CXXXIX Elizabeth

Elizabeth z trudem otworzyła oczy, w ustach czując piasek. Rozejrzała się dookoła i dostrzegła pielęgniarkę uwijającą się jak pszczółka wokół niej. 

- Och, już się obudziłaś? – zaszczebiotała. Miała długi kasztanowy kucyk, który machał raz w jedną, raz w drugą z każdym jej krokiem. 
- Wyglądam paskudnie, prawda? – spytała Elizabeth, dostrzegłszy cień na twarzy pielęgniarki. 
- Dzieciaki teraz się tak strzygą. Z jednej strony długie włosy, z drugiej kompletnie wygolone. Będziesz miała bliznę, ale gdy włosy urosną z powrotem, nic nie będzie widać. 
- O boże, więc jednak paskudnie... Jak długo trwała operacja? 
- Przeszło pięć godzin. 
- Były jakieś komplikacje? – przestraszyła się Elizabeth. 
- Wybacz, słonko, ale o tym powinien poinformować cię lekarz. Zadzwonię do twojego męża i wszystko się okaże. 

Opadła z powrotem na poduszki i wlepiła wzrok w kroplówkę. Leniwie spływające krople płynu wprawiły ją w przygnębienie. Czuła się inaczej, czuła się dziwnie. Usunięto jej fragment mózgu, zmienioną chorobowo tkankę, która mogła rozrosnąć się niekontrolowanie i doprowadzić do niezbyt przyjemnych powikłań, z których najpoważniejszym była śmierć. 

- Mogą pojawić się mdłości – rzuciła pielęgniarka, kładąc na stoliku obok łóżka nerkę. Położyła tam również niewielki pilot. – Gdyby coś się działo, proszę zadzwonić. 

Pielęgniarka uśmiechnęła się pokrzepiająco i zniknęła za drzwiami niewielkiego pokoiku wypełnionego aparaturą monitorującą i niewielką postacią w dużym łóżku. Elizabeth dotknęła swojej głowy z lewej strony. Tę część wygolono, by włosy nie dostały się do otworu po kraniotomii. Po zamknięciu otworu pozostał jej długi szew, który kiedyś zamienić się w brzydką bliznę. Obawiała się przesunąć rękę wyżej, by nie naruszyć świeżej rany. 

Obawiała się, jak na to wszystko zareaguje Charles. Czy odwróci wzrok z obrzydzeniem? W końcu czuła się – i zapewne też tak wyglądała – jakby rozjechał ją kombajn. Trzy razy. W obie strony. Bała się również tego, że coś poszło nie tak w trakcie operacji i jakaś część nowotworu ocalała. Oczywiście, że ocalała, skarciła się w myślach. Nikt nie chciałby ryzykować wycięcia znaczącego zapasu tkanki nerwowej. Zatem czekała ją jeszcze radioterapia i chemioterapia, by zniszczyć niedobitki. Na samą myśl poczuła się jeszcze gorzej i już widziała się rozpaczliwie sięgającą po nerkę. 

By odegnać od siebie ponure myśli dotyczące najbliższej przyszłości, zapadła w płytki sen, ale to tylko pogorszyło sprawę. Gdy spała, ktoś cichutko wślizgnął się do pokoju i stanął nad jej łóżkiem niczym kostucha czekająca, by zabrać jej duszę do piekła. 

Harriett spojrzała na smętne resztki Elizabeth i zmarszczyła czoło. Odniosła wrażenie, jakby zrobiło się jej mniej, a przecież tylko wycięto jej kawałek mózgu. Nic wielkiego. Naczekała się z Michaelem, trwało to niemal wieczność, tylko po to, by usłyszeć, że operacja się powiodła. Neurochirurg potraktował ich oschle, zaszczycając jedynie ogólnikami. Nie ufał im, byli w tym szpitalu po raz pierwszy. Harriett zawiesiła wzrok na głowie Elizabeth, która wyglądała wręcz paskudnie. Być może ten widok przekona Charlesa, że obrał za żonę niewłaściwą kobietę. 

Przysunęła się bliżej, by sprawdzić, czy na pewno żyje. 
- Czego chcesz? – wychrypiała Elizabeth, gdy zdała sobie sprawę z jej obecności. Wyczuła nachalną woń perfum Harriett, których używała w nadmiarze, jakby nie posiadała węchu. Od tego odoru ponownie ją zemdliło. 
- Przyjechaliśmy z Michaelem, by zobaczyć, jak się miewasz – odparła zjadliwie Harriett. 
- On też tu jest? – Elizabeth zaczęła ogarniać panika. 
- Jasne, w końcu jesteście rodziną. 

Elizabeth wyciągnęła rękę w kierunku stoliczka, by chwycić pilot. Pragnęła jak najszybciej uwolnić się od osoby Harriett. 
- Och, chce ci się rzygać? – zakpiła dziewczyna i podała jej nerkę. Sama zaś przejęła pilocik i zaczęła się nim bawić. Błysk paniki w oczach Elizabeth jedynie sprawiał jej satysfakcję. Mimo wszystko nie była taka głupia, na jaką się kreowała. Wiedziała, kiedy uderzyć, doskonale wyczuwała strach i potrafiła wykorzystać ludzkie słabości. 

- Czego ode mnie chcesz? – jęknęła Elizabeth. Jej rywalka mogła spokojnie zrobić jej krzywdę, była zbyt osłabiona by się bronić. 
- A jak ci się wydaje? – Harriett przypadła do łóżka. – Chcę, żebyś oddała mi Charlesa. To takie trudne? 
- Jesteś kretynką... 
- Spójrz tylko na siebie! Myślisz, że będzie chciał takie... coś? Wyświadczyłabyś nam wszystkim przysługę i zdechłabyś podczas operacji. Będziesz dla Charlesa tylko ciężarem. 

Oskarżenia Harriett siadły Elizabeth na piersi, powodując trudności w oddychaniu. Pilocik był w rękach Harriett i nijak nie mogła zawołać nikogo na pomoc. Zerwała elektrody przyczepione do klatki piersiowej, na ekranie urządzenia monitorującego pojawiła się prosta linia. Dźwięk był wyłączony, by nie zakłócać spokoju pacjentki, ale odezwał się alarm w dyżurce pielęgniarek. 

Do pokoju wpadł lekarz, miła pielęgniarka i Charles z przerażeniem wyrysowanym na twarzy. Odetchnął z ulgą, gdy ujrzał, że z Elizabeth wszystko było w porządku. Siedziała w łóżku, w dłoni ściskając pęk przewodów. Momentalnie spochmurniał, gdy ujrzał Harriett. Chwycił ją za ramię i siłą wywlókł z pokoju. 

- Napędziłaś nam stracha – powiedziała pielęgniarka, mocując z powrotem elektrody. Lekarz w zamyśleniu spoglądał na Elizabeth. 
- Zabrała mi pilot, nie miałam, jak wezwać pomocy – odparła płaczliwie. 
- Spokojnie, skarbie, wszystko w porządku. To nie twoja wina. 
- Skąd ona się tu wzięła? – Teraz Elizabeth niemal płakała. 
- Ona i tamten młodzieniec powiedzieli, że są z rodziny... 
- Nie są moją rodziną...! 
- Czy mamy zadzwonić po policję? 
- A mogłaby pani? 

Pielęgniarka spojrzała na lekarza, ten skinął głową i opuścił pokój. 
- Dam ci coś na uspokojenie, musisz teraz wypoczywać. Nie wolno ci się denerwować. 


Komentarze

Popularne posty