagle współczułby Elizabeth jej choroby i jednocześnie gratulował pomyślnego zamążpójścia. Niestety tak jak ona nie był w stanie odegnać od siebie duchów minionych lat, a pytanie doktora jedynie podsyciło jego wątpliwości.
              

Tak naprawdę nigdy nie miał wiarygodnych powodów, by być złym dla Elizabeth. Czyżby po prostu był złym człowiekiem?

Komentarze

Popularne posty