CXXXVI Elizabeth

Czuła na sobie ciężkie spojrzenia ludzi na ulicy. Wszystkich łączyła jedna rzecz – znali bądź znają Blackwoodów. Opowieść o jej niewdzięcznym postępowaniu wobec własnych rodziców musiała zrobić kilka okrążeń wokół Cambridge. Stała się czarną owcą, choć nie zrobiła niczego złego. Po prostu obdarowała pewnych ludzi tym, na co zasłużyli. Najwidoczniej miała zupełnie inne wyobrażenie sprawiedliwości.
              
Dzień sądu, jak to czasem mówił pod nosem Charles, nadchodził nieubłaganie. Charles sprawiał wrażenie niezwykle tym przygnębionego, podczas gdy ona starała się traktować sprawę obojętnie. Role nieco się odwróciły i to ona musiała pilnować, by Charles nie zadręczał się zbytnio gdybaniem nad najgorszymi scenariuszami.
              
Nastrój Charlesa udzielił się innym, w wyniku czego spotkania uczelnianego gremium u Marge przebiegały w nieco napiętej atmosferze. Dopiero gdy Drake przyprowadził Zoe, Elizabeth znalazła godnego partnera do rozmowy o byle czym.
              
Jednym z tematów owej rozmowy o niczym była osoba Harriett, która przeszła istną metamorfozę. Z biednej porzuconej dziewczyny wykluła się dawna przebojowa Harriett, która miała wiele do powiedzenia w tematach, i których wiedziała tyle co nic. Ciąża sprawiła, że zaczęła uważać się za kogoś lepszego, jakby noszenie zbitki komórek w macicy nadawało jej jakieś specjalne przywileje. Pragnęła, by poświęcano jej dużo uwagi, zgrywała przesadnie delikatną i była o krok od żądania ustąpienia miejsca w autobusie, ale na szczęście autobusami nie jeździła. Wynajdywała sobie jakiegoś biedaka na szofera.
              
Znajomi zaczęli się do niej przyznawać, bowiem w większości byli to ludzie, którzy już posiadali dzieci. Uznali za swój obowiązek poinformować przyszłą mamę o jej obowiązkach, o przeżyciach, które ją czekają, okraszając to wszystko kremem z dobrych rad. Znalazła się w kręgu wybrańców uważających się za przydatne jednostki w kontekście rozwoju państwa i nie tylko.
              
Harriett zupełnie nie przejmowała się tym, że nie znała ojca swojego dziecka. Z wielkim prawdopodobieństwem liczbę potencjalnych ojców można było ograniczyć do dwóch jednostek, tak oczywiście postąpiliby ci, którzy nie wiedzieli, że Charles nie chciał mieć nic wspólnego ze swoją byłą dziewczyną. Elizabeth podejrzewała, że ojcem bezsprzecznie był Michael. Byłaby współczuła Harriett takiego wybranka, lecz nie pałała do niej sympatią, po tym, jak wielokrotnie starała się ją upokorzyć w towarzystwie, a na dodatek próbowała wrobić Charlesa w owe dziecko, a przecież wcale z nią nie spał, o czym oboje doskonale wiedzieli.
              
Przypadkowo spotkana w sklepie znalazła się w niepewnej sytuacji. Mogła pokazać swoją wyższość, ignorując kompletnie osobę Elizabeth, lub też mogła się do niej przyczepić, by wbić kilka szpileczek, opcjonalnie sosnowy kołek prosto w serce. Harriett wybrała brutalniejszą opcję, nie przepuściłaby okazji, by dopiec Elizabeth.

- Och, Elizabeth! Po ślubie z Charlesem wręcz promieniejesz! – zawołała Harriett na jej widok, odrzucając książkę na bezładny stos. „Poradnik dla przyszłych mam”.
              
Elizabeth zmełła w ustach przekleństwo, dobrze wiedziała, że wygląda jak szop po libacji. Do sklepu poszła tylko dlatego, że Charles miał wrócić późno i nijak nie będzie miał sposobności zrobienia zakupów.

- Dzięki – odpowiedziała uprzejmie. – Tobie ciąża też służy.
- Moja matka mówi, że wtedy kobieta promienieje. To kwestia hormonów.
- Skoro tak twierdzisz… - mruknęła bez przekonania Elizabeth.
- Lizzie, kiedy na ciebie kolej? Wiem, że czeka cię operacja, ale to chyba nic poważnego?
- Takie tam wycięcie kawałka mózgu…
- Z tego, co wiem, Charles nastawiony jest na dzieci…
- Błędne twierdzenie. Jak zamierzasz utrzymać siebie i dziecko? O ile pamiętam, nie masz pracy.
              
Chciała zmazać z twarzy Harriett uśmieszek samozadowolenia, lecz ona już szykowała odpowiedni atak.
- Na razie o nic nie musze się martwić – powiedziała z zadziwiającą pewnością siebie. – Twoi rodzice zaoferowali mi swoją pomoc.
              
Elizabeth powstrzymała się, by powiedzieć: „Ja nie mam rodziców”. Rzecz jasna znała powód, dla którego Martin i Violet mieliby się interesować losem Harriett i zarodka w jej macicy.

- Zapewne sądzą, że Michael jest ojcem – westchnęła. – Tylko czy to prawda?
- Prawda czy nieprawda, liczy się to, że problemy finansowe nie są tymi, o które muszę się troszczyć. Skoro ich własna córka okazała się być tak niewdzięczna, Blackwoodowie postanowili się zaopiekować mną.
- Tak się tobą zaopiekują, że na pewno będą nalegali, byś wyszła za Michaela. Oczywiście bardzo się z tego cieszysz.
- Jakoś to przeżyję. Pomyśl tylko, będę miała wspaniały dom, mnóstwo pieniędzy i troskliwych teściów...

- O co ci właściwie chodzi? – wybuchła Elizabeth, nie mogąc znieść tego przesłodzonego tonu i pustych przechwałek.
- O co mi chodzi? – syknęła Harriett, robiąc krok w jej stronę. – O to że ukradłaś mi Charlesa! Nigdy ci tego nie wybaczę!
- Charles nie jest jakimś przedmiotem i z całą pewnością nie mogłam ci go ukraść, bowiem nigdy nie należał do ciebie.
- Och, po prostu złapałaś go na litość!
- A ty nie próbowałaś tego samego? Biedna, porzucona Harriett! Kryształowo czysta, puszczająca się na prawo i lewo! Trzeba mieć niezły tupet, by żonatego mężczyznę próbować wrobić w dziecko, którego z oczywistych względów nie mógł zrobić, bo miał lepsze rzeczy do roboty. Fakt, że nie znasz ojca dziecka, bardzo źle o tobie świadczy. Jestem ciekawa, czy pół Cambridge próbowałaś wrobić w ojcostwo?
              
Harriett zaszarżowała, lecz Elizabeth odgrodziła się od niej bagietką.
- Widzisz? Twoja złość tylko potwierdza moje podejrzenia – sarknęła. – Wybrałaś sobie niezły sposób na życie. Gratuluję także wyboru rodziny. Z jednej patologii w drugą.
- Tak bardzo cię to boli?
- Nawet nie jest mi ciebie żal. Życzę ci powodzenia na nowej drodze życia, skoro taką sobie wybrałaś.
              
Dźgnęła bagietką między piersi Harriett, po czym oddaliła się szybkim krokiem. Harriett poczerwieniała bowiem na twarzy i już szykowała się do wybuchu. Elizabeth postanowiła oszczędzić sobie publicznych scen i niepotrzebnych nerwów przed operacją. W końcu karałaby się jedynie za czyjąś głupotę.


Komentarze

Popularne posty