CLI James
Odniósł
dziwne wrażenie, że Julia starała się spędzać jak najmniej czasu w rezydencji. Oczywiście
mógł się mylić, przecież Julia spędziła tu zaledwie jeden dzień. Wymknęła się
jednak przy najbliższej nadarzającej się okazji, rzekomo mając seminarium,
dzięki czemu uniknęła towarzystwa Jamesa.
Wślizgnęła
się do rezydencji po cichutku niczym myszka, unikając kolejnego spotkania z
Grace. James jednak zdołał ją dostrzec. Dziwił się jej, że nie chciała wcale
jeść. Wyglądała przecież tak, jakby ten jesienny wiatr mógł z łatwością ją
porwać. Ponownie nie pojawiła się na posiłku, tym razem było to śniadanie, więc
postanowił wparować do jej pokoju, by sprawdzić, czy znowu gdzieś nie zniknęła.
- Hej,
słyszałeś o czymś takim jak pukanie?! – wykrzyknęła Julia, która wkładała
właśnie spodnie do biegania na tyłek.
- Słyszałaś
o czymś takim jak klucz? – odciął się James, rumieniąc się lekko. Normalnie
kawałek pośladka nie zrobiłby na nim większego wrażenia.
- A skoro
już mówimy o kluczach…
- Ach,
słyszałem, że nie mogłaś się dostać do domu…
- Nie
przypilnowałeś tego, wstydź się.
- Padam do
nóg i błagam o wybaczenie – sarknął James. – Dokąd się wybierasz?
- Na
zwiedzanie okolicy – odparła w podobnym tonie Julia.
- W takim
stroju? – Wskazał na jej bluzę z kapturem i obcisłe spodnie do biegania.
- Coś z nim
jest nie tak? Mało wytworny?
- Jesteś
okropna… I to po tych wszystkich uprzejmościach… Mam na myśli tę jedną,
największą uprzejmość.
- To nie
była twoja uprzejmość. To była uprzejmość twojego ojca. – Twarz Julii nagle się
rozświetliła, jakby na coś wpadła. – Już wiem, o co ci chodzi. Ty wcale nie
chcesz, żebym tu była.
James
zacisnął usta w wąską kreskę. Rozgryzła go, a jednocześnie zdał sobie sprawę z
tego, że nic już nie będzie takie samo, gdy Julia zniknie z jego życia. Nie
potrafił wytłumaczyć tego fenomenu, ale w jakiś sposób ciągnęło go do niej.
- Powiem
lordowi, że muszę się stąd wyprowadzić, bowiem nie jestem mile widzianym
gościem – rzuciła, po czym założyła buty i ruszyła żwawym krokiem ku wyjściu z
pokoju. James chwycił ją mocno za ramię i zatrzymał.
- Bardzo cię
proszę, żebyś tego nie robiła – wycedził przez zęby.
- A to
dlaczego? – zdumiała się Julia.
- Ojciec
urwie mi głowę. Gdy on się na coś uprze… Niebezpiecznie byłoby mu się
sprzeciwiać.
- To ty się
mu sprzeciwiasz, nie ja.
- Tak wiem,
ale wolałbym, żeby ta sprawa nie dotarła do mojego ojca.
Julia
przyjrzała mu się uważnie, jakby rozkładała go na czynniki pierwsze. W
analizach na pewno była cholernie dobra, w końcu za coś musiała dostać
stypendium.
- Nie robisz
tego zbyt często, prawda? – spytała nagle, przerywając niezręczną ciszę.
- Nie robię
czego? – James wypuścił jej ramię, które trzymał stanowczo za długo.
- Prosisz
kogoś o coś. – Julia wzruszyła ramionami. – Chociaż ja raczej jestem nikim.
Nie czekając
na niego, wyszła z pokoju i energicznie zbiegła na dół.
- Idziecie
na spacer? – zagadnęła lady Dashwood, wyłaniając się ze swoich pokoi. Fifi i
Fiora nie odstępowały jej na krok. – To wspaniale, możecie zabrać dziewczynki.
Rzeczone
dziewczynki ucieszyły się niezmiernie w przeciwieństwie do Jamesa. Babcia nigdy
nie prosiła go o wyprowadzenie psów, zresztą nieszczególnie za nimi przepadał.
- Babciu,
nie… - zaczął James, lecz Julia go ubiegła.
- Z
przyjemnością się przejdziemy! – zawołała radośnie. James nie sądził, że była
zdolna do takiej radości. – Prawda, James?
Zerknęła na
niego wyczekująco, a on zmieszał się niepomiernie. Lady Dashwood podejrzliwie
spojrzała na niego, potem na Julię i z powrotem na niego. Nie skomentowała
jednak całego zajścia i bardzo dobrze, bowiem na horyzoncie pojawiła się Grace.
- Dobry
boże, dziecko, jak ty się ubrałaś! – wykrzyknęła na widok sportowego stroju
Julii. – W tym domu panują pewne zasady odnośnie stroju!
- Chyba
będziesz jej to musiała zedrzeć siłą – mruknęła lady Dashwood, podając Julii
smycze Fifi i Fiory. Wolała powierzyć swoje psy obcej dziewczynie niż wnukowi,
świetnie się zapowiadało.
- W takim
stroju na pewno nie opuścisz rezydencji – powiedziała Grace do Julii, niemal
mordując ją wzrokiem. Dziewczyna była jednak bardziej zajęta psami.
- Ona idzie
na spacer z psami, nie na bal dobroczynny – zauważyła lady. – Daj jej już
spokój.
Fifi i Fiora
pociągnęły Julię ku wyjściu. James wzruszył ramionami i pognał za nią. Ojciec
Jamesa wychodził również, zmierzał do pracy. Uniósł brwi, ujrzawszy zamieszanie
przy drzwiach. James rzucił mu przepraszające spojrzenie, pospiesznie
nakładając płaszcz.
- Julio,
wszystko w porządku? – spytał Henry. – Nie było cię na śniadaniu.
-
Przepraszam, nie byłam głodna! – zawołała tylko, bowiem pudlice wybiegły na
dwór. Julia wolała nie spuszczać ich ze smyczy.
Dziewczęta
uspokoiły się dopiero, gdy wyszły poza obszar rezydencji. Nieczęsto się to
zdarzało i natłok nowych zapachów nieco zaniepokoił wypieszczone pudlice. Julia
była jednak dobrym przewodnikiem, przy niej poczuły się nieco pewniej i powoli
wyruszyły na eksplorację nieznanych terenów. A Julia razem z nimi.
- Nadążasz
za nami? – rzuciła przez ramię.
- Kobieto,
dwa lata spędziłem w wojsku – odparł. – Przegonię cię trzy razy.
-
Nieodpowiednio się do tego ubrałeś. Wyglądasz, jakbyś wyskoczył z katalogu
modowego.
- Tak,
zrobiłem sobie przerwę w sesji zdjęciowej, by przejść się z jakąś brzydką
dziewczyną.
Julia
ostentacyjnie przewróciła oczami. Już nie przypominała zagubionej, załamanej
dziewczyny z biblioteki. Jej złośliwość powoli wypływała na wierzch, przez co
rozmowy z nią były cokolwiek ciekawe. Zawsze była to miła odmiana od pustych
pochlebstw, jakimi raczyła go Larissa.
- Nie
rozumiem, dlaczego moja babcia wolała tobie powierzyć swoje psy – mruknął
James, zrównawszy się z Julią. Wepchnął dłonie w kieszenie i zadrżał, wiedząc,
że jego towarzyszka miała na sobie jedynie bluzę i nie chroniące przed niczym
spodnie do biegania.
- Nie
słuchałeś mnie przy obiedzie – zganiła go Julia. – Od dzieciństwa mam kontakt
ze zwierzętami, wiem, jak się z nimi obchodzić. Poza tym Fifi i Fiora lubią
mnie bardziej od ciebie.
Nie mógł za
to winić psów, bowiem były tylko psami, ale Julia miała rację. Pudlice rzadko
kogoś lubiły poza swoją panią. Henry’ego i Jamesa tolerowały, ale nie starały
się wkupiać w ich łaski. Grace i Larissy nie cierpiały i czasem nachodziła je
wena na małe złośliwości. Kto inny bowiem mógł zostawić kupę w bucie Grace?
Julia jednak od razu skradła ich serca. Wyczuły w niej bratnią duszę i
niezwykle się ucieszyły z tego, że miała zostać z nimi na dłużej.
W rezydencji
Dashwoodów doszło do specyficznego podziału sił. Byli w domu tacy, którzy
lubili Julię, i byli tacy, którzy nie mogli jej znieść. James jeszcze nie
opowiedział się za żadną opcją. Nie dlatego, że w Julii było coś odpychającego.
Gdy nie płakała, była nawet całkiem ładna. James po prostu ciężko przekonywał
się do nowych osób. Gdzieś tam głęboko miał zakodowaną wrodzoną nieufność,
która znacznie utrudniała mu kontakty z innymi ludźmi. Przeważnie sprawiał
zatem wrażenie wyniosłego i nieco sarkastycznego. Patrzył na ludzi z góry,
oceniając, czy są warci zachodu.
- Jeśli się
do ciebie przyzwyczają, będą chciały wychodzić tylko z tobą – rzucił James
niemrawo, próbując jakoś rozkręcić rozmowę, choć w zasadzie mogliby iść w
zupełnym milczeniu.
- Nie mam
nic przeciwko – odparła Julia ponuro.
- Nie jesteś
w tym najlepsza, co?
- W
wyprowadzaniu psów? Uważasz, że potrzebuję korepetycji?
- Miałem na
myśli konwersację…
- Nie mam
problemu, jeśli mój rozmówca jest ciekawą osobą.
Uśmiechnęła
się do samej siebie, jakby się cieszyła, że wbiła mu drobną szpilę.
- Zatem
uważasz mnie za nudziarza?
- Tak
naprawdę niczego o tobie nie wiem. Nie mam wyrobionego poglądu. Jednak z
doświadczenia wiem, że fizycy są cholernie nudni.
- Nie
sądziłem, że hołdujesz stereotypom! – James udał oburzenie.
- To nie
stereotypy, to hipoteza potwierdzona odpowiednimi eksperymentami.
- Pytanie
tylko, czy owe eksperymenty nie były obarczone zbyt dużym błędem. Być może
poczyniłaś pewne założenia, które skrzywiły nieco twój osąd… Już wiem!
Chodziłaś kiedyś z fizykiem i spotkał cię z jego strony zawód, który rzutował
na twój osąd względem całego naszego gatunku.
- Widzisz?
Identyfikujesz się jako odrębny gatunek! Homo
sapiens idioticus!
James
zaśmiał się pod nosem. W pewnym sensie Julia miała rację. Z perspektywy czasu i
z perspektywy dwuletniej przerwy w edukacji mógł stwierdzić, że jego koledzy
sprawiali wrażenie, jakby byli z innej planety. Nie pamiętał, czy znajdował się
między nimi jakiś osobnik o niebywałej pewności siebie czy porażającej
charyzmie. Przede wszystkim byli to spokojni ludzie, których pochłaniały
tajemnice otaczającego ich świata oraz jego szczegóły, o których istnieniu nie
wiedziała znaczna część społeczeństwa.
- Jules… -
zaczął, płynąc na fali rozbawienia.
- Jak mnie
nazwałeś? – Julia zatrzymała się gwałtownie. – To najgłupsze określenie, jakim
mnie uraczono! A wierz mi, chłopaki ze wsi nie mają litości.
- Czyli jak
cię kiedyś nazywano?
-
Julia-Srulia, Beczka, Pączek…
- Pączek?
- Hej, jako
dziecko byłam trochę… okrągła. – Julia lekko się zarumieniła.
- Ale teraz
jesteś chuda jak szczapa.
- Studenckie
życie i niedobór środków na jedzenie.
Fifi i Fiora
pociągnęły Julię w krzaki, bowiem zobaczyły jakieś zwierzątko. James próbował
sobie wyobrazić, jak mogła wyglądać Julia jako dziecko. Po chwili zdał sobie
sprawę, że to niekoniecznie był dobry pomysł, jeśli chodziło o ciągnięcie
konwersacji w tym kierunku. Wstydziła się tego, że niegdyś była gruba, musiało
to być źródłem jej kompleksów. To, że teraz była całkiem szczupła, niczego nie
zmieniało. W jej głowie już na zawsze pozostał obraz Pączka.
- Opowiedz
mi coś o sobie – zaproponował zatem. – Co lubisz? Czego nie lubisz?
- To
kretyński sposób na poznanie kogoś. – Julia najwidoczniej postanowiła
krytykować każdą jego postawę. – Co ci przyjdzie z tego, że ci powiem, że lubię
pomarańcze, a nie cierpię kaparów? To szczegóły, których nigdy nie zapamiętasz.
Chyba że zrobisz mi obiad z kaparami, a ja pobiegnę od razu do toalety.
- Zapamiętam
to sobie…
- Przecież
ty nie gotujesz. Robi to za ciebie Anna. Pewnie nawet nie umiesz.
- Tak
sądzisz?
- Wyglądasz
na takiego, co nie umie pokroić cebuli bez płakania.
James płakał
jak dziecko, gdy chodziło o krojenie cebuli i nie dlatego, że było mu jej żal.
Omlety zawsze przypalał, a na trudniejsze rzeczy nigdy się nie porywał.
Prawdopodobnie zagotowanie wody to jedyna rzecz w kuchni, którą potrafił zrobić
bez zarzutu.
Zapewne
gdyby jego matka żyła, podglądałby ją, jak robi ciastka, jak ubija bezę czy
robi potrawkę. Od niepamiętnych czasów w rezydencji Dashwoodów panowała jednak
Anna, która była znakomitą kucharką, ale nie lubiła widzów w swojej świątyni.
Jamesowi pozostawały zatem męskie zajęcia, mimo że babcia próbowała przekonać
go do ogrodnictwa. Z mizernym skutkiem.
- Posiadam
inne talenty – stwierdził James po chwili namysłu.
- Ekstra,
jeśli mają to być talenty kalibru poprawnego krojenia cebuli, to aż nie mogę
się doczekać, aż mi je zdradzisz – sarknęła Julia, po czym szybko przeszła
przez ulicę. James się spóźnił i zastało go czerwone światło, ale nie zamierzał
pozostawać w tyle. – Jesteś synem prawnika, ale nic sobie nie robisz z
przepisów ruchu drogowego. Fizyk z naturą buntownika.
- Miałem tam
tak czekać?
- Tak,
miałeś tam zaczekać grzecznie na czerwone. Jak wytłumaczyłabym twojemu ojcu, że
rozjechał cię autobus? Poza tym byłoby mi nawet nieco żal…
Komentarze
Prześlij komentarz