CXXXVIII Charles

Pielęgniarka w uprzejmy sposób dała mu do zrozumienia, że jego obecność wcale nie ułatwiała pracy na oddziale. Chodzenie w tą i z powrotem mogło być irytujące, dopytywanie się co chwilkę jeszcze bardziej, zwłaszcza że nikt nie prowadził sprawozdania z bieżących wydarzeń na sali operacyjnej.

- W kafeterii podają naprawdę świetną kawę – powiedziała pielęgniarka, uśmiechając się pokrzepiająco. Ona była dobrej myśli. Z nietęgą miną wywlókł się z oddziału.
              
Nie mogąc się skupić, pobłądził w szpitalu, nim w końcu dotarł do kafeterii. Znalazł sobie wygodne miejsce przy oknie i położył telefon na stoliku. Pielęgniarka obiecała zadzwonić do niego, gdy operacja się zakończy. Kawa może i byłaby dobra, gdyby oczywiście mógł skupić się na tym, co pije. Zaczął obgryzać paznokcie, zaraz jednak usłyszał w myślach: „Charlesie, nie obgryzaj paznokci”, jakim zwykle raczyła go Elizabeth z drugiego końca salonu, nawet na niego nie patrząc. Uśmiechnął się do siebie, lecz zaraz humor mu się zwarzył, gdy wyobraził sobie, jak otwierają Elizabeth czaszkę. Doprawdy nie potrafił upilnować swoich myśli.

***

Henry Dashwood zaparkował niedbale, jak na siebie, na parkingu szpitalnym i żwawym krokiem podążył w kierunku pokaźnego budynku. W całym swym roztargnieniu potknął się o chodnik i wpadł na dziewczynę, która rozglądała się z dezorientacją. Wynikiem tego spotkania była torba na chodniku, z której wysypały się książki w zniszczonych oprawach. Książki miały dziwne i enigmatyczne tytuły takie jak: „Podstawy biologii molekularnej”, „Proteomika i metabolomika” czy „Zaawansowana biofizyka”.

- Aj-aj – jęknął Henry przepraszająco. Dostrzegł, że dziewczyna jedną rękę zawiniętą miała w bandaż. – Wszystko w porządku?
- Powinnam patrzeć, jak chodzę – mruknęła w połowie do siebie dziewczyna. Zaczęła gorączkowo wpychać książki do torby, ale szło jej to opornie ze względu na rękę.
- Zdaje się, że to ja na ciebie wpadłem – zauważył Henry, pomagając jej dojść do ładu.
- Gdybym jednak stosownie się przemieściła, nie doszłoby do kolizji.

- Co ci się stało w rękę? – Dziewczyna natychmiast spochmurniała. – Chyba nie powinienem był pytać.
- Chyba dokądś się pan spieszył – westchnęła, gdy już udało się jej pozbierać do kupy. Henry nie miał czasu zatrzymywać się dłużej nad jej osobą, a jednocześnie uważał, że popełniał wielki błąd. W jej postawie było coś, co rozpaczliwie błagało o pomoc, której nikt nie potrafił jej udzielić. – Powodzenia – rzuciła na odchodnym i ruszyła w sobie tylko znanym kierunku.
- Do zobaczenia – powiedział Henry do siebie. Nie mógł pozbyć się wrażenia, że jeszcze kiedyś się spotkają.

***

- Też zabłądziłeś? – spytał Charles, przewracając stronę magazynu, który znalazł w kafeterii. Było to jakieś kobiece pisemko sprzed dwóch lat.
- To duży szpital – odparł Henry, wzruszywszy ramionami. – Co z Elizabeth?
- Na razie czekamy. Przyniosłeś sobie książkę do poczytania?
              
Henry z lekką paniką stwierdził, że trzymał w dłoni książkę, która musiała wypaść dziewczynie z torby.
- Nie wiedziałem, że czytasz „Zarys fizjologii człowieka”. Ambitna lektura.
- Boże, to nie moje…
- A więc komuś zawinąłeś? Dobrze wiesz, że Elizabeth przez jakiś czas nie będzie mogła się obciążać. Poza tym jest już daleko poza „Zarysem fizjologii człowieka”.
- Może sam powinienem poczytać…
- W razie czego któryś z Hendersonów może ci przetłumaczyć.
              
Henry położył na stoliku kopertę i przesunął ją w kierunku Charlesa.
- Zrobiłeś dla mnie laurkę? – zakpił Charles, obawiając się, że ujrzy koślawe rysuneczki.
- Prokurator wznowił sprawę – oznajmił spokojnie Henry. – Rzekomo z powodu zaistnienia nowych dowodów.
- Nowych dowodów? – Charles zmarszczył brwi.
- Udało mi się przycisnąć kilka osób. Patolog sądowy przyznał się, że doszło do pewnych nieprawidłowości podczas sekcji.
              
Charles widział, że te słowa z wielkim trudem wydostawały się z ust Henry’ego. W końcu niełatwo było mówić o śmierci kogoś, kogo się kochało.
- Przyznał się, że wziął łapówkę od twojego ojca – ciągnął dalej Henry. – Będzie zeznawał w sądzie.
- A jak ustalisz prawdziwą przyczynę śmierci? Chyba nie będziesz jej ekshumował?
- To… może być konieczne dla potwierdzenia zeznań patologa. Niemniej to twoje zaproszenie na imprezę.
              
Pan Dashwood wskazał palcem kopertę.
- Mnie też będziesz chciał przesłuchać? – spytał Charles z lekkim przestrachem. Świadomość tego, że będzie oczerniał swojego ojca publicznie, a na dodatek ten będzie się znajdował w tym samym pomieszczeniu, nie napawała go optymizmem. Czuł macki panicznego strachu zaciskające się na jego sercu.
- Będę musiał, Charles, jesteś znaczącym świadkiem w sprawie – rzekł Henry z niejakim smutkiem. Wręcz żałował, że będzie musiał poprosić go o szczere zeznania.
- Nie było mnie wtedy w domu, dobrze o tym wiesz…
- I dlatego nikt nigdy nie rozwinął tego wątku. Doktor miał wtedy dobrego obrońcę. Cholernie dobrego.
- Znasz go?
- Ketch i ja zawsze byliśmy rywalami. Charles, w tamtym procesie nie padły najważniejsze pytania i twoja rola była marginalna. Dlatego twój ojciec został wtedy uniewinniony. Potrzebuję twoich zeznań, żeby…
              
Doskonale rozumiał, że będzie się musiał publicznie obnażyć i wylać wiadro pomyj na głowę swego niewdzięcznego ojca. Z jednej strony napawało go to przerażeniem, spali ostatecznie most prowadzący do osady „Benjamin Wright – ojciec”. Przez niego stracił jednak matkę i niewiele brakowało, a straciłby również Elizabeth, a tego nie potrafił mu wybaczyć. Doktor był jak wściekły pies, który miotał się i kąsał. Dla jego własnego dobra należało go spacyfikować.
              
Doktor nie okazał się żadnym wsparciem w okresie żałoby. Ojciec roku i psycholog od siedmiu boleści. Jak dotąd tylko Elizabeth znała jego najmroczniejsze sekrety, a teraz miały one ujrzeć światło dzienne. Ludzie w końcu zobaczą, jakim człowiekiem jest wielki Benjamin Wright.


Komentarze

Popularne posty